Maciej Zientarski, dziennikarz, który kilka tygodni temu roztrzaskał się w Warszawie w pędzącym ferrari, wybudził się ze śpiączki farmakologicznej. - Maciek pozostaje jednak w stanie nieświadomości - powiedział TVN24 przyjaciel rodziny Jerzy Ciszewski.
Jak zaznacza portal dziennik.pl, który poinformował o poprawie stanu zdrowia Zientarskiego, dziennikarz reaguje na bodźce, otwiera oczy i sprawia wrażenie, że rozpoznaje bliskich, ale wciąż nie mówi. Może mieć uszkodzony mózg. Jak podkreśla Jerzy Ciszewski, na dziennikarzu goją się już rany. - Potrzebna jednak będzie długa rehabilitacja, bo Maciek ma zanik mięśni - dodaje.
Śledczy muszą poczekać
Przyjaciel rodziny Zientarskich powiedział też, że nie wiadomo, kiedy prokuratura będzie mogła przesłuchać dziennikarza. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów. Jej szefowa Katarzyna Dobrzańska powiedziała, że przesłuchano już świadka, który potwierdził, że widział za kierownicą samochodu Zientarskiego. Tuż po wypadku pojawiały się informacje, że auto mógł prowadzić Zabiega.
Powołany został też biegły z zakresu ruchu drogowego, który ma ustalić prędkość, z jaką jechało ferrari Zientarskiego. Ze wstępnych analiz policji wynika, że była ona znacznie wyższa od prędkości dozwolonej na tym odcinku drogi. Pojawiły się nieoficjalnie informacje, że mogła wynieść ponad 200 km/h.
Prokuratura powierzyła czynności w sprawie wypadku wydziałowi ruchu drogowego stołecznej policji. Podstawą śledztwa jest artykuł kodeksu karnego, który stanowi, że kto naruszając zasady bezpieczeństwa w ruchu powoduje śmiertelny wypadek, podlega karze więzienia od 6 miesięcy do 8 lat.
Ferrari w ogniu
27 lutego czerwone ferrari 360 modena uderzyło o betonowy filar wiaduktu na warszawskim Ursynowie. W spalonych szczątkach samochodu znaleziono zwłoki dziennikarza "Super Expressu" Jarosława Zabiegi. Maciej Zientarski w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala.
Do dziś nie ma pewności, który z mężczyzn prowadził warty około 100 tysięcy euro samochód. Świadkowie wskazują na Zientarskiego.
Auto nie należało jednak do dziennikarza. Jego właścicielem był b. wiceszef Orlenu Paweł Szymański. - Auto zostało kupione dwa dni przed wypadkiem. Jego właściciel nie miał gdzie go przechowywać, dlatego zostawił auto na posesji dziennikarza. Nie było mowy o testowaniu samochodu - powiedziała Katarzyna Dobrzańska z warszawskiej prokuratury.
Źródło: TVN24, PAP, "Dziennik"