|

W ostatniej chwili zabrali ją z drogi do domu pomocy społecznej

Adam i Michalina Konarzewscy z Frankiem i Lidką
Adam i Michalina Konarzewscy z Frankiem i Lidką
Źródło: Piotr Ziółkowski/ TVN24

Lidka to nie PEG. To nie karmienie prosto do żołądka. Nie atak padaczki. Lidka to złość. Lidka to śmiech. Zabawa w chowanego i ulubiona pomidorowa. Każde dziecko ma prawo do życia w rodzinie. Lidka musiała o to prawo walczyć.

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Jesteśmy dla tych dzieci jak matki. Osobiście przywiozłam Lidzię ze szpitala - mówiła mi, ocierając łzy, koordynatorka domu dziecka w Krakowie w dniu pożegnania trzyipółletniej podopiecznej. - My też cieszymy się, że Lidzia znalazła dom, a stawia się nas po przeciwnej stronie. Przecież szukaliśmy dla Lidzi rodziny zastępczej.

Był 26 kwietnia. Lidka opuszczała miejsce, w którym nigdy nie powinna się znaleźć. Zabierali ją do siebie Michalina i Adam Konarzewscy, rodzina zastępcza z Legionowa.

Koordynatorka wyniosła Lidkę na rękach.

Koordynatorka domu dziecka przekazuje Lidkę rodzinie zastępczej
Koordynatorka domu dziecka przekazuje Lidkę rodzinie zastępczej
Źródło: Piotr Ziółkowski/ TVN24

- Jak można było ubrać tak dziecko na podróż. Przecież te spodnie dżinsowe będą Lilusię uwierać, naciskać na ten peg na brzuchu - denerwowała się Katarzyna Bednarz, która od trzech lat opiekowała się Lidką jako wolontariuszka.

To ona znalazła Lidce Konarzewskich. Dla niej to też było pożegnanie. Chociaż już następnego dnia wybierała się do Lidki w odwiedziny.

Wolontariuszka Katarzyna Bednarz żegna się z Lidką
Wolontariuszka Katarzyna Bednarz żegna się z Lidką
Źródło: Piotr Ziółkowski/ TVN24

- Tyle razy mówiłam w domu dziecka, żeby wiązali Lidce włosy z tyłu, bo jak jej głowa opada, to włosy wchodzą do oczu. I zawiązali z przodu.

- Przynajmniej nie gumką recepturką, tak jak wcześniej - wtrącił Paweł, mąż Katarzyny.

- A ta kurtka jest na nią za ciasna, zdjęłam ją - ciągnęła Katarzyna. - Po co ubierali buty. Takie twarde! Też bym je zdjęła, ale poprosiłam o to Michalinę, nie chcę się wtrącać.

Do końca pilnowała, żeby z Lidką wyjechał jeż - ulubiona zabawka. Musieli szukać tego jeża w domu dziecka. - Paweł, a dałeś jej sok? Lidka nie lubi przecierowych. Sprawdź, czy zapakowałeś pieluszkę.

- Lidka nie lubi jak słońce świeci jej w oczy, zresztą kto lubi. Dajcie jej pieluszkę do rączki, sama sobie przykryje twarz - zawołała na koniec do Konarzewskich.

I Lidka odjechała z rodziną.

Paweł, mąż Katarzyny robi zdjęcie na pożegnanie Lidki
Paweł, mąż Katarzyny robi zdjęcie na pożegnanie Lidki
Źródło: Piotr Ziółkowski/ TVN24

Ten dzień mógł się nie wydarzyć. Lidka czekałaby na miejsce w domu pomocy społecznej, gdzie nikt by już po nią nie przyszedł. Konarzewscy starali się zabrać ją do siebie przez pół roku. Czuli się zniechęcani i zastraszani. Między kolejnymi rozprawami w sądzie prawie zrezygnowali. Wtedy zaczęliśmy interweniować.

- Trzeba było też posłuchać drugiej strony, przyjść do nas - powiedziała mi koordynatorka.

Prosiliśmy o takie spotkanie jej przełożonego. Odmówił. W sądzie próbowaliśmy porozmawiać z opiekunką prawną Lidki. Odesłała nas do swoich przełożonych.

- Poświęcamy się dla tych dzieci. Jeśli nas źle przedstawicie, skrzywdzicie te dzieci - mówiła przed domem dziecka koordynatorka.

To dlaczego chcieli oddać Lidkę do domu pomocy społecznej?

DLA GOSI
Lidka znalazła rodzinę zastępczą

Dożywocie

"Miejsce dzieci z niepełnosprawnościami jest w rodzinie zastępczej, a nie w dps" - grzmiał Rzecznik Praw Obywatelskich w 2022 roku, gdy uzyskał z urzędów wojewódzkich informacje statystyczne o dzieciach w placówkach i w pieczy zastępczej.

Pobyt dzieci w dps nie służy ich dobru. Wpływa na spowolnienie rozwoju fizycznego i emocjonalnego. Powoduje deficyty umiejętności społecznych, w tym funkcjonowania w rodzinie.
Rzecznik Praw Obywatelskich w piśmie do Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, 2022 rok

Z danych RPO wynika, że domy pomocy społecznej opuszcza "znikoma liczba dzieci". Nie są zgłaszane do adopcji, mimo że mają uregulowaną sytuację prawną. Nie szuka im się rodzin zastępczych. Nie ma do tego procedur. Jest odwrotnie. Dzieci trafiają do dps z pieczy zastępczej.

Dzieci w domach pomocy społecznej
Dzieci w domach pomocy społecznej
Źródło: MRIiPS/ TVN24

- Depees to dożywocie - mówiła wolontariuszka Katarzyna Bednarz do sędziego, który w sądzie rejonowym dla Krakowa Podgórze orzekał w sprawie umieszczenia Lidki w tej placówce.

