Niezależnie od tego, jakim wynikiem zakończą najbliższe wybory do Sejmu, będą prawdopodobnie ostatnimi z obowiązującą dziś ordynacją. Wszystkie partie chcą zmian, choć nie wiadomo, jaki miałby być nowy system rozdzielania mandatów. Warto przyjrzeć się temu, jak funkcjonuje obecna ordynacja i jakie są alternatywy.
W trakcie minionej - prezydenckiej oraz obecnej - parlamentarnej kampanii wyborczej najgłośniej było o Jednomandatowych Okręgach Wyborczych (JOW). Spowodowane jest to głównie aktywnością Pawła Kukiza, który wokół tego hasła zbudował swoją kampanię prezydencką, a także ogłoszonym przez prezydenta Bronisława Komorowskiego referendum, w którym jedno z pytań dotyczyć będzie wprowadzenia takiego sposobu wyboru reprezentantów do Sejmu.
I choć we wrześniowym referendum wzięło udział jedynie 7,8 proc. uprawnionych do głosowania, z czego 78,8 proc. głosujących opowiedziało się za wprowadzeniem Jednomandatowych Okręgów Wyborczych w wyborach do Sejmu, to wciąż istnieje dość silne przekonanie, że sposób wyboru posłów musi się zmienić.
Jak posłowie trafiają do Sejmu
W tej chwili do Sejmu wybieramy 460 posłów w 41 wielomandatowych (od 7 do 20) okręgach wyborczych. Liczba mandatów w okręgu warunkowana jest liczbą ludności. Przeprowadzanie wyborów z ordynacją proporcjonalną wymuszone jest artykułem 96. Konstytucji.
Jednak najistotniejsze jest to, w jaki sposób mandaty są dzielone w ramach proporcjonalnego systemu wyborczego. Zgodnie z Kodeksem wyborczym w Polsce stosuje się metodę d'Hondta, powszechnie uważaną za sprzyjającą dużym partiom.
Jak ona działa? Liczba głosów oddanych w danym okręgu na dany komitet wyborczy, który w skali całego kraju przekroczył ustawowy próg 5 proc. (lub 8 proc. dla koalicji), dzielona jest przez kolejne liczby naturalne większe od 1. Następnie mandaty rozdzielane są pomiędzy komitety według wielkości ilorazów.
W przykładowej tabeli zastosowano metodę d'Hondta do podziału 10 mandatów pomiędzy cztery komitety. Jak widać, siedem z nich trafiłoby do dwóch najsilniejszych (2. i 4.) komitetów.
Po tym, jak mandaty zostaną przypisane komitetom, trafiają do osób, które zyskały największą liczbę głosów na listach. Zdarza się więc, że do Sejmu trafiają osoby, na które oddano niewielką liczbę głosów w okręgu. Sprzyja temu praktyka wystawiania na "jedynkach" tak zwanych lokomotyw wyborczych, które zbierają większość głosów w okręgu i ciągną za sobą inne "wagony".
Przyjmijmy, że w przypadku pierwszych trzech podanych komitetów ponad jedna trzecia głosów przypadła "jedynkom" (Komitet 1 - 770 głosów dla "jedynki"; Komitet 2 - 1200; Komitet 3 - 400) natomiast w przypadku Komitetu 4 "jedynka" dostała dwie trzecie głosów (czyli 2 tys.).
Powyższa tabela pokazuje przykładowy rozkład głosów na listach oraz mandaty przypadające kolejnym kandydatom (kolor czerwony). Na żółto zaznaczono natomiast kandydatów, którzy mimo dużej liczby otrzymanych głosów nie zdobyli mandatu.
Fakt, że metoda d'Hondta preferuje kandydatów z list dużych komitetów kosztem popularniejszych kandydatów z mniejszych komitetów, jest głównym zarzutem wobec obecnej ordynacji wyborczej.
Do tego dochodzi kwestia list, które w skali całego kraju nie przekroczyły pięcioprocentowego progu wyborczego, przez co nie biorą udziału w podziale mandatów, a których kandydaci zdobyli bardzo dobre wyniki w poszczególnych okręgach wyborczych.
Wszystko to powoduje, że obecna ordynacja wyborcza krytykowana jest za "betonowanie sceny politycznej" oraz sprzyjanie "partiokracji".
Z drugiej strony mocnym argumentem za stosowaniem metody d'Hondta jest fakt, że pozwala na ustabilizowanie sceny politycznej i stawia partię, która wygrała wybory, w dogodniejszej sytuacji, pozwalając jej na zdobycie większej liczby miejsc w Sejmie i ułatwiając sformowanie koalicji.
Dla porządku trzeba dodać, ze ordynacja proporcjonalna stosowana jest w Polsce w wyborach do Sejmu, do rad gmin będących miastami na prawach powiatu, rad powiatów, sejmików wojewódzkich oraz do Parlamentu Europejskiego. Okręgi jednomandatowe funkcjonują w wyborach do Senatu oraz do rad gmin niebędących miastami na prawach powiatu.
JOW-y, czyli co?
