Złagodzono wytyczne dla przedszkoli i reżim sanitarny związany z koronawirusem. Tymczasem wielu rodziców nadal boi się wysyłać dzieci do placówek i zostaje na zasiłku opiekuńczym. Nauczyciele z kolei obawiają się, że przedszkolaki przywiozą wirusa z wakacji. Gdy do jednych przedszkoli ustawiają się kolejki, inne świecą pustkami.
Zespół Szkolno-Przedszkolny nr 1 w Łodzi. Normalnie przebywa tu około 100 przedszkolaków. W związku z koronawirusem placówka jest gotowa przyjąć maksymalnie 40 dzieci. Na zajęcia przychodzi jednak codziennie maksymalnie kilkanaścioro. Obsługa i nauczyciele są podzieleni tak, by zawsze być w tych samych grupach. - Jeśli ktoś ma możliwość, by jeszcze zostać z dzieckiem w domu, to raczej z tego skorzysta. Zobaczymy, jak będzie, gdy skończą się zasiłki – słyszmy w łódzkiej placówce.
Widać to też w innych miejscach. W jednym z publicznych przedszkoli w Swarzędzu w Wielkopolsce na zajęcia przychodzi około 30 z ponad 120 dzieci. W warszawskim przedszkolu nr 201 obecnych jest około 20 procent spośród zapisanych przez rodziców dzieci.
Wspominane zasiłki skończą się na dniach. Będą wypłacane rodzicom i opiekunom dzieci do ósmego roku życia do 12 lipca. Również tym, których przedszkola są otwarte, ale oni nie chcą korzystać z ich opieki. A takich nie brakuje.
Ogniska koronawirusa w przedszkolach
- Moja córka ma astmę, zwyczajnie nie chcę ryzykować. Kiedy skończy się zasiłek, pójdę na urlop, potem wolne weźmie mąż i mam nadzieję, że jakoś przetrzymamy czas do jesieni – mówi Mariola z Poznania. I dodaje: - Ludzie już niemal zapomnieli o maseczkach. W sklepach, w tramwajach zachowują się jakby nigdy nic. Staram się chronić moje dziecko jak najbardziej, ale mam wrażenie, że wiele osób już zapomniało, po co był nam reżim sanitarny - dodaje.
Mariola boi się o zdrowie córki, również dlatego że na początku lipca w Poznaniu w jednym z przedszkoli wykryto koronawirusa. W placówce na poznańskich Smochowicach zakażone były cztery przedszkolanki i dwoje dzieci. Wszyscy przechodzili koronawirusa bezobjawowo. Na kwarantannę trafiło około stu osób.
Przypadki koronawirusa w przedszkolach w ostatnim tygodniu stwierdzono też w innych częściach kraju. Potwierdzono go między innymi u trojga z ośmiorga pracowników stołecznego przedszkola przy ulicy Latoszki. Wcześniej na kwarantannę skierowano cztery osoby z personelu i siedmioro dzieci z przedszkola przy ul. Ryżowej w Warszawie, gdzie koronawirusa wykryto u jednego z dzieci. Ognisko COVID-19 stwierdzono też w domu zakonnym Zgromadzenia Sióstr Służek. Zakonnice prowadzą jedno z przedszkoli w Łomży.
Na plaży nikt nie pilnuje reżimu
Dlatego obawy mają też nauczyciele. - Najbardziej boję się dzieci wracających z wakacji – mówi Barbara, nauczycielka przedszkolna z Opola. – Możemy trzymać reżim najlepiej, jak się da, ale jak oglądam zdjęcia z polskich plaż, to mam wrażenie, że wykonujemy swoją pracę na darmo. I dlatego teraz w wakacje tak naprawdę boimy się bardziej niż w maju, gdy przedszkola zostały otwarte.
- Wszyscy jesteśmy już tym zmęczeni. Najgorsze, że nie można mieszać grup – mówi Anna, nauczycielka z Wielkopolski. - Pracuję w przedszkolu publicznym, gdzie jest jeden nauczyciel na grupę. Z tego wynika, że powinien pracować około 11 godzin, bo tyle jest otwarte przedszkole. Od pierwszego dziecka z grupy, które przychodzi około 6.30, do ostatniego idącego około 17 do domu. Kombinujemy, jak możemy. A poza tym rodzice, odbierając dzieci, idą na publiczny plac zabaw, gdzie dzieci z różnych grup i przedszkoli mieszają się. Takie to wszystko dziwne – dodaje.
Więcej dzieci w grupach
W tym tygodniu zmieniły się wytyczne Głównego Inspektora Sanitarnego dla przedszkoli. Przede wszystkim grupy przedszkolne mogą być maksymalnie 25-osobowe. Od teraz w placówkach powierzchnia każdego pomieszczenia przeznaczonego na pobyt zbiorowy grupy od trojga do pięciorga dzieci powinna wynosić co najmniej 16 metrów kwadratowych. W przypadku liczby większej, powierzchnia ulega powiększeniu na każde kolejne dziecko: o co najmniej 2 metry kwadratowe, jeżeli czas pobytu nie przekracza pięciu godzin dziennie, a w przypadku dłuższego pobytu – o 2,5 metra kwadratowego.
