Pacjenci onkologiczni i kobiety w ciąży wysokiego ryzyka czekają na informacje, jaki plan ma rząd na odmrażanie służby zdrowia. Dla nich epidemia to dodatkowe zagrożenie. Nie chodzi tylko o ewentualne zakażenie. Już samo dostanie się do lekarza, umówienie wizyty to gehenna. A chodzi o ludzi, dla których każdy dzień terapii jest na wagę życia. Materiał magazynu "Czarno na białym".
Elżbieta Milanowska jest pacjentką onkologiczną - to jedna z osób, które zdecydowały się opowiedzieć o swoim leczeniu w dobie koronawirusa. - Choruję na nowotwór jajnika. Jestem po operacji i po leczeniu chemicznym. Jestem też bardzo zagrożona nowotworem piersi. Właściwie cały czas spotykam się z problemami związanymi z leczeniem - zwraca uwagę. O swojej sytuacji zgodziła się anonimowo opowiedzieć również kobieta w szóstym miesiącu ciąży. - Jestem po prostu bezsilna. Chyba pierwszy raz w moim życiu doszło do sytuacji, że nie bardzo wiem, co z tym zrobić - mówi. Przykłady tych kobiet pokazują, że dostanie się na wizytę - czasami samo dodzwonienie się do lekarza - bardzo często jest niemożliwe.
Czas na wagę życia
Elżbieta Malinowska opowiada, że przed centrum onkologii czekała półtorej godziny. - Tam chyba z dwieście osób czekało. Wszystko to były osoby chore. Potem, jak już dostałam się do lekarza, dostałam skierowanie do poradni genetycznej, ale ta poradnia jest nieczynna, więc tak naprawdę niepotrzebnie tam przyjechałam - dodaje.
Zasady w dobie koronawirusa mówią jasno - pacjenci z zagrożeniem życia będą przyjmowani do szpitali na badania i zabiegi. Szpitale działają w systemie, który jest nowy - niesprawdzony - to system, którego wszyscy się uczą - również pacjenci. Dla Elżbiety Malinowskiej czas jest na wagę życia. Trzy tygodnie dłużej niż zakładała, zajęło jej skompletowanie wszystkich wyników badań. Ten czas jest bardzo istotny, bo bez kompletu badań nie może wziąć kolejnej dawki leku, który może uratować jej życie. Mówi, że zostało jej pięć dni do wzięcia kolejnej dawki leku.
Problemy z wykonaniem badań ma również kobieta w szóstym miesiącu ciąży. - Następna wizyta miała być 16 marca i została odwołana w związku z koronawirusem. Do dziś nie miałam kontrolnej wizyty, a jestem przypadkiem wymagającym konsultacji, bo mam problemy z wysokim ciśnieniem od początku ciąży i z hormonami tarczycy, więc to się kwalifikowało jako ciążą wysokiego ryzyka - mówi kobieta.
Musiała wyjechać z miasta, w którym mieszka, żeby z NFZ wykonać tak zwane badania połówkowe ciąży. - Na tym badaniu lekarz powiedział, że parametry nie są książkowe: zbyt mała główka do reszty ciała. Jak już się uda dodzwonić, to kończy się informacją, że doktor przyjmuje prywatnie. Na NFZ nie można, bo mówią, że nie ma takiej możliwości - informuje.
Mąż kobiety został właśnie zwolniony z pracy w związku z epidemią. Kosztowne prywatne badania co trzy tygodnie, jak mówi, są ich jedyną szansą. - Nie mogę dopuścić, żeby mojemu dziecku się coś stało ze względu na niedopatrzenie czy niedziałający system służby zdrowia - zwraca uwagę. - Wydaje mi się, że nie na tym polega służba zdrowia w Polsce, bo jeżeli ja mam chodzić prywatnie, to dlaczego muszę płacić składki. Nie mieści mi się w głowie, że człowiek jest zmuszany do takiego wyboru - dodaje.
"Szpital praktycznie nie funkcjonował"
Jak dziś działa służba zdrowia i jak wygląda jej odmrażanie można zobrazować na przykładzie dwóch szpitali. Pełniący obowiązki dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku dr hab. Jan Kochanowicz porównuje odmrażanie do włączenia światła w pomieszczeniu. - W szpitalu tak to nie działa. To jest bardzo duża struktura i bardzo duża organizacja, której nie da się uruchomić za pomocą wciśnięcia jednego przycisku - uważa.
Odmrażanie w służbie zdrowia ruszyło, ale nie wszystko na raz. W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku przywrócono przyjęcia do szpitala na zabiegi diagnostyczne i operacyjne. Przyjęcia w poradniach wciąż są wstrzymane. Dopiero pokazując jak szpital działał na konkretnych wyliczeniach, widać skalę, jak bardzo system opieki się zmienił. W kwietniu przyjęto do szpitala zaledwie jedną trzecią pacjentów.
- Trafia do nas dwa i pół do trzech tysięcy pacjentów. W kwietniu było zaledwie 750 pacjentów. Szpital praktycznie nie funkcjonował. Był nastawiony tylko na przyjmowanie pacjentów w trybie nagłym - mówi dr hab. Jan Kochanowicz.
W Piotrkowie Trybunalskim na tamtejszym oddziale chirurgii ogólnej, jak informuje dr Piotr Trzeciak, przyjmowano czterech-pięciu pacjentów dziennie do zabiegów planowanych. - Od połowy marca te zabiegi są wstrzymane. Kolejka i tak jest jeszcze na dwa-trzy miesiące do przodu. Trudno będzie to wszystko upchnąć z przyczyn organizacyjnych - podkreśla.
W Szpitalu w Piotrkowie Trybunalskim wykonuje się mniej niż połowę zabiegów wykonywanych do tej pory. Można powiedzieć, że to średnia, która występuje w większości polskich szpitali - tak właśnie COVID-19 zmienił cały system leczenia. Dr Piotr Trzeciak uważa, że powrotu do normalności można spodziewać się dopiero po odgórnych zaleceniach ze strony resortu zdrowia. - Trudno żebym narażał pacjentów czy mój personel, za który odpowiadam, na koronawirusa w sytuacji, gdy nie ma pewności, co do sytuacji epidemiologicznej - mówi dr Piotr Trzeciak.
"Każda wizyta w szpitalu czy przychodni jest dla nas zagrożeniem"
Pełniący obowiązki dyrektora szpitala w Białymstoku dr hab. Jan Kochanowicz podkreśla, że podanie konkretnej daty odmrożenia sytuacji w służbie zdrowia byłoby nadużyciem. - Planujemy do końca roku lub na początek przyszłego roku nadgonić, ale będzie to uzależnione od sytuacji epidemiologicznej - dodaje.
Szacuje się, że nadrabianie zaległych wizyt i zabiegów potrwa w Polsce do końca roku. Elżbieta Malinowska zwraca uwagę, że dla niej "to ogromny stres”. Nie wiem, czy można to lepiej zorganizować, natomiast każda wizyta w szpitalu czy przychodni jest dla nas zagrożeniem. Pacjent onkologiczny ma obniżoną odporność, my chwytamy wszystkie choroby, a to jest choroba, która nam grozi śmiercią - mówi.
Źródło: TVN24