Przestępcy z trójmiejskiego półświatka, złodzieje aut i paserzy - to trzon grupy, która na nielegalnym obrocie lekami zbiła fortunę. Przez lata bezkarność gwarantował jej były prokurator prowadzący w przeszłości głośne śledztwo w sprawie kardiochirurga doktora Mirosława G. Kim jest Jacek N. i w jaki sposób ceniony śledczy przeszedł na ciemną stronę? Reporterzy "Superwizjera" TVN wrócili do sprawy tak zwanej mafii lekowej, procederu wywozu z kraju leków ratujących życie. Reportaż Kamili Wielogórskiej i Anny Sobolewskiej "Lekowy biznes byłego prokuratora".
W październiku 2019 roku w Warszawie, Włocławku i Gdańsku policja zatrzymała członków dwóch grup przestępczych zajmujących się nielegalnym wywozem leków za granicę. Wśród zatrzymanych są właściciele aptek, hurtowni farmaceutycznych, współpracujący z nimi lekarz, a także dwaj prawnicy - łącznie 16 osób.
- Prokuratura konsekwentnie działa i zwalcza mafię lekową, która zajmowała się dystrybucją leków, często leków rzadkich, trudnodostępnych dla polskich pacjentów, i przewozem ich za granicę - mówi minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
Śledczy wyliczyli, że przez ostatnie półtora roku działalności członkowie rozbitych grup przestępczych nielegalnie wyprowadzili z Polski leki warte co najmniej 15 milionów złotych. Do aresztu trafiło dziesięć osób - wśród nich Adam K. oraz Jacek N. - uznani warszawscy adwokaci. Obaj uchodzili za najlepszych na rynku specjalistów od prawa farmaceutycznego. Zdaniem prokuratury, byli ważnymi postaciami mafii lekowej.
Lekowy biznes byłego prokuratora
Gdańsk to miasto, w którym przestępczość związana z nielegalnym obrotem lekami rozwinęła się na szczególnie dużą skalę. Działało tu kilka sieci aptek, które zaopatrywały grupy przestępcze w leki przeznaczone do wywozu za granicę.
Dziennikarze "Superwizjera" TVN spotkali się z policjantami ze specjalnej grupy śledczej w wydziale do walki z przestępczością gospodarczą i korupcją, którzy rozpracowywali gdańskich i warszawskich przestępców. To oni zainicjowali największe do tej pory śledztwo w sprawie mafii lekowej.
- Działania członków zorganizowanej grupy przestępczej nie były przypadkowe. Były one wykonywane pod ścisłym nadzorem prawników - mówi jeden z funkcjonariuszy Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku. - Rola prawników mocno wykraczała poza normalną działalność prawniczą. Wiązała ona się nie tylko z doradztwem, ale z faktycznym wydawaniem poleceń członkom zorganizowanej grupy przestępczej do tego stopnia, że te osoby obmyślały, jakie pojazdy mogą zostać wykorzystane w transporcie produktów leczniczych celem maskowania tego, że są to nielegalne transporty - dodaje.
Zdaniem śledczych adwokaci, który zostali zatrzymani, prali pieniądze pochodzące z przestępstw, utrudniali postępowania oraz podżegali świadków do składania fałszywych zeznań.
Obaj prawnicy, zarówno Jacek N, jak i Adam K., w przeszłości pracowali w Głównym Inspektoracie Farmaceutycznym, czyli w instytucji, do której zadań należy walka z nielegalnym obrotem lekami. Pełnili tam ważne funkcje. Jacek N. trzy lata temu był wymieniany wśród kandydatów na doradcę ministra zdrowia.
Reporterzy "Superwizjera" umówili się na spotkanie z byłymi współpracownikami Jacka N. Chcieli dowiedzieć się, w jaki sposób były pracownik inspekcji farmaceutycznej zajął się handlem lekami i - jak uznaje prokuratura - przestępczym organizowaniem ich wywozu za granicę.
Byli współpracownicy Jacka N. w obawie przed zemstą chcą pozostać anonimowi. - Zajmował się projektowaniem decyzji administracyjnych w zakresie obrotu hurtowego. Przygotowywał decyzje w zakresie unieruchomienia hurtowni albo decyzje nakazujące usunięcie uchybień stwierdzonych w trakcie inspekcji - mówi jeden z nich. Przyznaje, że Jacek N. zajmował się podmiotami, które naruszyły prawo farmaceutyczne, a także, że przygotował instrukcję - jeżeli chodzi o odwrócony łańcuch dystrybucji - w jaki sposób Główny Inspektorat Farmaceutyczny ma reagować.
Zwrot w karierze prokuratora
Wiele lat wcześniej Jacek N. zrobił błyskotliwą karierę jako prokurator. W warszawskiej Prokuraturze Okręgowej był szefem wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej. Należał do wąskiej grupy zaufanych śledczych, których Zbigniew Ziobro w 2007 roku powołał do sprawy kardiochirurga Mirosława G.
To wobec tego lekarza Zbigniew Ziobro wypowiedział słynne zdanie, że już nikt przez tego pana życia pozbawiony nie będzie. Prokuratura przedstawiła lekarzowi zarzut zabójstwa pacjenta oraz brania łapówek. Śledztwo w sprawie najcięższej zbrodni po roku umorzyła.
- Myślę, że wtedy to on był powołany, dlatego że był dobry. Był bardzo pracowitym człowiekiem. On w tej prokuraturze, pamiętam, to siedział po dwanaście, piętnaście godzin - mówi były współpracownik Jacka N. - Taki typowy aparatczyk - dodaje i przyznaje, że Jacek N. wspominał o tej sprawie "jako buntownik". - Już w tym sensie opowiadał parę razy, że się sprzeciwił naciskom i postawieniu zarzutów - podkreśla. Drugi z byłych wspólników dodaje, że wtedy "na fali niezależności odszedł z prokuratury".
Wtedy w karierze Jacka N. nastąpił zwrot. Na trzy lata trafił do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego, gdzie pełnił funkcję doradcy. W tym czasie prowadził już własną kancelarię prawną. Jego klientami są przedsiębiorcy, z którymi wcześniej miał styczność w GIF-ie.
Reporterzy "Superwizjera" pojechali na spotkanie z farmaceutą, a także byłym klientem adwokata. Mężczyzna w przeszłości skazany był za sprzedaż leków z aptek do hurtowni. Informacje, które przekazuje, stawiają Jacka N. w zupełnie nowym świetle.
- Pan mecenas doskonale wiedział, z jakiej jestem apteki. Wiedział, jakie obroty robiłem, ponieważ on miał z GIF-u dokumenty. Wiedział, gdzie jakie hurtownie, podmioty, właściwie to wszystko wiedział - przyznaje były klient adwokata. - Myśmy byli przekonani, że nie czynimy niczego złego. Jacek, nie ukrywam, utrzymywał nas w tym przekonaniu. Mówił: trzepie praktycznie każdy. Ja go pytam: to jak oni to robią, że nie wpadają? A on: ja się tym zajmuję, żeby oni nie wpadli.
Z Jackiem N. dziennikarzom "Superwizjera" udało się porozmawiać kilka miesięcy temu, zanim usłyszał prokuratorskie zarzuty. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, o co będzie chciała oskarżyć go prokuratura w sprawie nielegalnego obrotu lekami. - Nie chcę służyć za jakąś gębę, która broni mafii lekowej - podkreślał. - Jeżeli racjonalny ustawodawca przyjął założenia, że odwrócony łańcuch jest niedopuszczony, to prawa należy przestrzegać. Czy to jest racjonalne, czy to jest dobre dla polskiego przedsiębiorcy i polskiego społeczeństwa? Po tylu latach mam mieszane uczucia - dodał.
- Jeżeli nie cofasz zezwoleń, nie uczestniczysz w procesie związanym nawet z projektowaniem decyzji dotyczącej cofania aptekom zezwoleń za sprzedaż do innych aptek bądź hurtowni farmaceutycznych, to niech pani powie, gdzie tu jest konflikt etyczny? - pytał reporterkę "Superwizjera", zwracając uwagę, że "nie było to zabronione przepisami prawa".
"Apteki działały wyłącznie pod proceder odwróconego łańcucha dystrybucji"
Proceder nielegalnego obrotu lekami nazywany jest odwróconym łańcuchem dystrybucji. Polega na tym, że apteki, zamiast pacjentom, sprzedają deficytowe, ratujące życie leki, hurtowniom farmaceutycznym. Następnie, nawet z kilkunastokrotną przebitką, towar zbywają za granicą.
- Trzeba wiedzieć, że to były "normalne" przedsiębiorstwa. One funkcjonowały jak prawie każdy normalny podmiot gospodarczy. Te podmioty miały swoich prezesów, księgowych, osoby odpowiedzialne za logistykę - mówi funkcjonariusz Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku.
Adwokat Adam K. był pełnomocnikiem grupy przestępczej z Warszawy, a były prokurator, teraz adwokat Jacek N. - tej z Gdańska. Trzon grupy z Pomorza stanowili: Tomasz J., właściciel spółek aptecznych na terenie Trójmiasta, oraz Maciej P. jego wspólnik. Funkcję prezesa w ich firmach pełniła Kamila K., prywatnie - ówczesna partnerka Macieja P.
- Apteki działały wyłącznie pod nielegalny proceder odwróconego łańcucha dystrybucji leków i same bez nielegalnej działalności nie byłyby w stanie się utrzymać. Po odjęciu transakcji z hurtownią apteki generują obrót rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie - zwraca uwagę policjant. - Pojedyncza apteka, generując taki przychód, może się utrzymać, jeżeli jest to przychód miesięczny, a nie roczny - zwraca uwagę.
Dziennikarze "Superwizjera" obserwowali apteki należące do gdańskich biznesmenów. Po zatrzymaniach i wszczęciu postępowań w sprawie nielegalnego obrotu powinny być zamknięte. Jednak na miejscu wciąż pojawiają się pracownicy. Kierowniczka jednej z aptek zapewnia, że leki nie są sprzedawane do hurtowni.
Gdańska grupa oprócz aptek posiadała także nielegalne magazyny, gdzie w skandalicznych warunkach przechowywane były leki przeznaczone na nielegalny wywóz. Rok przed zatrzymaniami, do jednego z takich miejsc weszła policja.
Młodszy inspektor Artur Mędrzycki, były zastępca Komendanta Miejskiego Policji w Gdańsku, mówi, że niektóre leki powinny być w lodówkach. - Powinny być na regałach, opisane. To wszystko na podłogach. W lodówkach to były trunki, a nie leki. Zatrzymaliśmy leki, a proceder dalej trwał i to nie dawało nam spokoju, że trzeba to w końcu zamknąć, bo żerowali na krzywdzie ludzkiej i tak naprawdę narażali na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia naszych bliskich, realnie każdego potrzebującego pacjenta - mówi Mędrzycki.
Paserzy i złodzieje samochodów stali się przestępcami w białych kołnierzykach
Reporterzy "Superwizjera" ustalili, że Tomasz J. oraz Maciej P. w przeszłości należeli do trójmiejskiego półświatka. Żyli z kradzieży samochodów i paserstwa. To nie jedyny ich konflikt z prawem. Tomasz J. skazany został także za groźby.
Szanse na łatwe i spore pieniądze dostrzegli w branży farmaceutycznej kilka lat temu. Nielegalny lekowy biznes przyciągnął przestępców także ze względu na niewielkie ryzyko. Do zeszłego roku za niezgodny z prawem obrót farmaceutykami nikt nie poniósł żadnych poważniejszych konsekwencji.
Macieja P. i Tomasza J. reprezentował mecenas Jacek N. Jego klienci na lekowym przekręcie dorobili się fortuny. Na portalach społecznościowych chwalili się wystawnym życiem. Stali się trójmiejskimi celebrytami. Tuż po zatrzymaniach, podczas przeszukania, policja zabezpieczyła u nich ponad 2 miliony złotych i drogie sportowe samochody.
- Mówimy o milionach złotych. W sumie możemy tutaj mówić o apartamentach czy biżuterii, czy ubraniach z najwyższych półek. Oni te pieniądze w ten sposób prali - mówi funkcjonariusz policji z Gdańska.
W jaki sposób zwykli paserzy i złodzieje samochodów stali się przestępcami w białych kołnierzykach? Reporterzy "Superwizjera" spotkali się z Rafałem Sobczykiem, niegdyś właścicielem sieci aptek na Pomorzu. Mężczyzna twierdzi, że uczestniczył w lekowym przekręcie z jedną z największych hurtowni farmaceutycznych w Polsce. Kilka lat temu Sobczyk stał się ofiarą własnych, ciemnych interesów i stracił majątek, o który do dziś walczy w sądach.
- Gdybym nie robił wałków z nimi na łańcuchu, to prawdopodobnie uniknąłbym wałka, na którym sam się wywałkowałem - przyznaje Rafał Sobczyk. Jeden z mężczyzn zaczynał pracę pod jego skrzydłami. - Miał u mnie rolę szefa transportu. Wtedy chodziły wszystkie moje apteki, 25 aptek. Wtedy też poznałem go z Marcinem Ł. - dodaje.
Marcin Ł. to jeden z liderów grupy warszawskiej. Kontrolowała ona hurtownie farmaceutyczne i NZOZ-y, które działały w nielegalnym obrocie lekami. Jeden z nich dziennikarze odnaleźli na warszawskich Bielanach. Próbowali sprawdzić, czy przychodnia rzeczywiście działała i czy kiedykolwiek przyjmowała pacjentów.
Okazało się, ze spółka jedynie wynajmowała pomieszczenia w budynku, w którym działa inna klinika. W ten sposób stwarzała pozory legalnej działalności. Mimo że przychodnia nigdy nie przyjęła żadnego pacjenta, zatrudniała lekarzy, którzy swoją pieczątką i podpisem pod zapotrzebowaniami na leki legalizowali działania mafii.
- Ilości zamawiane przez fikcyjne placówki medyczne jasno wskazywały, że nie mogło to się wiązać z rzeczywistą działalnością lekarzy. Sprzedaż w takich ilościach, jaką ujawniliśmy, wskazywałaby, że pacjent musiałby wychodzić z tonami tych leków - twierdzi funkcjonariusz gdańskiej policji.
NZOZ-y jako przykrywka ukrywania faktycznego przeznaczenia leków
W rzeczywistości farmaceutyki trafiały bezpośrednio do hurtowni, a stamtąd za granicę, najczęściej do Holandii czy Wielkiej Brytanii. Według informatorów "Superwizjera" główną rolą Jacka N. było ukrywanie faktycznego przeznaczenia leków przed nadzorem farmaceutycznym. Miały temu służyć właśnie NZOZ-y, które masowo zaczęły powstawać po 2015 roku. Wtedy weszła w życie ustawa zakazująca bezpośredniej sprzedaży leków z aptek do hurtowni.
- Słyszałem, że Jacek to wymyślił. Znalazł lukę, która umożliwiała prowadzenie NZOZ-u i hurtowni na jednym NIP-ie i przesuwanie towaru między magazynami - mówi jeden z byłych współpracowników Jacka N. - On tym firmom prowadził hurtownie. Miały jakieś postępowania w GIF-ie i Jacek pomagał im od strony prawnej. Proponował im otwieranie NZOZ-ów – dodaje.
- Faktem jest, że we wszystkich tych podmiotach, do których żeśmy sprzedawali, prędzej czy później pojawiał się Jacek. Zawsze miał jakąś pieczę nad tym wszystkim - mówi były właściciel apteki. - "To jest podmiot od Jacka". Tak się mówiło - podkreśla.
W ciągu kilku lat Jacek N. wyrósł na jedną z czołowych postaci na rynku nielegalnego handlu farmaceutykami. Rozmówcy "Superwizjera" twierdzą, że prawnik organizował odwrócony łańcuch na każdym jego etapie. Werbował apteki i pełnił funkcje pośrednika w kontakcie z hurtowniami. Niektóre zakładane były na współpracowników czy znajomych Jacka N. Mimo że formalnie nie pełnił on żadnej funkcji w spółkach, decydować miał o wielu istotnych kwestiach.
- W pierwszej fazie Jacek świadczył usługi prawne, potem kupowali apteki. Jak się mówiło w branży, to były "padliny" - opowiada jeden z jego byłych współpracowników. - Zadłużone, niezarabiające, źle umiejscowione. Takie, które nie miały szansy na jakiś duży biznes - dodaje i wyjaśnia, że "im więcej jest aptek, tym więcej towaru one otrzymują".
Były właściciel apteki opowiada, że "Jacek mówił: Jak będziesz przestrzegał wszystkich zasad, transportu, żeby było w określonej temperaturze, to nikt ci się nie przyczepi i można to spokojnie, bezpiecznie, legalnie robić". Przyznaje, że były prokurator miał świadomość, że towar ten idzie na eksport. - To były rekomendacje Jacka i on wskazywał hurtownie, na które mają iść leki - podkreśla.
Brak reakcji służb
Dwa lata temu nadzór farmaceutyczny nakłada pierwszą i jedną z najwyższych jak do tej pory, kar finansowych, około 47 milionów złotych, na firmę wywożącą leki. Mimo że Główny Inspektorat Farmaceutyczny nie ujawnia nazw ukaranych przedsiębiorstw, dziennikarze ustalili, że sprawa dotyczy spółki North Pharma i powiązanych z nią podmiotów.
Organizatorzy przekrętu prowadzili na terenie Gdańska kilka NZOZ-ów. Skupowali na nie ogromne ilości leków z aptek z całego kraju, które potem trafiały za granicę. Reporterzy dotarli do dokumentów, z których wynika, że o działaniach grupy inspekcja farmaceutyczna oraz prokuratura informowane były już w 2015 roku. Potrzeba było jednak trzech lat, zanim skutecznie zareagowały.
O nielegalnym obrocie lekami alarmował urzędujący do 2015 roku pomorski wojewoda Ryszard Stachurski. - Organizowałem spotkania z udziałem izby skarbowej, izby celnej, prokuratury, policji i wszystkich świętych. I to nie przekładało się na żadne efekty. Poprosiłem o spotkanie szefa ABW i jakoś też nie bardzo się kwapili - opowiada Ryszard Stachurski. - Ktoś mówi, że to nie są ich kompetencje, że to pod niewłaściwy adres zgłaszam problem. Byłem bezradny - dodaje.
Informatorzy "Superwizjera" twierdzą, że za spółkami z grupy North Pharmy stoją niedawno rozpracowani ludzie z gdańskiej i warszawskiej mafii lekowej. Fikcyjnej przychodni, która skupowała ogromne ilości leków z aptek, urzędnicy nie chcieli skontrolować, pomimo że spływały do nich sygnały o podejrzanych transakcjach.
Dziennikarze ustalili, że o przekręcie gdańskich aptekarzy, Macieja P i Tomasza J., nadzór farmaceutyczny wiedział co najmniej cztery lata przed ich zatrzymaniem. Tak wynika z pisma byłej Głównej Inspektor Farmaceutycznej skierowanego do wojewódzkich inspektorów w 2015 roku i dołączonej do niego listy aptek uczestniczących w nielegalnym obrocie. Śledztwo w tej sprawie ruszyło dopiero w 2018 roku.
- W tej sprawie nie mieliśmy zawiadomienia od Wojewódzkiego Inspektora Farmaceutycznego, które zainicjowałoby to postępowanie. Natomiast postępowanie zostało zainicjowane przez Komendę Miejską Policji na podstawie pozyskanych przez policjantów samodzielnie dowodów w drodze czynności operacyjno-rozpoznawczych - mówi prokurator Remigiusz Signerski z Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.
"Tu liczy się zarobienie trochę lewej kasy i wypranie jej"
Od 2015 roku wojewódzkim inspektorem farmaceutycznym w Gdańsku jest Beata L. W związku z tym, że inspektor najpierw odmawia, a następnie odwleka udzielenia pisemnej odpowiedzi na pytania reporterów, próbują porozmawiać osobiście. - Ja na razie nie będę wchodziła w to, co żeśmy robili albo czego żeśmy nie robili - podkreśla. - Nie będę rozmawiała na temat moich obowiązków, ponieważ ja działam zgodnie z prawem i w obrębie prawa - dodaje.
Dlaczego urzędniczka, do której zadań należy walka z nielegalnym obrotem lekami, nie składała zawiadomień do prokuratury? Obecna szefowa gdańskiego WIF-u w przeszłości pracowała w aptece, której współwłaścicielem był Rafał Sobczyk. Pełniła tam funkcję kierownika. Mężczyzna twierdzi, że jego apteka sprzedawała na lewo leki do hurtowni. - Było wiadome, że to nie jest do pacjenta, bo mój kierowca nie był pacjentem konsumującym ileś tysięcy opakowań. Musiała widzieć faktury. Musiała je przyjąć od kierowcy - twierdzi.
Beata L. przyznaje, że pracowała w aptece, której współwłaścicielem był Rafał Sobczyk. Mężczyzna przyznaje, że miał pełną świadomość, że jego działalność była nielegalna. - Jak również wszyscy, którzy uczestniczyli w tym. Powszechną rzeczą było, że się towary trzymało po magazynach budowlanych, halach garażowych, strychach. Kto mówi tutaj o dobru pacjenta? Ja nie powiedziałem, że którakolwiek z dużych hurtowni liczy się z dobrem pacjenta. Tu liczy się zarobienie trochę lewej kasy i wypranie jej - wyznaje Rafał Sobczyk.
Trzy lata temu Rafał Sobczyk postanowił ujawnić przekręt, w którym sam brał udział. Organom ścigania, inspekcji farmaceutycznej oraz skarbowej przekazał faktury i kopie korespondencji od jednego z dyrektorów firmy, w której proponuje on niedozwolony obrót lekami. Dziennikarze "Superwizjera" skontaktowali się ze spółką, która zaprzecza, by doszło do takiej współpracy.
Jedna z najważniejszych osób w procederze nielegalnego obrotu lekami
Równocześnie gdy Jacek N. współpracował z osobami wywożącymi nielegalnie leki za granicę, pojawia się u boku wysokich urzędników państwowych czy funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
W głośnym procesie dotyczącym tzw. afery gruntowej był obrońcą Krzysztofa Brendela, który razem z Grzegorzem Postkiem, także agentem CBA, Mariuszem Kamińskim - obecnie ministrem MSWiA i koordynatorem służb specjalnych, oraz Maciejem Wąsikiem, jego prawą ręką w ministerstwie, zostali skazani za nadużycie władzy. Potem wszyscy czterej zostali ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę.
- Spotykał się na Nowogrodzkiej, przyjechał i powiedział: Jedziemy. To teraz, jak mam pełnomocnictwo od Kamińskiego, to się nie boję - mówi jeden z byłych współpracowników Jacka N. Podkreśla, że roztaczał wokół siebie atmosferę osoby, która "bardzo dużo może i jest szeroko poukładana". - Nikt mu nic nie zrobi, bo teraz jest królem. Jak ktoś jechał 300 kilometrów pociągiem, bo miał cztery apteki, żeby się spotkać z panem mecenasem i wchodził i słyszał, że mecenas właśnie wrócił ze spotkania z szefem służb, na przykład, to trafiał w objęcia Boga, nie? - dodaje.
Nie ma żadnego dowodu na to, że Jacek N, poza wspomnianym procesem, miał bliski kontakt z najważniejszymi urzędnikami w kraju. Byli współpracownicy Jacka N. deklarują jednak, że prawnik wielokrotnie powoływał się na znajomości z funkcjonariuszami CBA oraz byłym szefem tej służby - Ernestem Bejdą. Miał to też cynicznie wykorzystywać.
- Straszył za duże pieniądze ludzi na rynku i mówił, że jest prowadzone postępowanie. "Jest informacja, że wziąłeś łapówkę". Ale ja nigdy w życiu nie wziąłem łapówki. "To jest nieważne. Ważne, że jest taka informacja w służbach, ale zaradzimy. Albo tak, albo tak" - opowiada jeden z byłych współpracowników Jacka N. - Po miesiącu albo po tygodniu zjawiał się jakiś pan, który był przedstawiany jako "cichociemny" i trzeba mu odpalić pieniądze miesięcznie za to, żeby był spokój - dodaje.
- Powoływał się na wpływy i mówił, że to postępowanie można zamknąć, tylko kosztuje to 50 tysięcy czy 100 tysięcy euro. On to załatwi. "Ty się nie martw". Tylko trzeba kolegom dać - stwierdza drugi z byłych współpracowników Jacka N.
Czy były współpracownik Głównego Inspektora Farmaceutycznego swoimi koneksjami rzeczywiście gwarantował bezkarność mafii lekowej? A może jedynie powoływał się na wpływy u ważnych urzędników państwowych i wyłudzał w ten sposób pieniądze od swoich klientów? To kwestie do wyjaśnienia przez organy ścigania.
Jacek N. zaczynał jako ceniony prokurator, szef Wydziału do spraw Przestępczości Zorganizowanej warszawskiej Prokuratury Okręgowej. Następnie, zdaniem śledczych, stał się jedną z najważniejszych osób w procederze nielegalnego obrotu lekami. W marcu prokuratura postawiła mu kolejny zarzut - podżegania do oblania kwasem córki innego podejrzanego, by wymusić na nim zmianę złożonych w śledztwie zeznań. Mimo to gdański sąd zdecydował, że Jacek N. może opuścić areszt i cieszyć się wolnością.
Źródło: TVN24