Trudno się dziwić pacjentom, że są zdenerwowani i całą żółć wylewają na pierwszą osobę, na którą trafią - mówiła w TVN24 Urszula Michalska z Federacji Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej, odnosząc się do problemów, z jakimi z powodu koronawirusa zmaga się wiele stacji sanitarno-epidemicznych w kraju. Oceniła, że "pracownicy inspekcji sanitarnej stali się chłopcem do bicia".
Reporter "Czarno na białym" Dariusz Kubik sprawdził, jak wygląda praca w stacjach sanitarno-epidemicznych w czasie pandemii COVID-19 oraz co przeżywają osoby zakażone koronawirusem i podejrzewające zakażenie, które zwracają się do tej instytucji o pomoc. Opisał kolejki, nerwy i nieustająco dzwoniące telefony.
ZOBACZ WIĘCEJ: Sanepid od środka. Reportaż "Czarno na białym" TVN24 >>>
Reporter Dariusz Kubik rozmawiał także z głównym inspektorem sanitarnym Jarosławem Pinkasem. - Dwa lata temu, obejmując funkcję, zobaczyłem prawdziwy dramat zaniedbań przez dziesiątki ostatnich lat. Kojarzyliśmy się z mandatami w smażalniach ryb, badaniem salmonelli, shigelli. I tak naprawdę, po co byliśmy? Myśmy byli niepotrzebni. A teraz jesteśmy od wszystkiego - mówił Pinkas.
ZOBACZ TAKŻE: Cały wywiad z głównym inspektorem sanitarnym >>>
"Jest rozdwojenie jaźni, jeśli chodzi o finansowanie i działalność merytoryczną"
Do sytuacji placówek sanepidu odniosła się we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 Urszula Michalska z Federacji Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej. Jak podkreśliła, federacja postuluje, że trzeba wrócić do "pionowego podporządkowania". - Ten, który zleca zadania, czyli Główny Inspektor Sanitarny, powinien również finansować te zadania. Dla mnie nienormalne jest, że kto inny odpowiada merytorycznie, a kto inny jest organem założycielskim i zapewnia środki - komentowała.
- My uważamy, że powrót do pionu powinien być jak najszybciej. On kilka miesięcy temu nastąpił, ale tylko częściowo. Zlikwidował podległość powiatowych inspektorów od starostwa, natomiast w dalszym ciągu jest rozdwojenie jaźni, jeśli chodzi o finansowanie i działalność merytoryczną - tłumaczyła.
"Ten sprzęt i aparaturę obsługują ludzie, ona sama pracować nie będzie"
Michalska dodała, iż "bardzo się cieszy, że inspekcja sanitarna doczekała się dofinansowania". - Ale to jest głównie dofinansowanie do sprzętu, do aparatury. Ja chciałam przypomnieć, że ten sprzęt i aparaturę obsługują ludzie, ona sama pracować nie będzie - zaznaczyła.
Pytana, czego najbardziej brakuje, odpowiedziała, że przede wszystkim pracowników inspekcji sanitarnej.
"To po prostu o pomstę do nieba woła. Jak ci pracownicy mają się czuć?"
- Ale jak dla mnie bulwersująca jest inna kwestia. Resort zdrowia wystąpił o możliwość zwiększenia dodatku kontrolerskiego, który pracownicy stacji otrzymują od 2002 roku - i to jest do 25 procent. "Do" to może być również zero. Resort wystąpił, aby na czas pandemii można było tym pracownikom wykonującym czynności kontrolne wynikające z COVID-u wypłacać ten dodatek kontrolerski w wysokości do 75 procent. I cóż ja czytam w uzasadnieniu w uwagach ministra finansów? Że cóż się takiego stało w ostatnim czasie od 2002 roku, jakie dodatkowe obowiązki są, że chce się wprowadzić taki dodatek - mówiła.
- To po prostu o pomstę do nieba woła - powiedziała Michalska. - Zapytanie wisi na stronie Rządowego Centrum Legislacji. Jak ci pracownicy mają się czuć, wkładając całe serca, całe swoje życie prywatne? Bo oni nie mają dzisiaj życia prywatnego, o czym doskonale świadczy materiał przedstawiony przez państwa - zauważyła, odnosząc się do reportażu "Czarno na białym".
Dodała, że pracownicy inspekcji sanitarnych "pracują 24 na dobę przez siedem dni w tygodniu". - Bo jeśli nie są fizycznie w stacji, to są pod telefonem i w każdej chwili praktycznie świadczą pracę - zaznaczyła.
"Pracownicy inspekcji sanitarnej stali się takim chłopcem do bicia"
Zdaniem przedstawicielki Federacji Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia i Pomocy Społecznej "pracownicy inspekcji sanitarnej stali się takim chłopcem do bicia za wszelkie niedoskonałości, które wynikały z nieprzygotowania oczywiście". - Bo nikt nie był przygotowany na pandemię, ale to tam mają ludzie dzwonić jak są chorzy, tam mają zadzwonić z pytaniem, co mają zrobić. To nie są tylko zadania, które inspekcja sanitarna powinna wykonywać, bo to nie są lekarze - stwierdziła. - To są często pracownicy administracji, którzy zostali przeszkoleni do tego, żeby przyjmować telefony, żeby udzielać informacji. Oni nie do końca mają wpływ na to, w jakim terminie są wyniki badań - zwracała uwagę.
- Trudno się dziwić pacjentom, że są zdenerwowani i całą żółć swojej sytuacji wylewają na pierwszą osobę, na którą trafią - skomentowała Michalska.
Jej zdaniem "to jest wynik tego, że przez lata cała inspekcja sanitarna była niedofinansowana". - Nawet próbowano oszczędzać, likwidowano laboratoria w niektórych województwach - wskazała.
- Inspekcja była takim dzieckiem do eksperymentów. Próbowano albo ją w części zlikwidować albo powyciągać niektóre działy z tej inspekcji. O inspekcji sanitarnej zwykle słyszy się albo jak jest kwestia dopalaczy, albo jak są jakieś salmonelle, a przecież ta inspekcja, oprócz COVID-u, pracuje normalnie w swoim zakresie. To jest cały szereg obowiązków, który ci ludzie muszą wykonać. Nikt ich z tego nie zwolnił - zaznaczyła w TVN24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24