Za socjalizmu, co roku około festiwalu piosenki w Opolu, najtęższe mózgi i najświetniejsze pióra podejmowały nabrzmiały problem kryzysu polskiej piosenki. Autorom nostalgicznych wspomnień o PRL-u podsuwam pomysł sporządzenia antologii tekstów analizujących przyczyny, dla których polskie piosenki nie dorównują francuskim. Kulturoznawczych analiz szukających odpowiedzi na pytanie: dlaczego historia skazała nas na słuchanie Filipinek i Alibabek i rozpraw wskazujących, jak dziedzictwo rozbiorów sprawiło, że zamiast Armstronga mamy Połomskiego. Dlaczego nie dorobiliśmy się polskiej Edith Piaf, Beatlesów ani Rolling Stonesów?
Ponieważ wysypy tekstów o kryzysie polskiej piosenki zdarzały się regularnie, rok w rok, z czasem analitycy peerelowskiej świadomości społecznej postawili odważną tezę, że kryzys polskiej piosenki to temat zastępczy. I mieli rację. Reglamentacją tematów do dyskusji zajmował się wydział prasy KC, a nad porządkiem debaty czuwał Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk.
Dziś bez ograniczeń możemy dyskutować, o czym chcemy. Zależnie od zapatrywań możemy kpić z Prezesa albo wyrzekać na brak patriotyzmu totalnej opozycji. Chwalić Merkel albo, jak publicyści pisma w "Sieci", straszyć rewizjonizmem niemieckim. Wynosić Trumpa pod niebiosa albo nabijać się z jego głupkowatych tweetów. Można też, jeśli ktoś ma czas i ochotę, rozmawiać na tematy poważne.
To wszystko można, ale mało komu się chce. Na takim imponującym tle tematów niepodjętych, śmiesznym drobiazgiem wydawać się może decyzja o zamknięciu wyciągów narciarskich z powodu pandemii. A jednak nie. Właśnie na ten temat rozszalała się dyskusja. Być może dlatego, że nie wiemy, co w końcu władza zdecyduje. Komu ulegnie: czy lobby właścicieli wyciągów i hotelarzy z Podhala, któremu przewodzi nieustraszony wiceminister rozwoju w obecnym rządzie, a jeszcze nie tak dawno poseł Platformy Obywatelskiej Andrzej Gut-Mostowy, czy też ostrożnym lekarzom, nawołującym, żeby jeszcze chwilę wytrwać, wytrzymać zaostrzone przepisy, aby ustrzec się przed sytuacją z ostatniego lata, kiedy zapanowało złudne poczucie bezpieczeństwa.
Kiedy problem lokalnej katastrofy gospodarczej stał się problemem ogólnopolskim, byłem akurat w Zakopanem. Zrozumiałe, że w Zakopanem był to temat numer jeden wszystkich rozmów. Zakopane i Podhale właśnie branży kolejkowo-wyciągowo-turystycznej zawdzięcza swój dobrobyt. Hotelom i wyciągom swój dobrobyt zawdzięcza również Andrzej Gut-Mostowy.
Przy okazji warto może zauważyć, że zagrożonych interesów narciarzy broni ponadpartyjna koalicja, bo z jednej strony Gut-Mostowy, wybrany z list PiS-u, a z drugiej posłanka PO Jagna Marczułajtis. Zadaje to kłam modnym opiniom, że naród nasz jest bezpowrotnie podzielony. Podważa teorię o dwóch plemionach, bezprzykładnej nienawiści i niemożliwości porozumienia.
Okazuje się, że w sprawach ważnych, kiedy stawką jest interes wszystkich Polek i Polaków, potrafimy się pojednać. Tylko czy rzeczywiście sprawa jest ważna a interes wspólny? Mam wątpliwości. Nie jesteśmy ani Austrią, ani Szwajcarią. Od funkcjonowania wyciągów zależy niewielka część naszego dochodu narodowego. Rozumiem, że na lockdownie stracą właściciele wyciągów, ale czy ogólny interes nas wszystkich nie polega na tym, żeby jak najprędzej uporać się z pandemią? Nawet za cenę niewygód.
Od początku pandemii władze naszego kraju nie były w stanie zdecydować się, co ważniejsze: zdrowie obywateli czy zdrowie gospodarki. Na przykładzie Zakopanego i sporu z lobby wyciągowym widać, jak trudno rozstrzygnąć ten dylemat. Dla PiS-u tym trudniejszy, że Podhale to jego baza wyborcza, najwierniejszy katolicko-narodowy elektorat. Jeśli w styczniu Podhale będzie pełne ludzi i ruszą wyciągi, to nie będzie to triumf troski o zdrowie młodego pokolenia nabierającego sił do pracy "w górzystym powietrzu", jak opisywał Szwajcarię Benia Krzyk, bohater Izaaka Babla, tylko rezultat kalkulacji politycznej i finansowej.
Jeśli tak spojrzeć na lawinę informacji i rozważań o terminie ferii zimowych i katastrofalnych skutkach zamknięcia wyciągów, to widać, że z pozoru tylko chodziło o temat zastępczy. W istocie rzeczy było odwrotnie. Mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem fundamentalnym. Przed nasze oczy postawiony został dowód, niestety chyba mimo woli, że nasze życie polityczne to załatwianie prywatnych interesów, a informacje w mediach to wolne od krytycznego zastanowienia opisywanie tych głupstw.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24