Z przykrością stwierdzam, że te moje cotygodniowe kawałki – właśnie mija rok, od kiedy zacząłem je pisać - cenione są bardziej jako teksty humorystyczne niż jako wypełnione należytą troską i powagą komentarze do rzeczywistości. Nie tak miało być. Miało być na serio i łatwo to udowodnić.
Z początku pisałem rzeczy poważne: o Janie Karskim, o raportach z Warszawy pierwszego w odrodzonej Polsce amerykańskiego ambasadora Gibsona. Ten ambasador nie oszczędzał nas za bardzo, ale w sumie też patrzył z uznaniem, jak mimo różnych przyrodzonych wad dają sobie radę Polacy ze sklejaniem na nowo państwa po zaborach. Nie będę dziś przypominał złośliwości Gibsona, powiem tylko, że jego raporty to nie była lektura do śmiechu. W 1919 roku amerykański ambasador pisał, że "Praktycznie biorąc Polska nie ma ustalonych granic, czeka na plebiscyty, czeka na wyłonienie się z chaosu nowej Rosji, z którą mogłaby dojść do porozumienia w kwestii swoich wschodnich granic. /…/ Kolejnym wartym uwagi problemem jest wielka epidemia tyfusu; Polska czyni wszystko co w jej mocy, żeby ją opanować". No to o czym my mówimy? Jak porównywać dzisiejsze przejściowe trudności z apokalipsą pierwszych lat niepodległości?
Wprawdzie dziś też mamy epidemię, ale przynajmniej Rosja wyszła z chaosu, a w sprawie granicy z Niemcami nie trzeba robić powstań ani czekać na plebiscyty. Jeżeli na coś czekamy, to na pieniądze i szczepionki z Unii. One wreszcie nadejdą i pozwolą premierowi Morawieckiemu i jego doradcom od komunikacji społecznej, czyli mówiąc językiem poprzedniego ustroju towarzyszom z wydziału propagandy, na rozpoczęcie długo wyczekiwanej tzw. kampanii informacyjnej o tym, jak Europa z podziwem patrzy na nasze osiągnięcia organizacyjne.
Ale wracając do Gibsona, to nie oszczędził on nawet marszałka Piłsudskiego, o którym napisał, że ma w sobie zamiłowanie do intryg. O narodzie naszym wyraził się jednak życzliwie, z podziwem przyznając, że Polacy pracują jak mrówki, mimo że odżywiają się trawą i korzeniami drzew.
Nie było mi też do śmiechu, kiedy opisałem historię mojego starszego kolegi ze szkoły, Wilhelma Dichtera, świetnego wynalazcy i utalentowanego pisarza. Znaczną część wojny Wilek spędził, chowając się w studni, a potem wyjechał z dziećmi oraz żoną w świat i pracował w fabryce Colta. Niby happy end, ale szkoda, że Wilek wyjechał.
Z czasem jednak zacząłem robić się wesołkowaty, przyznaję, głównie dlatego, że głupie rzeczy przychodzą do głowy częściej niż poważne. Najgorsze jest wszelako wygadywanie głupstw z mądrą miną. Dowodem jest tu prezydent Andrzej Duda, do którego ciągle ktoś ma pretensje. A mógłby przecież po prostu powiedzieć, że to o Trójmorzu, albo to o Forcie Trump to był tylko taki sobie niezobowiązujący żarcik.
A propos Trumpa… Tego, co dzieje się w Ameryce, w żaden sposób w żart obrócić się nie da. Czy Ameryka wyjdzie z dzisiejszych tarapatów? Ważne pytanie, bo jeśli wyjdzie Ameryka, to wygrzebie się z nich świat demokratyczny. Bez uratowania demokracji w Ameryce nie wierzę w jej uratowanie na świecie. Może tylko uda się przedłużyć jej agonię, zachowując jakieś rozrzucone w różnych punktach globu wysepki albo większe wyspy demokracji.
Zwycięstwo Bidena przywitane zostało z ulgą. Zaczęliśmy się znowu bać po rozruchach w Święto Trzech Króli. Inauguracja przeszła spokojnie, choć mi przypominała przedstawienie trochę przestarzałe, przygotowane, kiedy w teatrze rządziła inna moda i inna dyrekcja.
Zwolennicy postępu skupili swój zachwyt na osobie Kamali Harris, ale już przemówienie Bidena pokazywało, że ten starszy pan, który na polityce zjadł zęby, bardzo dobrze widzi, jak trudno będzie przywrócić Amerykanom jedność, siłę i dumę. Odbudować poczucie, że Ameryka jest rzeczywiście narodem wyjątkowym, indispensable nation – nieodzownym dla świata. Tymczasem wielbiciele Trumpa otrząsają się jak bokser po nokaucie i w Partii Republikańskiej coraz mniej widać chętnych do definitywnego rozstania się z byłym prezydentem. Nawet wśród tych kilku ważnych polityków republikańskich, którzy objawiali zniechęcenie do Trumpa, pojawiły się - nie wiem, czy z wyrachowania i strachu, że szef jeszcze wróci, czy z obawy przed wiernym Trumpowi elektoratem - ostrożność i skłonność do łagodnego wysłania Trumpa na emeryturę bez upokarzania.
Biden ogłosił na inauguracji, że jego celem jest szybkie przywrócenie normalności w Ameryce. Przeszkód na tej drodze jest bez liku, bo nie wszyscy jednakowo rozumieją normalność. A przeszkody zastawiają nie tylko republikanie ale także najbardziej zaciekli demokraci. Prezydent musi sobie poradzić i z jednymi, i z drugimi. Trump wydał wojnę ustrojowi demokratycznemu w Ameryce i z Partii Republikańskiej uczynił narzędzie w tej wojnie.
Los demokracji i sukces Bidena zależy od tego, czy w obu partiach znajdzie się dość ludzi pogodzonych z myślą, że nie każdego przeciwnika należy unicestwić.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24