To jest Lidka

- Niech pan popatrzy, to jest Lidka - mówiła Katarzyna, pokazując sędziemu zdjęcie dziewczynki w telefonie.

PREMIUM6P
Lidka bawi się w chowanego z Katarzyną Bednarz
Źródło: archiwum prywatne

Poznała ją, gdy Lidka miała dziewięć miesięcy. Nauczyła, że dotyk to nie tylko kłucie igłą. Od trzech lat, trzy razy w tygodniu zabierała z domu dziecka do siebie. Dwa razy w tygodniu na własny koszt woziła na rehabilitację, którą załatwiła w poradni poza domem dziecka. Kupiła sprzęt, żeby Lidka mogła ćwiczyć codziennie. Nie czekała pół roku na refundację, tylko wyłożyła ponad dwa tysiące z własnej kieszeni. Katarzyna jest położną. Wie o Lidce najwięcej.

Nie mogła o tym opowiedzieć w sądzie. Nie wezwano jej na świadka. Prosiła o udział w sprawie i jej odmówiono. Sprawy rodzinne z reguły toczą się za zamkniętymi drzwiami, ale sąd nie podpowiedział Katarzynie, że mogłaby wejść na rozprawę jako osoba zaufania. To osoba wskazywana przez uczestnika.

Zwalniała się z pracy, przyjeżdżała do sądu i stała przed salą rozpraw. Byliśmy tam razem z nią, nas sędzia też nie wpuścił.

- Jak można dawać takie małe dzieci do depeesu, przecież to jest dożywocie. Proszę, niech pan tego nigdy nie robi - mówiła Katarzyna do sędziego, gdy po rozprawie wyszedł z sali.

Jak znalazła Lidce rodzinę z Legionowa?

Michalina Konarzewska (z lewej) z Katarzyną Bednarz w sądzie
Michalina Konarzewska (z lewej) z Katarzyną Bednarz w sądzie
Źródło: Piotr Ziółkowski/ TVN24

Je łyżeczką i gaworzy

Od kilku miesięcy rozsyłała ogłoszenia ze swoim numerem i zdjęciem małej blondwłosej dziewczynki, że Lidka potrzebuje rodziny, bo inaczej skończy w dps. Do mediów, fundacji, parafii. Jedna z fundacji zamieściła ogłoszenie na facebooku, pewna internautka udostępniła ten post na profilu "PCPR cała Polska - szukamy rodzin zastępczych", gdzie dzień później weszła Michalina Konarzewska, która po trzyletniej przewie w byciu rodziną zastępczą znów szukała dziecka, któremu mogłaby pomóc.

- Jakie ma niepełnosprawności? - zapytała o Lidkę.

Katarzyna powiedziała, że Lidka nie chodzi. Ale przekręca się na bok, podnosi główkę, włada prawą ręką. Tylko raz widziała u niej atak padaczki. Gryzie się w rękę, bo się złości. "Powiedz mama, powiedz tata", mówi do Lidki Paweł, mąż Katarzyny. Dziewczynka złości się, bo nie potrafi powtórzyć. Albo dlatego, że leży sama. Wystarczy się wtedy z nią powygłupiać, pobawić w chowanego. "Jest ciocia", mówi Katarzyna i chowa się za krzesło, "nie ma cioci, jest ciocia, nie ma, jest" i Lidka zanosi się śmiechem.

Nie płacze w nocy, jeśli weźmie się ją do swojego łóżka. Je łyżeczką. Wiadomo, trzeba wiedzieć, że lubi pomidorową, a przy karmieniu pośpiewać. Ubrudzi się, jak każde małe dziecko, ale zje. Jedzenie łyżeczką kształtuje aparat mowy. Rehabilitacja powolutku posuwa Lidkę do przodu. Zaczyna gaworzyć.

Lidka w domu Katarzyny Bednarz
Lidka w domu Katarzyny Bednarz
Źródło: archiwum prywatne

Leży i nie mówi

Trzy dni po rozmowie z Katarzyną, Michalina zadzwoniła pod wskazany adres, do Centrum Placówek Opiekuńczych "Parkowa" w Krakowie z informacją, że jest zainteresowana przejęciem opieki nad Lidką jako rodzina zastępcza. Odebrała koordynatorka domu dziecka, w którym mieszkała Lidka.

- Czułam się zniechęcana do Lidki - tak Michalina ocenia dzisiaj kontakt z pracownikami "Parkowej". - Już w pierwszej rozmowie telefonicznej usłyszałam, że fajnie, że chcemy wziąć Lidkę, ale ona leży, nie mówi i będzie miała pega do karmienia dojelitowego. Na dzień dobry same problemy. Wystraszyłam się tego pega. Jedzenie podawane przez rurkę w brzuchu prosto do żołądka? Wolontariuszka nic mi o tym nie mówiła.

Katarzyna jeszcze wtedy nie wiedziała nic o pegu.

Był 2 listopada 2023 roku. Pierwsze spotkanie ustalono na 12 grudnia. Dlaczego dopiero za sześć tygodni? Michalina pamięta, że taki dzień wyznaczyła koordynatorka domu dziecka Lidki. W placówce zapamiętali odwrotnie, że to Michalina przesuwała termin.

Przyjechali całą rodziną: Michalina, Adam i ich Franek. Chłopiec bał się wejść do tego domu, ale nie wyobrażali sobie, że będą przyjmować nowego członka rodziny bez syna. Uprzedzili go tylko, że nie pobawi się z Lidką ani nie pogada.