Wydawać by się mogło, że skoro zwiększono liczebność grup przedszkolnych, to placówki mogą działać właściwie prawie jak przed pandemią. Haczyk tkwi jednak w innym zapisie, tym mówiącym, ile metrów kwadratowych powierzchni powinno przypadać na jedno dziecko.
- W praktyce, żeby móc przyjąć 25-osobową grupę w reżimie sanitarnym GIS, trzeba mieć sale przedszkolne co najmniej 65-metrowe. W Warszawie wiele sal ma około 50 metrów kwadratowych, więc nie możemy tam zwiększyć liczebności grup – wylicza Renata Kaznowska, wiceprezydentka Warszawy odpowiedzialna za edukację. – Dlatego układanie opieki przedszkolnej od września spędza nam sen z powiek. Bo jeśli te standardy się utrzymają, a wszyscy rodzice będą już chcieli, by dzieci wróciły do przedszkoli, to mamy poważny problem.
Łatwiej mają ci, którzy do pomieszczeń właściwie nie wchodzą. Katarzyna Rutkowska prowadzi Leśne Przedszkole Gajówka w Poznaniu. – Praktycznie cały czas jesteśmy na dworze, tam też jemy posiłki i realizujemy program - mówi. I dodaje: - Tak reżim sanitarny utrzymać jest łatwiej i przychodzą właściwie wszystkie dzieci.
W niektórych przedszkolach są kolejki
- Sytuacja z dostępem do przedszkoli trochę się poprawiła, ale trzeba pamiętać, że latem zainteresowanie nimi jest mniejsze niż w roku szkolnym – zauważa Kaznowska. I dodaje: - W tej chwili mamy około 4 tysiące miejsc nadwyżki. Mówiąc wprost: jesteśmy przygotowani na opiekę nad większą liczbą dzieci, niż rodzice zgłosili. Niestety, to nie wszędzie wygląda tak samo. Rodzicom, dla których dzieci zabrakło miejsc, proponujemy opiekę w najbliższych możliwych placówkach. Większość rozumie, że mamy do czynienia z sytuacją kryzysową.
Władze Poznania zdecydowały, że w tym roku nie będzie w przedszkolach dyżurów wakacyjnych. – Nie chcemy, żeby dzieci i opiekunowie się rotowali – mówi Mariusz Wiśniewski, wiceprezydent Poznania do spraw edukacji. – Pracujemy nad jakimś dodatkowym rozwiązaniem dla tych rodziców, którzy naprawdę nie będą mieli co zrobić z dziećmi w czasie, gdy z powodu urlopów ich placówka będzie zamknięta.
- To spory problem dla nauczycieli - mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Przedszkola to placówki nieferyjne, działają cały rok. Jednak dzięki dyżurom nauczyciele mogli wziąć dłuższe wolne. Teraz w wielu miejscach to niemożliwe. A trzeba pamiętać, że nauczyciel nie może tak prosto pójść na urlop w czasie roku szkolnego, bo ma pod opieką dzieci - dodaje.
Trudny czas adaptacji
Przedszkolaki nadal nie powinny zabierać ze sobą do placówki niepotrzebnych przedmiotów i zabawek. To ograniczenie nie dotyczy tylko podopiecznych ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, a w szczególności z niepełnosprawnościami. W takich przypadkach opiekunowie powinni jednak zadbać, by dzieci nie udostępniały zabawek innym, a rodzice – o ich czyszczenie i dezynfekcję.
W miarę możliwości należy zapewnić organizację pracy, która uniemożliwi stykanie się ze sobą poszczególnych grup. Chodzi między innymi o różne godziny przyjmowania dzieci do placówki i zabawy na zewnątrz.
Rodzice i opiekunowie mogą wchodzić z dziećmi do przedszkoli z zachowaniem zasady – jeden rodzic z dzieckiem (lub z dziećmi) lub w odstępie dwóch metrów od kolejnego rodzica.
Wakacje to w wielu przedszkolach czas okresu adaptacyjnego dla dzieci, które dopiero mają rozpocząć w nich naukę. Nowe wytyczne GIS biorą to pod uwagę. I tak w przypadku odbywania przez dziecko okresu adaptacyjnego opiekun lub rodzice mogą – za zgodą dyrekcji - przebywać na terenie placówki z zachowaniem środków ostrożności. Dyrektor może wymagać, by rodzic miał wtedy założoną osłonę ust i nosa, a także rękawiczki jednorazowe. Należy jednak ograniczyć dzienną liczbę rodziców do niezbędnego minimum.
- Nauczyciele bardzo się obawiają sytuacji związanej z koronawirusem - twierdzi Broniarz. - Co chwilę słyszą o kolejnych placówkach poddanych kwarantannie. Dni adaptacyjne, powroty z wakacji, to wszystko zwiększa stres - zauważa.
Źródło: tvn24.pl