- To, co wydarzyło się w Gdyni, to efekt szerszego zjawiska, polegającego na tolerowaniu tego typu zachowań - mówił w "Faktach po Faktach" dr Paweł Moczydłowski, kryminolog, były szef więziennictwa. Według niego, przeciwdziałanie takim sytuacjom musi wynikać ze zbiorowej świadomości.
Goście "Faktów po Faktach" komentowali bójkę polskich pseudokibiców z meksykańskimi marynarzami, do której doszło na pełnej turystów gdyńskiej plaży. Starali się wyjaśnić zachowanie osób biorących w niej udział.
To szersze zjawisko
- To, co wydarzyło się w Gdyni, to efekt szerszego zjawiska, polegającego nie tylko na wzroście, ale także na tolerowaniu tego typu zachowań. Mamy w Polsce do czynienia z częściowym ich "polityzowaniem" - mówił dr Paweł Moczydłowski, kryminolog, były szef polskiego więziennictwa. Jak podkreślił, politycy angażowali się w obronę takich występków, kiedy przedmiotem ataków stawali się inni politycy.
- To wymagało zaangażowania dużej grupy osób. Nie wydaje mi się, żeby to takie zwykłe chamskie ćwoczki organizowały - powiedział dr Moczydłowski. Dodał, że w zbiorowej eskalacji agresji oni tracą swoją tożsamość i licytują się nią. Według niego to zjawisko występuje już od jakiegoś czasu.
Istnieją tylko podziały
- Jest to raczej kwestia niepotrzebnego przyzwolenia i deficytu alternatywy dla odreagowania i organizowania się w grupach, niż sposób na odreagowanie kryzysu - powiedział z kolei drugi z gości - Jacek Santorski, psycholog społeczny.
Porównał też zachowanie młodych ludzi do eksperymentu przeprowadzonego przez amerykańskiego psychologa Muzafera Sherifa. - Podzielono w nim młodych skautów na dwie losowe grupy i dano im różnego rodzaju atrybuty plemienne. Kiedy spotkali się oni po trzech dniach, okazało się, że nie mogli nawet obok siebie przejść - obrzucali się nie tylko kamieniami, ale też inwektywami. Dopiero wspólna praca przy naprawie awarii wody ich pogodziła - relacjonował.
- Zaistniały dwie grupy cudzoziemcy i kibice, które nie miały ze sobą nic wspólnego. Były tylko podziały - nie ma dobrych wzorców na inny sposób zorganizowania tego - powiedział Santorski.
"Zero tolerancji"
Goście programu odnieśli się też do dzisiejszych słów ministra Sienkiewicza, który zapowiedział, że albo pseudokibice się zsocjalizują, albo konieczne będzie sięgnięcie po poważniejsze środki państwowe.
- Nie rozumiem, co minister miał na myśli, mówiąc o socjalizacji - skwitował Moczydłowski. Dodał, że oczekuje, że minister powie, co kryje się za tymi słowami.
Na pytanie, jak rozwiązać tę sytuację Moczydłowski odpowiedział, że samemu ministrowi i policji to się nie uda. - To musi być zbiorowa świadomość tego, że tę negatywną energię trzeba gdzieś skanalizować. Myślenie, że załatwi to sama policja jest fatalnym błędem - uzupełnił.
Santorski podał jako przykład przeciwdziałania sposób, który wprowadzono w Nowym Jorku. - Zasada "zero tolerancji dla agresji" polegająca na konsekwentnym pokazywaniu negatywnych emocji sprawiła, że miasto stało się bardzo bezpieczne - mówił.
Autor: aw//kdj / Źródło: tvn24