Naprzeciw usiadły: wicedyrektorka "Parkowej", koordynatorka domu dziecka Lidki i jej opiekunka prawna, równocześnie pracownica tej placówki. Michalina: - Mówiły o problemach, jakie ma Lidzia. O zepsutych zębach, atakach padaczki kilka razy dziennie, chorych nerkach, że mocz jej się cofa i ciągle ma zapalenia. Zalały nas negatywnymi informacjami. Opiekunka nic nie powiedziała, głównie mówiła koordynatorka. Że Lidka nie robi żadnych postępów, mimo tylu zajęć z rehabilitacji, których my jako rodzina nie jesteśmy w stanie zapewnić w takiej ilości jak placówka. Że słabo kontaktuje, że nie umie pokazać, czego potrzebuje, że karmiona jest butelką. Wtrąciłam, że u pani Kasi je łyżeczką. Ale u nich nie chce, usłyszałam. Jedyna pozytywna informacja, jaka padła, to że Lidka uśmiecha się, kiedy karmi ją ulubiona pani. To w końcu jak, pomyślałam, nie ma z nią kontaktu, a reaguje uśmiechem na wybranych ludzi?

Potem przyniosły Lidkę i położyły na wersalce. Uśmiechnęła się. Zaraz jak zobaczyła Franka, obróciła się w jego stronę. Wiekowo dzieli ich rok. On woził jej plastikowe lody swoimi samochodzikami, ona patrzyła na niego, leżąc. Wcale mu nie przeszkadzało, że Lidka nie mówi. Przeciwnie, nie lubi przekrzykiwania się z dziećmi.

Michalinę urzekły jej oczy. Patrzyła na nią myśląca dziewczynka. Nie umiała wyrazić myśli, ale nie była niekontaktowa.

Wzięła ją na kolana. Lidka zaczęła śmiać się w głos. A jak ją odkładała z powrotem, chwyciła Michalinę za koszulę i ciągnęła do siebie. Chcesz, żebyśmy cię stąd zabrali, zapytała dziewczynkę. Lidka jęknęła. Nie był to jęk z bólu. Dla Michaliny to była odpowiedź, to było "tak". Lidka zaczęła płakać. Adam złapał ją za nogi i machał nimi, jakby biegła. "Uciekamy stąd", mówił.

Postanowili, że ją wezmą. 23 grudnia powiadomili o tym telefonicznie dom dziecka. Po drugiej stronie usłyszeli radość. Ale Lidka była już wtedy "w drodze" do dps.

PREMIUM4P
Lidka w domu Katarzyny i Pawła Bednarz
Źródło: archiwum prywatne

PEG

"W sądzie rodzinnym toczy się sprawa o umieszczenie dziecka w domu pomocy społecznej, gdyż z uwagi na niedopełnienie formalności przez rodzinę, która deklarowała chęć zaopiekowania się Lidką, poparcie wniosku o przejęcie opieki nad małoletnią w ramach zawodowej rodziny zastępczej było niemożliwe" - wyjaśnia Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Krakowie, organizator pieczy zastępczej w tym mieście.

Ale z chronologii zdarzeń wynika, że "niedopełnienie formalności" nie było przyczyną rozpoczęcia sprawy w sądzie. Wniosek o umieszczenie Lidki w dps został złożony przez placówkę i opiekunkę prawną Lidki, zanim trafiły do nich dokumenty Konarzewskich. Nie mogli więc wiedzieć, że czegoś w nich brakuje. Dokładnie było to 23 listopada, trzy tygodnie po pierwszym telefonie rodziny do placówki, trzy tygodnie przed ich pierwszą planowaną wizytą. 

Dlaczego chcieli wysłać Lidkę do dps, kiedy za chwilę miała przyjść po nią rodzina? MOPS nie odpowiedział.

"Opiekun prawny zawiesił postępowanie sądowe w dniu 12.01.2024 r. w związku z faktem, iż znalazła się rodzina, która potwierdziła chęć przejęcia opieki nad Lidią jako zawodowa rodzina zastępcza" - informuje MOPS.

Policzmy: były to prawie trzy tygodnie po deklaracji Konarzewskich, że chcą dać Lidce dom.

I zaraz po odroczeniu sprawy założyli Lidce PEG. MOPS: "Lidia była i jest karmiona doustnie, jednak wymaga dokarmiania poprzez karmienie dojelitowe. Dziewczynka w związku z zaburzeniem połykania miała trudności w uzyskaniu prawidłowego stopnia odżywienia dietą doustną".

PREMIUM8
Lidka je łyżeczką z Katarzyną Bednarz
Źródło: archiwum prywatne

Braki formalne

Sprawa została odroczona do 4 marca, a do domu dziecka zaczęły spływać dokumenty z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Legionowie, które jest organizatorem pieczy dla Konarzewskich. Wtedy się okazało, że nie mają aktualnego zaświadczenia o kwalifikacjach na rodzinę zastępczą. - Nie wiedzieliśmy, że zaświadczenie trzeba odnawiać co dwa lata - mówi Michalina. Byli powtórnie sprawdzani pod względem niekaralności, stanu zdrowia, warunków mieszkaniowych, predyspozycji psychologicznych i w tym czasie dostali pod opiekę noworodka.

- Zadzwoniła do mnie opiekunka prawna Lidki. Zarzucała mi, że oszukałam ich w kwestii kwalifikacji. To zagranie nie w porządku, powiedziała, że szukamy sobie dzieci na boku, bez ich wiedzy. Mówiła, że jesteśmy nieuczciwi. Byłam w wielkim szoku - opowiada Michalina.

- Taka była decyzja sądu, który miał na względzie dobro maleńkiego dziecka, a my znaliśmy tę rodzinę, wiemy, że można im zaufać. Ale w Krakowie to się nie spodobało - mówi Magdalena Jagnyziak, dyrektorka legionowskiego PCPR. - Opiekun prawny powinien stać murem za dzieckiem. A Konarzewscy to bardzo dobrzy ludzie. Do wszystkiego podchodzą ze spokojem, wszystko najpierw muszą rozważyć, rozumieją misję rodziny zastępczej, w samych superlatywach mogłabym o nich mówić.

Opiekunka Lidki chciała mieć kwalifikacje na piśmie i nie zgodziła się wystąpić do sądu o ustanowienie Konarzewskich rodziną zastępczą dla dziewczynki - Powiedziała, że bez kwalifikacji będziemy potraktowani w sądzie jak zwykły Kowalski z ulicy - opowiada Michalina. - Prosiłam, żeby zaryzykowała i złożyła ten wniosek. Co nam szkodzi? A ona, że nie, bo już raz odraczała wniosek o umieszczenie Lidki w dps i wyjdzie na nieodpowiedzialną, jeśli zrobi to jeszcze raz, a w domu dziecka nie ma już miejsca dla Lidzi, bo jest bardzo niepełnosprawna.

MOPS: "Wniosek o skierowanie Lidii do domu pomocy społecznej był zatem dalej zasadny. Jednocześnie zaznaczam, iż prowadzone postępowanie w sprawie umieszczenia małoletniej w domu pomocy społecznej nie wyklucza możliwości skierowania małoletniej do rodziny zastępczej".

Bo Konarzewscy sami wysłali do sądu swój wniosek. W ostatniej chwili, 27 lutego dostali zaświadczenie. Paweł Bednarz, mąż Katarzyny, pobiegł z kopią dokumentów do sądu, na wypadek gdyby pocztą nie doszły na czas.

Sąd wezwał Konarzewskich na świadków, którym nie przysługuje pełnomocnik ani osoba zaufania.

Wymóg

4 marca rodzina miała zeznawać zdalnie, ale w sądzie nie udało się włączyć dźwięku. Rozprawę odroczono na 28 marca. Pobyt Lidki w domu dziecka przedłużył się o 24 dni.

Na drugi termin Konarzewscy stawili się osobiście. Prócz zaświadczenia o kwalifikacjach, mieli opinię na swój temat z legionowskiego PCPR - laurkę. - Sam sędzia przyznał, że pierwszy raz spotyka się z tak dobrą współpracą PCPR z rodziną i że gdyby miał się oprzeć tylko na dokumentach, to już by nam dał Lidkę - pamięta Michalina.

Ale to nie wystarczyło.

Michalina: - Nastawiłam się, że sąd będzie chciał nas poznać, ile mamy lat, gdzie pracujemy. Nie było takich pytań. Sąd poprosił opiekunkę prawną o zreferowanie sprawy. Głównie ona mówiła. Powiedziała o nas, że raz mówimy, że mamy kwalifikacje, potem że ich nie mamy, a PCPR w Legionowie powierza nam mimo to dziecko. Że urwaliśmy kontakt, że nie współpracujemy, że byliśmy na dwóch spotkaniach w domu dziecka, ale nie zgodziliśmy się na nocleg. Sąd zapytał, dlaczego się nie zgodziłam. Powiedziałam, że nie do końca to prawda, że padła taka propozycja ze strony placówki, ale musiałam to przemyśleć, bo nasze dziecko ma cukrzycę typu pierwszego i nie mam z kim go zostawić, a po drugie dom dziecka nie jest miejscem, gdzie mogłabym poznać Lidkę, że jedna doba nic nie da, że rok może nie wystarczyć. Prosiłam sąd, żeby z tego zrezygnować, że jak najbardziej zgadzam się na szkolenie z karmienia przez PEG w szpitalu, chociaż mąż już to opanował, wystarczyło mu dwadzieścia minut. Ale sędzia uciął, że on nie będzie się z nami licytować. Proszę pamiętać, powiedział, że to co mówi placówka, to tak jakbym ja powiedział. Nakazał spędzić noc w placówce i dodał, że jak dostaniemy Lidkę, to on nam ustanowi nadzór kuratora, żeby pilnował, czy się nią dobrze opiekujemy.

Poprosiliśmy sąd, żeby odniósł się do tej relacji. "Mając na uwadze, iż naczelną zasadą prawa rodzinnego jest dobro dziecka, a także z uwagi na charakter sprawy nie jest możliwe udzielenie bliższych informacji na temat jej przebiegu" - odpisała nam rzeczniczka Sądu Okręgowego w Krakowie sędzia Beata Górszczyk.

"28 marca 2024 r. Sąd Rodzinny zobowiązał rodzinę do odbycia dwóch dni z noclegiem na terenie Centrum Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych „Parkowa”, do czasu kolejnej rozprawy tj. 16 kwietnia 2024 r." - potwierdził MOPS.

Lidce dołożono kolejne 19 dni w placówce.

- Poczuliśmy się nieistotni, zastraszani - mówi Michalina.

Myślała, że pójdzie gładko. Dzieci z Legionowa umieszczane były u niej po jednej rozprawie.

Wahanie

- Mieliśmy dwa tygodnie na ustalenie terminu noclegu. Wyszłam z sądu z myślą, że tego nie udźwignę. Ale następnego dnia zagryzłam zęby. Może podołam. Wybłagam tatę, żeby został z Franiem na jedną noc, wynajmę hotel w pobliżu domu dziecka - opowiadała nam Michalina 8 kwietnia. - Tata był pełen obaw. Co, jeśli zaśnie, a Franiowi spadnie cukier? Stres zaczął rozszerzać się po mojej rodzinie. Kiedy to się skończy? Teraz nocleg w domu dziecka, co wymyślą jutro? Chciałam dać Lidce dom, a nie się awanturować.

- Nie będę nocować w domu dziecka - postanowiła. - Bardzo chcę pomagać małym dzieciom, ale nie mam siły walczyć. Moje PCPR dopytuje, czy bierzemy Lidzię, bo kolejne maluchy czekają na dom. Po co mam się pchać tam, gdzie mnie nie chcą, kiedy tutaj jestem potrzebna?

- Długo o tym rozmawiałam z mężem - wyjaśniała. - Ciężko jest podjąć decyzję, kiedy się wie, że jest dziecko, któremu zniszczono życie i jest się tą jedyną osobą, która może odmienić mu los, a z drugiej strony jest własne dziecko, które trzeba poświęcać. Postanowiliśmy, że odmówimy. Ale nie mam spokoju. Widziałam, jak odłożyli płaczącą Lidkę do łóżeczka i zostawili samą, mówiąc, że w końcu się uspokoi. Nie mogę przestać o niej myśleć.

Kim jest rodzina: stroną czy świadkami?

Przed tą rozmową, 8 kwietnia rano Michalina dzwoniła do sądu. - Zapytałam, jaki mam status w sprawie, bo chciałam zajrzeć do akt. Pani z sekretariatu poprosiła o numer sprawy i powiedziała, że nie mam prawa do wglądu, bo jestem świadkiem - wspomina.

Zaczęliśmy się o to dowiadywać. Rzecznik Praw Dziecka dzień przed rozprawą 16 kwietnia przekazał, że Konarzewscy są stroną, a nie świadkami i że ich popiera.

Ale na wokandzie wywieszonej przed salą rozpraw 16 kwietnia wciąż figurowali jako świadkowie. Przypomnijmy: jako strona mieliby prawo do pełnomocnika i osoby zaufania.

22 kwietnia dostaliśmy odpowiedź od sędzi Beaty Górszczyk. "Od rozprawy, która odbyła się w dniu 28 marca 2024 r. państwo K. mają w sprawie status uczestników, jak i zarówno opiekun prawny".

Wokanda z 26 kwietnia - są świadkami. Michalina nie pamięta, żeby ktoś wyprowadził ich z tego błędu i poinformował o przysługujących prawach.

Po co nocleg w domu dziecka?

Od 9 kwietnia próbowaliśmy się dowiedzieć w placówce, po co Konarzewscy mieliby nocować z Lidką w domu dziecka.

- Celem było przekazanie instruktażu, jak opiekować się Lidką - powiedział nam w krótkiej rozmowie telefonicznej Jarosław Chodorowski, dyrektor "Parkowej". Wyjaśniał, że nie chodziło o nocowanie, ale spędzenie kilku dni w placówce, "żeby zobaczyć jak wygląda opieka nad Lidką w pełnym wymiarze i postępować potem podobnie u siebie w domu". Podkreślił, że sprawa dotyczy dziecka, które "wymaga więcej zabiegów niż przeciętny podopieczny". Bo "to nie jest zdrowe dziecko, które chodzi, śmieje się i potrafi wyartykułować, czy nic mu nie jest". - Lidzia ma objawy padaczkowe, problemy z przełykaniem, bywa, że się krztusi, jest karmiona pompą. To poważne obciążenia. Byłoby dobrze, żeby rodzina się do tego przygotowała, a jednocześnie by moi pracownicy mogli ocenić przygotowanie rodziny, bo sąd będzie od nas oczekiwać opinii - powiedział.

Czy zamiast w domu dziecka, rodzina mogłaby przenocować z Lidką u wolontariuszki albo czy pracownicy placówki mogliby pojechać z Lidką do Konarzewskich? Nie było to możliwe.

Prosiliśmy dyrektora o spotkanie w domu dziecka w obecności opiekunki prawnej Lidki i koordynatorki placówki. Chcieliśmy skonfrontować to, co usłyszeliśmy od Michaliny i Katarzyny. Byliśmy wstępnie umówieni. Następnego dnia Chodorowski stwierdził, że nie ma nam nic do powiedzenia.

W kolejnych dniach zatem wysyłaliśmy szczegółowe pytania do MOPS.

"Celem spotkań przyszłej rodziny zastępczej z dzieckiem jest zapoznanie się z jego codziennym funkcjonowaniem, rytmem dnia, potrzebami, trudnymi emocjami podopiecznego. Rodzina może uzyskać wskazówki od rehabilitanta, psychologa, trenera integracji sensorycznej, bezpośrednich opiekunów zajmujących się dzieckiem" - wyjaśnili.

MOPS zapewnił, że rodzinie pokazano dokumentację medyczną Lidki. - Zobaczyłam dokumentację dopiero przy zabraniu Lidki do domu - twierdzi Michalina.

Kilka razy zaznaczyli, że dwudniowa wizyta z noclegiem w placówce to był wymóg sądu. I szybko ten wymóg zmienili. "W związku z propozycją Sądu dotyczącą nocowania rodziny w placówce opiekuńczo-wychowawczej a zgłoszonymi Dyrekcji placówki opiekuńczo-wychowawczej problemami osobistymi rodziny zaproponowano rodzinie spędzenie dni z Lidią bez noclegu na terenie placówki" - przekazali.

Zapytaliśmy o sens spędzania czasu w placówce ekspertkę z pieczy zastępczej Annę Krawczak, która szkoli kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych. - Uczę, że zmiana miejsca zmienia w życiu dziecka wszystko. Szczególnie jest to istotne w przypadku dzieci z niepełnosprawnością, dla których narzędziem poznania są zapach, dźwięk, które nasłuchują znajomych kroków. Nieumiejętnie przeprowadzona zmiana miejsca może spowodować wtórne zaburzenia - wyjaśniła Krawczak. - Ważne, żeby przeprowadzić to spokojnie, planowo. W przypadku rodziny zastępczej - przyjeżdżają do placówki i spędzają z dzieckiem coraz więcej czasu. Może to być noc, ale niekoniecznie. Dobrą praktyką jest zostać z dzieckiem od rana do wieczora, żeby zamknąć cykl dobowy. Tak, by przyszły rodzic był pierwszą osobą, którą widzi dziecko, gdy się budzi i ostatnią, gdy zasypia. Celem nie jest przenocowanie, ale ułatwienie dziecku zmiany miejsca.

Zrobiło się bardzo miło

Michalina: - 10 kwietnia zadzwoniła do mnie wicedyrektorka domu dziecka. Zaproponowała, żebym przyjechała do domu dziecka chociaż na jeden dzień bez nocowania, bo zależy im, żeby Lidka do nas trafiła.

Przyjechała 13 kwietnia. - Wszyscy byli bardzo mili. Pierwszy raz na spotkanie ze mną przyszedł pan dyrektor.

Chodorowski, w trakcie naszej rozmowy telefonicznej z MOPS, dzień przed kolejną rozprawą, też nam o tym dniu opowiedział: - Pani Michalina miała możliwość rozmowy z rehabilitantem, koordynatorem placówki, spotkała się z Lidzią, brała udział w zabawie z Lidzią, była obecna przy kąpieli i karmieniu Lidzi. Dowiedziała się, co Lidzię cieszy, a z czego jest mniej zadowolona. Wszystko przebiegało w dobrej atmosferze. Jak zawsze. Nie mamy żadnych przeciwskazań, by Lidka trafiła do rodziny z Legionowa.

Michalina tak zapamiętała rozprawę z 16 kwietnia:

Sędzia chciał wiedzieć, co z tym noclegiem. Opiekunka prawna powiedziała, że Michalina była na spotkaniu z Lidką i więcej o to nie pytał.

- Lepiej będzie dziecku w rodzinie zastępczej czy w domu pomocy społecznej? - zapytał opiekunkę przedstawiciel Rzecznika Praw Dziecka. - To zależy od indywidualnego przypadku - odpowiedziała. - A w tym przypadku? - nie ustępował. - W rodzinie zastępczej - przyznała.

Po rozprawie na korytarzu sędzia zapewniał Michalinę, że zostanie opiekunką Lidki i będzie ją mogła zabrać do domu już 26 kwietnia. Dlaczego dziewczynka musiała spędzić w placówce jeszcze 10 dni?

Michalina: - Chciałam, żeby mąż też był opiekunem prawnym Lidki, w razie gdyby trafiła do szpitala, a ja będę musiała zostać w domu z Franiem. Sędzia powiedział, że musi go w takim razie przesłuchać.

Adam nie mógł być w sądzie, bo pracował. Sędzia postanowił, że nie przesłucha go zdalnie.

26 kwietnia zapadły dwa orzeczenia: o ustanowieniu Konarzewskich rodziną zastępczą dla Lidki i przekazaniu im opieki prawnej nad dziewczynką. Postanowienia muszą się uprawomocnić, ale są natychmiast wykonalne. Licznik dni Lidki w instytucji się zatrzymał. Od razu mogła jechać do rodziny.

Michalina, Franek i Adam Konarzewscy z Katarzyną Bednarz (w środku) w sądzie 26 kwietnia
Michalina, Franek i Adam Konarzewscy z Katarzyną Bednarz (w środku) w sądzie 26 kwietnia
Źródło: TVN24

Na korytarzu sądowym pytaliśmy o sprawę Lidki uczestników postępowania - wicedyrektorkę "Parkowej" i opiekunkę prawną dziewczynki. Wicedyrektorka zapewniała, że zawsze byli za oddaniem Lidki Konarzewskim. Opiekunka powiedziała, że nie może rozmawiać, żebyśmy pytali w MOPS.

Za duża na dom dziecka

- Dom pomocy społecznej to ostateczność - powiedział przy nas do Katarzyny i Michaliny sędzia na korytarzu sądowym.

- Docelowa forma opieki - słyszeliśmy w krakowskim MOPS.

W domu dziecka o dps dla Lidki mówiło się od dawna, dlatego wolontariuszka zaczęła na własną rękę szukać jej rodziny. Sama czuła się na to "za stara". – Jesteśmy z mężem 50 plus. Możemy być dla Lidzi dziadkami, dać jej rodzicom opiekę wytchnieniową, ale Lidzia potrzebuje mamy i taty - mówi Katarzyna.

"Jeśli Lidka nie znajdzie rodziców, to wkrótce może trafić do domu pomocy społecznej" - padło w reportażu o dziewczynce, wyemitowanym w krakowskiej telewizji samorządowej w styczniu 2023 roku. Miała wtedy dwa lata. Dlaczego chcieli przenieść ją z placówki do placówki?

MOPS: "Dziecko wymaga całodobowej opieki specjalistycznej w tym pełnej pomocy w zaspokojeniu podstawowych potrzeb życiowych. Dziecko z tak wieloma deficytami w obszarze rozwojowym, emocjonalnym, komunikacyjnym, edukacyjnym oraz somatycznym jest osobą wymagającą intensywnej terapii i opieki wielu specjalistów jednocześnie, co w sposób adekwatny zapewnia dom pomocy społecznej".

Ale Lidka nie mieszkała w zwykłym domu dziecka, tylko w placówce opiekuńczo-wychowawczej typu specjalistyczno-terapeutycznego, przeznaczonej dla dzieci z niepełnosprawnościami. Prócz wychowawców i opiekunów, zatrudnieni są tam psycholog, pedagog, specjalista integracji sensorycznej, fizjoterapeuta, logopeda, specjalista od wczesnego wspomagania rozwoju. Czego jej tam brakowało?

- Nawet taka placówka, w jakiej jest Lidka, nie może zatrudniać pielęgniarzy, a w dps są na miejscu - wyjaśniła Marzena Samek, wicedyrektorka krakowskiego MOPS ds. pomocy specjalistycznej.

Po co Lidce pielęgniarka? Samek: - Na przykład jak będzie trzeba zrobić jej zastrzyk.

Co jest potrzebne Lidce, by mogła się lepiej rozwijać, pytała reporterka w samorządowej telewizji. Koordynatorka domu dziecka odpowiedziała: - Dom, po prostu dom, zwyczajny, ciepły, z akceptacją jej niedoskonałości, tylko dom.

W reportażu nikt nie mówił o pielęgniarce.

- Ona potrzebuje opieki 24 godziny na dobę. Musielibyśmy przy niej spać. Miała zawsze przy sobie aniołka - to taki aparat do monitorowania oddechu - ale w razie gdyby się coś stało, na każdy zabieg musiał się zgadzać opiekun prawny, którego nie ma na miejscu. U nas nie ma pielęgniarek, a Lidka jest coraz bardziej wymagająca, zwłaszcza po tym, jak założono jej pega - mówiła mi koordynatorka w dniu wyjazdu Lidki. - Ona była u nas na oddziale niemowlęcym. Nie mieściła się już w łóżeczku, na przewijak, do wanienki. Nie mogliśmy dać jej na oddział starszych, gdzie są dzieci do lat sześciu, bo one biegają, a Lidka jest leżąca.

Była za duża na dom dziecka?

W ogóle nie powinno jej tam być. Nie zezwala na to ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Dzieci zabezpieczone z rodziny biologicznej, które nie ukończyły 10 lat, mają być umieszczane w rodzinie zastępczej, nie w placówce. Raporty Naczelnej Izby Kontroli wskazują, że limitu wieku dzieci w placówkach, obowiązującego od czterech lat, nie przestrzega się nagminnie. W Krakowie nie tylko wobec Lidki.

"Parkowa" składa się z dziewięciu placówek, które przed ustawą były osobnymi domami dziecka. Placówka w dzielnicy Podgórze, w której mieszkała Lidka, to dawny dom małego dziecka. Dzisiaj nadal są tam małe dzieci. Żadne nie świętowało jeszcze 10. urodzin. Pięcioro to niemowlęta. We wszystkich placówkach w Krakowie jest 68 takich maluchów. Roczne, dwuletnie, trzyletnie, dziewięcioro czteroletnich.

Placówka nie jest temu winna. Ona tylko przyjmuje dzieci, które rodzicom biologicznym odbiera sąd i na końcu pyta organizatora pieczy zastępczej, gdzie umieścić dziecko.

Lidka została odebrana rodzicom zaraz po urodzeniu. Miała wodogłowie, pół roku leżała w szpitalu. MOPS - zgodnie z prawem - powinien wskazać dla niej rodzinę. Ale rodzin zastępczych brakuje, skarżą się na to wszystkie powiaty. Z raportów NIK wynika, że rodziny nie tylko nie powstają. Te istniejące się rozwiązują. To, według NIK, dowodzi, że ani nie ma zachęty do bycia rodziną zastępczą, ani potem wsparcia.

Najtrudniej jest znaleźć rodzinę dzieciom z niepełnosprawnościami, takim jak Lidka. Kraków postawił jej wysoką poprzeczkę. Może ją przyjąć tylko rodzina zawodowa specjalistyczna. W mieście jest takich rodzin 14 i wszystkie są obłożone. Dla Lidki nie było miejsca.

Została zgłoszona do adopcji, także zagranicznej, ale nie było chętnych. Przed Konarzewskimi zgłaszały się po nią rodziny zastępcze, ostatecznie jednak nie podjęły się zadania. Każdy kandydat na rodzinę dla Lidki powinien być zatem na wagę złota.

Anna Krawczak: - Rodzina od progu powinna usłyszeć, jak możemy wam pomóc, żebyście mogli się tym dzieckiem zająć.

Pieniądze

Przed zabraniem Lidki z Krakowa Konarzewscy musieli podpisać w domu dziecka stos dokumentów. Trwało to godzinę. Potem pakowali do samochodu ubranka, zabawki, wózki, prowiant.

Lidka wyrusza do rodziny. Od lewej: Paweł Bednarz i Adam Konarzewski, Michalina Konarzewska i Katarzyna Bednarz, która niańczy dwumiesięczną dziewczynkę z rodziny zastępczej Konarzewskich
Lidka wyrusza do rodziny. Od lewej: Paweł Bednarz i Adam Konarzewski, Michalina Konarzewska i Katarzyna Bednarz, która niańczy dwumiesięczną dziewczynkę z rodziny zastępczej Konarzewskich
Źródło: Piotr Ziółkowski/ TVN24

- Mamy nowy samochód - cieszył się Franek.

Wynajęli busa, żeby się pomieścić. W trzech fotelikach dziecięcych jechali z tyłu Franek, Lidka, a między nimi dwumiesięczna dziewczynka, przeniesiona do Konarzewskich prosto ze szpitala zaraz po chłopczyku, który już znalazł rodzinę na stałe.

Będą mogli starać się o zwrot kosztów związanych z przyjęciem dziecka, a Kraków będzie mógł tę prośbę odrzucić. Zwrot za wcześniejsze wyjazdy na spotkania z Lidką w domu dziecka w ogóle im się nie należy, bo wtedy jeszcze nie mieli umowy.