Najszerzej dyskutowaną propozycją zmiany sposobu wyboru posłów było wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych. Jednak, podobnie jak w przypadku ordynacji proporcjonalnej, nie chodzi tylko o liczbę mandatów w okręgu, ale o sposób ich przyznania.
Największym zarzutem pod adresem JOW-ów jest fakt, że spora część osób biorących udział w wyborach pozostaje bez faktycznej (to jest parlamentarnej) reprezentacji. Wiele zależy jednak od sposobu wybierania reprezentantów w okręgach.
W wyborach do rad gmin, które nie są miastami na prawach powiatu oraz w wyborach do Senatu obowiązuje jednomandatowa ordynacja większościowa w tak zwanym wariancie First Past the Post (pierwszy na mecie). Oznacza to, że w jednomandatowym okręgu wyborczym wygrywa ten kandydat, który zyskał największą liczbę głosów.
To z pozoru naturalne rozwiązanie ma jedną wadę: może spowodować, że w danym okręgu większość wyborców nie będzie miała "swojego" reprezentanta. Wracając do naszego przykładu: zwyciężyłby kandydat Komitetu 2, który zyskał 35 proc. głosów, a 65 proc. wyborców pozostałaby bez reprezentacji.
Dużo silniejszy mandat do reprezentowania wyborców zyskałby kandydat wyłaniany po uzyskaniu powyżej 50 proc. głosów w pierwszej turze lub wygraniu drugiej tury wyborów. Jednak takie rozwiązanie generowałoby dodatkowe koszty związane z koniecznością powtarzania głosowania.
Jednym z najczęściej przywoływanych argumentów za JOW-ami jest to, że taki system sprzyja większemu uzależnieniu kandydatów od wyborców i jednocześnie zmniejsza ich zależność od liderów partii politycznych. Niezwykle ważna jest jednak w tym kontekście kwestia samych okręgów wyborczych. Zjawisko gerrymanderingu, czyli takiego wytyczania ich granic, by zwiększyć szanse danej partii na mandat, jest w przypadku stosowania tej ordynacji wyborczej często spotykane. Proceder można ukrócić, wytyczając stałe okręgi wyborcze, jednak zawsze pojawiałaby się groźba manipulowania ordynacją przez partię aktualnie rządzącą.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że JOW-y, by spełniły swoją rolę przybliżania kandydata do obywateli, musiałyby funkcjonować przy małych okręgach wyborczych, w których kontakt wyborca - polityk mógłby być bezpośredni. Konieczne byłoby więc zwiększenie liczby miejsc w Sejmie, ponieważ przy zachowaniu 460 mandatów w jednym okręgu znajdowałoby się średnio około 65 tys. osób uprawnionych do głosowania.
Trzecia droga: STV
Na marginesie sporów - często dość jałowych i płytkich - o sensowności wprowadzenia w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych pojawiła się propozycja wprowadzenia ordynacji STV (Single Transferable Vote), czyli takiej, która wykorzystuje pojedynczy głos przechodni.
W uproszczeniu można powiedzieć, że łączy ona to, co najlepsze w JOW-ach i ordynacji proporcjonalnej przy maksymalnym zniwelowaniu ich wad. Wybory odbywają się wtedy w okręgach wielomandatowych, jednak głosuje się bezpośrednio na kandydatów, a nie na listy wyborcze. Co więcej, każdy głosujący może wybrać kilku kandydatów, określając, któremu przysługuje pierwszeństwo. Przy najbardziej preferowanym kandydacie stawia się "1", przy drugim w kolejności "2", przy trzecim "3" itd. Taki mechanizm sprawia, że oddane przez wyborców głosy są "marnowane" w najmniejszym stopniu.
Istnieje wiele wariantów ordynacji STV, które różnią się mechanizmem przekazywania głosu. W najbardziej klasycznej wersji ustala się kwotę, która określa warunek przyznania mandatów. Jako pierwsi mandaty otrzymują ci kandydaci, którzy przekroczą określoną kwotę. Następnie głosy nadwyżkowe, czyli te zdobyte ponad ustaloną kwotę, przekazuje się kandydatom, którzy znaleźli się na kolejnych miejscach preferowanych.
Zastosowanie ordynacji STV pozwala głosować na konkretnych kandydatów przy jednoczesnym zachowaniu reprezentacji proporcjonalnej.
Jednym z podstawowych minusów STV jest jednak to, że obliczanie wyników jest niezwykle czasochłonne i skomplikowane. Wadę tę można też wyeliminować, stosując komputerowy system liczenia głosów, wyposażony w odpowiedni algorytm.
Na wprowadzenie takiej ordynacji w wyborach parlamentarnych zdecydowały się Irlandia, Malta i Australia. W niektórych wyborach ta metoda stosowana jest w Irlandii Północnej, Szkocji, Indiach, Pakistanie, Nowej Zelandii i Stanach Zjednoczonych.
Za wprowadzeniem STV w Polsce opowiadają się m.in. Fundacja Batorego i Instytut Spraw Obywatelskich INSPRO.
PRZYKŁADOWY SCHEMAT DZIAŁANIA ORDYNACJI STV
Autor: Daniel Nowak / Źródło: tvn24.pl