Objawów jest ponad sto. To m.in. mgła mózgowa, zaburzenia węchu i smaku, nasilone wypadanie włosów, nadciśnienie, a nawet zapalenie mięśnia sercowego. Utrzymują się u pacjenta powyżej trzech miesięcy od ustania zakażenia SARS-CoV-2. Tak opisuje long-COVID prof. Tomasz Dzieciątkowski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Ekspert podkreśla, że diagnoza jest trudna dla lekarzy, ponieważ zespołów post-COVID nie da się potwierdzić żadnymi testami ani parametrami laboratoryjnymi, a do tego ich przebieg jest bardzo zróżnicowany.
Pandemia COVID-19, mimo że oficjalnie nie stanowi już globalnego zagrożenia, wciąż nie została formalnie odwołana przez WHO. - Choć liczba zakażeń znacząco spadła, SARS-CoV-2 pozostanie z nami na zawsze, a jego zdrowotne konsekwencje nadal odczuwamy - podkreśla wirusolog prof. Tomasz Dzieciątkowski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego pięć lat po tym, jak 12 marca 2020 roku stwierdzono w Polsce pierwszy zgon z powodu zakażenia COVID-19. Ekspert podkreślił, że choć mało kto zdaje sobie dziś z tego sprawę, pandemia nie minęła.
- Jesienią 2023 r. dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) powiadomił, że COVID-19 nie stanowi już wyzwania dla światowych systemów opieki zdrowotnej, ale do tej pory formalnie nie odwołał stanu pandemii. A tylko on jest władny taką decyzję podjąć. Rządy poszczególnych państw nie mogą tego zrobić - zaznaczył, dodając, że wirus pozostanie z nami na zawsze. - Na bardzo długo pozostaną z nami również skutki zdrowotne pandemii. Szacuje się bowiem, że - w zależności od źródła danych - między 3 a 50 proc. osób zakażonych SARS-CoV-2 cierpi na tzw. zespoły post-COVID i long COVID - wyjaśnił.
Zespół post-COVID. Jakie objawy?
Jakie objawy zakażenia pozostają z organizmie? - Pacjenci już od pięciu lat raportują nam, że po przechorowaniu COVID-19 przez długie miesiące utrzymują się u nich rozmaite objawy. Mogą one dotyczyć praktycznie każdego układu: począwszy od nerwowego (czyli zaburzeń poznawczych, określanych mianem mgły mózgowej), przez zaburzenia węchu i smaku, zaburzenia dermatologiczne (np. nasilone wypadanie włosów), aż po bardzo powszechne problemy ze strony układu oddechowego (jak zwłóknienie płuc) i sercowo-naczyniowego (np. nadciśnienie, zapalenie mięśnia sercowego) - wymienia prof. Dzieciątkowski.
W jego opinii nie bez znaczenia jest również to, że większość pacjentów z zespołami post-COVID cierpi na zespół przewlekłego zmęczenia, co przekłada się na trudności w pracy, zmniejszoną efektywność i zwiększoną absencję. Wszystko to generuje duże koszty gospodarcze.
Diagnoza trudna dla lekarzy
Część z wymienionych objawów z czasem ustępuje lub łagodnieje. Jednak, jak przypomniał prof. Dzieciątkowski, zanim to nastąpi, mijają miesiące albo nawet lata. Dodał, że zespoły post-COVID są trudne do diagnozowania przez lekarzy, ponieważ nie da się ich potwierdzić żadnymi testami ani parametrami laboratoryjnymi, a do tego ich przebieg jest bardzo zróżnicowany. - Tych objawów jest ponad sto. Głównym wyznacznikiem diagnostycznym jest to, że utrzymują się one u pacjenta powyżej trzech miesięcy od ustania zakażenia SARS-CoV-2. I niestety nie dysponujemy przyczynowymi terapiami zespołów long-COVID. Leczenie jest wyłącznie objawowe - podkreśla ekspert. - COVID-19 i jego spuścizna nadal stanowią więc duże wyzwanie dla lekarzy i systemów opieki zdrowotnej. I tak będzie jeszcze przez lata - dodaje.
Kiedy większe ryzyko powikłań
Prof. Dzieciątkowski podkreślił, że nowe warianty SARS-CoV-2 powodują zespoły post-COVID tak samo często, jak warianty z początków pandemii. Mogą rozwinąć się, nawet jeśli samo zakażenie przebiega bezobjawowo lub skąpoobjawowo. - Ważne jest to, że im więcej razy przechorowało się COVID-19, tym większe jest prawdopodobieństwo wystąpienia takich powikłań. Nieprawdziwe są teorie, jakoby większa liczba przebytych infekcji uodparniała na nie - zaznaczył.
Jednak - zdaniem specjalisty - pandemia ma także pewne pozytywne skutki, które utrzymują się w społeczeństwie do dziś. - Z punktu widzenia wirusologa i diagnosty laboratoryjnego muszę przyznać, że takim pozytywnym efektem jest rozpowszechnienie szybkich testów diagnostycznych, np. kombotestów, zarówno w gabinetach lekarzy pierwszego kontaktu, jak i wśród indywidualnych pacjentów. Wcześniej w sezonie jesienno-zimowym większość zakażeń z gorączką czy kaszlem bez testowania przypisywano wirusom grypy lub grypopochodnym. W tej chwili najpierw chorego testujemy. Przypadki grypy są więc odpowiednio potwierdzane, co przekłada się m.in. na możliwość wdrożenia skutecznego leczenia - zauważył.
Czy pandemia obniżyła naszą odporność
Jeśli chodzi o odporność populacji, to - według prof. Dzieciątkowskiego - pandemia nie obniżyła jej znacząco. - Rzeczywiście liczba zakażeń wirusami grypy, RSV oraz innymi w latach 2020-2021 była niższa ze względu na lockdown, a dziś obserwujemy ich ponowny wzrost, ale wynika to przede wszystko z tego, że już się nie izolujemy. Skuteczniej je też wykrywamy i raportujemy dzięki lepszemu dostępowi do testów diagnostycznych - wytłumaczył specjalista z WUM.
Wspomniał, że wszelkie infekcje wirusowe wpływają na chwilowe osłabienie układu immunologicznego i zwiększenie podatności na inne choroby, jednak jest to zjawisko przejściowe. Dodatkowo nasza naturalna odporność w sezonach jesienno-zimowych jest niższa, co przekłada się na większą liczbę zachorowań na anginy, zapalenia płuc i oskrzeli czy biegunki zakaźne.
- Żałuję, że skutkiem pandemii, który z nami pozostał, nie jest noszenie maseczek przez osoby z objawami przeziębienia oraz częste mycie rąk. COVID-19 nauczył nas to robić, ale bardzo szybko o tym zapomnieliśmy. Szkoda, bo te dwa nawyki mogą dużo zmienić - podsumował wirusolog.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock