W Gorzowie zorganizowali dwustudniówkę w październiku zamiast studniówki w styczniu, bo "nie wiadomo, co będzie dalej". Z tego samego powodu niektóre szkoły "trenują zdalne lekcje", nawet jeśli nikt tam jeszcze nie zachorował. - Boimy się - słyszę od uczniów, rodziców i nauczycieli. Ale minister zdrowia zapewnia, że ponowne całkowite zamknięcie szkół jest wykluczone.
- W szkole mojego syna zaczęli znów testować "na próbę" platformę do zdalnej edukacji. Czy to już? Czy zaraz nas zamkną? Dyrektorzy wiedzą coś, czego my, rodzice, nie wiemy? - dopytuje Krystyna, mama ósmoklasisty z Warszawy.
Nie wiedzą. Co najwyżej stale obserwują oficjalne pandemiczne dane. A te są, przynajmniej według części z nich, niepokojące.
1563 - to liczba placówek, które w piątek 22 października nie uczyły normalnie. Czyli mniej więcej jedna na 33. Albo w całości musiały przejść na zdalne, albo wysłały do domów część klas i pracowały w tak zwanym systemie mieszanym, nazywanym też hybrydowym.
Tak wielu szkół i przedszkoli z problemami spowodowanymi COVID-19 nie było od początku tego roku szkolnego. W ciągu tygodnia ich liczba się podwoiła. I nawet w rządzie nadzieje, że szybko zacznie spadać, są niewielkie. Liczba zachorowań w Polsce stale rośnie i nie ma powodów, by wierzyć, że wirus będzie omijał placówki oświatowe.
- Jak dotąd mamy pojedyncze przypadki nauki zdalnej i widać, że w szkołach zachowują zdrowy rozsądek - mówił nam pod koniec września wiceminister edukacji i nauki Tomasz Rzymkowski. I dodał: - Jak dojedziemy do Wszystkich Świętych, to później będzie dobrze.
Wtedy w trybie innym niż stacjonarny pracowało około 300 szkół i przedszkoli.
- Dojechaliśmy, i co? - pytam wiceministra.
- Jedziemy dalej - zapewnia.
Pytanie tylko "jak" jedziemy. Sprawdźmy.
Nie jest najlepiej, ale nie jest tragicznie
Wiceminister Rzymkowski jest optymistą. - Może nie jest najlepiej, ale na pewno nie jest tragicznie - zastrzega. I otwiera plik z danymi na temat placówek oświatowych.
- Tak, liczba szkół, które nie pracują normalnie, stale rośnie, ale proszę zwrócić uwagę, że to głównie placówki pracujące w trybie mieszanym - zastrzega. I zaraz wyjaśnia: - Sytuacja w takich placówkach jest różna. Wystarczy jeden chory uczeń i jego klasa na zdalnym, byśmy mówili o trybie mieszanym, a przecież w takiej szkole zdecydowana większość dzieci uczy się normalnie.
Ministerstwo Edukacji i Nauki nie raportuje liczby uczniów, którzy objęci są nauką zdalną. Wykazuje tylko liczbę placówek.
- Dla mnie najistotniejsze jest to, że tych pracujących całkowicie zdalnie jest niewiele, w miniony piątek było ich 64 - zwraca uwagę Rzymkowski. - W szkołach ponadpodstawowych rzeczywiście ten wzrost jest duży, bo w ciągu tygodnia liczba zdalnie uczących szkół wzrosła z czterech do 21, ale tam uczniowie mogą się już szczepić i do tego zachęcamy. W podstawówkach, które ze swojej natury są większe, liczniejsze, a dzieci są za małe, by się szczepić, sytuacja jest pod kontrolą. Tam oczywiście część dzieci nie chodzi na lekcje z powodów innych niż COVID-19. To ta pora roku, gdy dzieci przechodzą przez różne infekcje. Sam w ostatnich tygodniach doświadczyłem tego ze swoimi synami - dodaje.
Rzymkowski przypomina, że sytuacja w szkołach jest "wypadkową sytuacji w społeczeństwie". - Uczniowie, rodzice i nauczyciele są jego częścią. Jeśli liczba zachorowań w Polsce rośnie, to i w edukacji sytuacja będzie trudniejsza. Ale szkół w całym kraju nie zamierzamy zamykać - podkreśla wiceminister.
Zagrożona Lubelszczyzna
W podobnym tonie wypowiada się jego szef - minister Przemysław Czarnek. W piątek na konferencji prasowej po spotkaniu ze związkami zawodowymi podkreślał: - Nie planujemy przejścia w nauczaniu w szkołach na tryb zdalny lub hybrydowy.
Informował też: - Rano uczestniczyliśmy wraz z ministrem Piontkowskim [Dariusz, wiceminister edukacji i nauki - red.] w rządowym zespole zarządzania kryzysowego. Przedstawialiśmy tę sytuację o szkołach w całej Polsce, ale także w poszczególnych województwach, które są najbardziej dotknięte czwartą falą. Możemy powiedzieć, że nie rozważamy żadnych zmian systemowych, to znaczy pracujemy dalej stacjonarnie - powtarzał.
Dzień wcześniej minister Czarnek uczestniczył w oficjalnym otwarciu zmodernizowanej hali sportowo-widowiskowej przy Zespole Szkół Budowlanych i Ogólnokształcących w Biłgoraju w województwie lubelskim. To ten region Polski - będący przy okazji matecznikiem ministra - stanowi w tej chwili dla rządzących największe wyzwanie. Tu szczepi się najmniej osób i choruje najwięcej.
- Dane statystyczne są jednoznaczne - podkreślał minister Czarnek. - W szpitalach znajdują się w przytłaczającej większości osoby niezaszczepione, a umierają na COVID-19 niemal wyłącznie osoby niezaszczepione. To powinno skłaniać do tego, żeby wszyscy się szczepili - dodał. I zwracał się bezpośrednio do mieszkańców Lubelszczyzny: - Na Lubelszczyźnie wskaźniki zakażeń koronawirusem są najwyższe w Polsce. Co piąty zakażony to mieszkaniec naszego województwa. Musimy przestrzegać obostrzeń sanitarnych - mówił minister Czarnek. - Nauka zdalna przy drugiej i trzeciej fali pandemii koronawirusa była uruchamiana dlatego, aby ograniczyć kontakty międzyludzkie i zastopować te fale. Przy obecnej czwartej fali ta sytuacja jest zupełnie inna. Jest dużo lepsza we wszystkich innych województwach poza województwem lubelskim. Trzeba to zatrzymać. Bo inaczej powrót do normalności znów będzie musiał być zastopowany na jakiś czas, żeby stłumić czwartą falę. To niebezpieczeństwo tu, w województwie lubelskim, realnie istnieje. Wszędzie indziej nie, tu niestety tak.
Czarnek od tygodnia przy wszystkich możliwych okazjach podkreśla, że kuratoria i sanepid będą prowadziły w placówkach oświatowych kontrolę przestrzegania wymogów sanitarnych oraz wytycznych i zaleceń resortów nauki, zdrowia oraz inspekcji sanitarnej. I podkreśla, że przestrzeganie tych zasad "jest gwarancją tego, że będziemy dalej w nauce stacjonarnej".
Żeby dzieci były bezpieczne
Kontroli nie obawia się Danuta Kozakiewicz, dyrektorka warszawskiej SP nr 103. - Stosujemy się do wszystkich zasad, które mogą zapewnić dzieciom bezpieczeństwo. Mam wrażenie, że od miesięcy ja nie tylko realizuję wytyczne ministrów, ja je nawet wyprzedzam - mówi.
Jej uczniowie w tym roku szkolnym uczyli się w tzw. bańkach, czyli jeśli to było możliwe, nie zmieniali sal lekcyjnych, tylko nauczyciele przychodzili do nich na lekcje. Na korytarzach musieli nosić maseczki. Plan lekcji został tak ułożony, by klasy się ze sobą nie mieszały.
- Więcej nie dało się zrobić - zapewnia Kozakiewicz.
A i tak ponad połowa jej uczniów wylądowała na kwarantannie i zdalnym nauczaniu. - Wystarczyło, że zachorowała jedna nauczycielka - wzdycha Kozakiewicz. - To oznacza, że zdalne lekcje mają wszystkie klasy od czwartej do siódmej, w których uczyła. W szkole zostały klasy ósme, dzieci z edukacji wczesnoszkolnej uczą się w innym budynku - dodaje.
Nauczyciele pracują bardzo różnie. Ci, którzy pracują w ósmych klasach, przychodzą do nich na stacjonarne lekcje, a pozostałe zajęcia prowadzą zdalnie z budynku szkoły. Niezaszczepieni nie mają wyboru, są w kwarantannie i lekcje mogą prowadzić tylko zdalnie. - Zaszczepieni, którzy nie mają lekcji w ósmej klasie, też w większości pracują z domów, bo mają tam po prostu lepsze warunki do pracy online - mówi dyrektorka.
Kozakiewicz nie chce, by szkoły zamykano, ale nie wierzy, że to będzie możliwe, jeśli rząd nie zmieni polityki w kwestii szczepień. - Uważam, że to nie jest prywatna sprawa - zastrzega. - Jeśli tak jak my w szkołach pracuje się w zawodach, które mają kontakt z dużą grupą ludzi, szczepienia lub ciągłe testy na obecność koronawirusa, powinny być obowiązkowe. Bierzemy odpowiedzialność nie tylko za siebie i za swoje zdrowie, ale również za dzieci, które nie mogą się zaszczepić i chronić. Z dziećmi kontakt powinni mieć tylko ci, którzy nie robią im krzywdy, a osoby odmawiające szczepień stanowią dla dzieci zagrożenie - dodaje.
Szkoła dyrektor Kozakiewicz jest jedną ze 137 stołecznych placówek, które w ubiegły piątek miały lekcje w trybie mieszanym (tydzień wcześniej było ich 71). Od początku roku szkolnego w Warszawie w trzech szkołach zajęcia zostały całkowicie zawieszone, a w aż 272 co najmniej przez jeden dzień część uczniów miała lekcje zdalne.
Dwustudniówka prawie udana
Uczniowie i uczennice II Liceum Ogólnokształcącego w Gorzowie Wielkopolskim postanowili nie ryzykować, że szkoły - jak w poprzednim roku - przejdą na nauczanie zdalne i tym samym przepadną im nie tylko lekcje, ale i studniówka.
2021 rok był pierwszym od czasu stanu wojennego, gdy większość maturzystów nie miała studniówkowego balu. Część miejsc, które normalnie organizowały tego typu imprezy, jak np. centrum konferencyjne w hotelu Terminal we Wrocławiu, zamieniło się wówczas w szpitale tymczasowe.
- Nasi tegoroczni maturzyści w liceum dłużej uczyli się zdalnie niż stacjonarnie i ciągle są niepewni, jak będą wyglądały ostatnie miesiące przed maturą. Uznali, że choć studniówkę chcą mieć "na pewno" - mówił mi na początku października Tomasz Pluta, dyrektor szkoły.
"Dwustudniówkę", która miała zastąpić klasyczną studniówkę, zaplanowano na sobotę, 23 października.
- Udało się? - pytam dyrektora w poniedziałek po studniówce.
- Prawie. Prawie się udało - odpowiada Pluta. I nie chodzi tylko o to, że – jak sam przyznaje – poprowadził poloneza nieco inaczej, niż było w planie, a "Mata poleciał tylko dwa razy, więc trochę za mało".
"Prawie", bo choć na balu w przerobionej na taneczną szkolnej sali gimnastycznej bawiło się około 300 osób (przy stołach i na parkiecie nie musieli nosić maseczek, ale miała je na sobie obsługa), to nie wszystkim udało się dotrzeć na imprezę.
- W czwartek okazało się, że jeden z uczniów miał pozytywny wynik testu na COVID-19, w piątek dostaliśmy oficjalne pismo w tej sprawie - opowiada Pluta. - Na kwarantannę musieliśmy wysłać wszystkich, którzy mieli z nim kontakt, a nie są zaszczepieni. Wśród nich było niestety też kilkoro maturzystów, którzy mieli bawić się na studniówce - przyznaje.
Dyrektor Pluta ma nadzieję, że to jednak będzie dla nich lekcją na przyszłość. - Teraz z powodu braku szczepienia przepadła im dobra zabawa, ale w maju podobna historia może im się przytrafić w czasie matur. Chyba lepiej byłoby tego uniknąć, prawda? - komentuje.
W poniedziałek 25 października do szkoły z kwarantanny wróciło około 30 uczniów z trzecich klas po podstawówce. Oni studniówkę będą mieli za rok. - Mam nadzieję - dodaje dyrektor Pluta.
Szkoły nie wiedzą, kto jest szczepiony
Beata Wierzba, dyrektorka Pomorskich Szkół Rzemiosł, ma nadzieję, że studniówka jej maturzystów odbędzie się w lutym.
- Komitet studniówkowy został powołany - mówi. I zaraz dodaje: - Wszyscy mają świadomość, że trwa pandemia, wirus nie odpuszcza i może być różnie. Jeśli z jakiegoś powodu studniówka się nie uda, spróbujemy zrobić wiosną bal maturalny.
Na razie nie ma tygodnia, by część ich uczniów nie musiała uczyć się zdalnie. - Pierwszą klasę musieliśmy skierować na zdalną naukę w połowie września. Dziś zdalną naukę zaczęły klasy numer sześć i siedem - mówi Beata Wierzba. - Czy dajemy radę? Oczywiście. Jak nie my, to kto?
Do tej pory w jej szkole żadna z klas skierowanych na kwarantannę nie znalazła się tam z powodu chorego nauczyciela. - Choruje młodzież. Czy niezaszczepiona? W szkole tego nie wiemy - zastrzega dyrektorka.
Dyrektorzy nie mają wiedzy na temat szczepień uczniów ani nauczycieli. Nie mogą ich o to pytać. Informacja o około 80 procentach zaszczepionych nauczycieli to tylko ministerialne szacunki.
W poniedziałek minister zdrowia Adam Niedzielski poinformował, że dla rządu restrykcje są ostatecznością ze względu na to, jakie pociągają za sobą koszty społeczne i gospodarcze. - Wiemy, co się dzieje, kiedy dzieci nie chodzą do szkoły. Wiemy, co oznacza zamykanie gospodarki dla firm i PKB - mówił minister. I dodał: - Ale oczywiście bierzemy pod uwagę, że trzeba będzie wprowadzić jakieś zdecydowane działania, jeśli będzie ryzyko, że system ochrony zdrowia będzie zagrożony paraliżem.
Niedzielski zaznaczył, że "wykluczone" jest zamknięcie szkół. - Nie ma takiego planu, szkoły pozostaną otwarte. Oczywiście, w razie konieczności pojedyncze placówki będą czasowo przechodziły na nauczanie zdalne, inne na hybrydowe, ale co do zasady - dzieci będą uczyły się stacjonarnie - zapewniał.
Dodał, że jest "wiele argumentów za regionalizacją" ewentualnych restrykcji. - W tej chwili wschód Polski, a zwłaszcza dwa województwa - podlaskie i lubelskie - bardzo odstają pod kątem zakażeń. Dlatego też to one znajdą się pod lupą, ale proszę nie pytać o konkretne rozwiązania, bo jeszcze na to za wcześnie - zaznaczył.
Strategia, która nie zdała egzaminu
Jak to wyglądało rok temu? 9 października 2020 roku zdalne nauczanie prowadziło 208 placówek, a w systemie mieszanym pracowało kolejne 1019.
Jeszcze 10 października Mateusz Morawiecki zapewniał, że żadnych zmian w funkcjonowaniu szkół nie będzie. - Osoby młodsze są o wiele mniej narażone nie tylko na szpital, ale i na zgon - zwracał wówczas uwagę.
Dopytywany o zdalną naukę tłumaczył: - 98 procent szkół funkcjonuje w systemie stacjonarnym, niewielki odsetek w systemie zdalnym lub hybrydowym. Strategia zaproponowana przez ministerstwo edukacji w sierpniu zdaje egzamin.
Nie trwało to jednak długo. 15 października 2020 roku minister Niedzielski mówił jeszcze o szkołach: - One same w sobie nie generują dużych ognisk zachorowań, ale dzieci rzeczywiście te zachorowania przynoszą do osób starszych.
Tymczasem już 19 października 2020 na nauczanie zdalne zostali wysłani uczniowie ze szkół ponadpodstawowych w czerwonych strefach. Od 24 października w czerwonej strefie znalazł się cały kraj, a na zdalne lekcje zostały wysłane również dzieci z klas 4-8. Do szkół wrócili dopiero w maju 2021 roku.
W tym roku szkolnym obowiązują niemal identyczne wytyczne sanitarne. Podobnie jak przed rokiem o ewentualnym przejściu na naukę zdalną decyduje dyrektor szkoły - za zgodą lokalnego sanepidu.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: II LO w Gorzowie Wlkp.