Wedle ustawy, jeden z rodziców w rodzinie zawodowej podpisuje z powiatem umowę zlecenie na maksymalnie cztery lata. Nie może w tym czasie pracować gdzie indziej. Dostaje 4,1 tysiąca złotych pensji plus świadczenie 1300 złotych na każde dziecko, obie kwoty brutto.

Konarzewscy jeszcze nie są rodziną zawodową specjalistyczną. Przed nimi dwa dodatkowe szkolenia. Pierwszy kurs legionowski PCPR zaplanował dopiero w połowie maja, bo musi się zebrać odpowiednia grupa kandydatów.

Wszystkie koszty pobytu Lidki u Konarzewskich ponosić będzie Kraków, bo dziecko jest z tego powiatu. Także zakupu biurka dla Lidki czy wycieczek, Michalina chciałaby zabierać dziewczynkę na basen, którego w domu dziecka unikano z obawy przed atakami padaczki. Ale to tak zwane świadczenia fakultatywne, powiat może nie zgodzić się na finasowanie.

W domu dziecka Lidka kosztowała Kraków 12,7 tys. zł miesięcznie. To kwota, która wychodzi po podziale sumy wszystkich kosztów domu dziecka przez liczbę dzieci.

- Było dziecko, nie ma dziecka - komentowali pracownicy, gdy Konarzewscy odjechali z Lidką. - Za chwilę będzie następne.

Droga Lidki z instytucji do rodziny
Droga Lidki z instytucji do rodziny
Źródło: tvn24.pl

Zepsute przekonanie

- Każde dziecko ma prawo do życia w rodzinie - mówi Beata Potocka, matka zastępcza i szefowa Koalicji na rzecz Rodzicielstwa Zastępczego. - Niestety, nie mamy takiego przekonania, dlatego znajdujemy uzasadnienia dla umieszczania dziecka w placówce. Trzeba dać dziecko do domu pomocy społecznej, bo jest osobą z niepełnosprawnościami i nie znalazła się rodzina, która je przyjmie.

- W społeczeństwie pokutuje patrzenie na dziecko przez pryzmat biomedyczny. Koncentrujemy się na jego chorobach, leczeniu, rehabilitacji, odbierając jednocześnie to, co najważniejsze. Wynika to także z niezgody na to, jakie dziecko jest. Uważamy, że jest zepsute i trzeba je naprawić, zapominając, że to jest człowiek. Sensem mojego życia nie jest usprawnianie mnie, ale szczęśliwa egzystencja w takim stanie, w jakim jestem - podkreśla Beata Potocka.

I dodaje: - Dziecko najbardziej potrzebuje rodziny. Znam wiele rodzin, do których przybywało dziecko z pesymistyczną diagnozą. Nie będzie chodzić, nie będzie siedzieć, nigdy nie podniesie głowy. Bycie w rodzinie zadawało tym prognozom kłam. To, co wydawało się niemożliwe w placówce, w rodzinie wydarzało się niejako przy okazji. To pokazuje, jakie znaczenie, jaką siłę ma prawidłowa więź między ludźmi.

Placówka gwarantuje dobry poziom usług medycznych i terapeutycznych. To nie znaczy, że takich usług nie może być w rodzinie. Jeśli będziemy wychodzić z założenia, że nadrzędnym prawem dziecka jest bycie w rodzinie, będziemy gwarantować opiekę medyczną i terapeutyczną w rodzinie.

Będziemy wtedy odpowiednio tych rodzin szukać i potem je wspierać. Konkretnej rodziny dla konkretnego dziecka. Każdy ma inne potrzeby. Ja na przykład przez długi czas byłam rodziną tylko dla dziewczyn. Aż pojawił się chłopak, któremu groził dom pomocy społecznej, bo miał 16 lat i zespół Downa. Zapytano mnie, czego potrzebuję, żeby tego chłopca przyjąć. Pamiętam te rozmowy, usiedliśmy do stołu z pracownikami ośrodka pomocy, koordynatorem pieczy, wiceprezydentem miasta. Ja potrzebowałam czasu. Ten nastolatek spędził cale życie w instytucji. Przejście do rodziny nie mogło się wydarzyć z dnia na dzień. Dosłałam asystenta i wsparcie na przygotowanie pokoju, ale przede wszystkim wsparcie w postaci długiego, łagodnego przejścia. I to się udało.

Nie zawsze potrzebne są pieniądze. Ale z drugiej strony nie można oczekiwać od rodziny misyjności. Pamiętam, jak w czasie pandemii opowiadano o niezwykłym heroizmie pracowników placówek, którzy zamknęli się na wiele dni z podopiecznymi. Rodzina zastępcza pracuje 24 godziny na dobę codziennie, w niedziele i święta za śmieszne pieniądze i nie ma umowy o pracę. Oczywiście kochamy nasze dzieci, ale to nie zmienia faktu, że wykonujemy konkretną pracę dla społeczeństwa.

Dziecko ma prawo do bycia w rodzinie. Jeśli nie może to być rodzina biologiczna, to niech będzie adopcyjna albo zastępcza. W domu pomocy społecznej dziecko utyka. Nikt go tam nie szuka. To dożywocie.

Adam i Michalina Konarzewscy z Frankiem i Lidką
Adam i Michalina Konarzewscy z Frankiem i Lidką
Źródło: Piotr Ziółkowski/ TVN24

Za przepaścią

Niedziela, 28 kwietnia, sms od Katarzyny: "Wracamy z Legionowa. Ogromny szacunek mamy dla Michaliny i Adama za to co robią. Uświadomiliśmy też sobie jaka przepaść dzieli nasze możliwości fizyczne od tego co mogą młodzi ludzie. Lilusia grzeczna, póki co przespała całą noc z Michaliną i Franiem na jednym łóżku".

Czytaj także: