Ta proporcja jest dla Polaków bezpieczna - powiedział w czwartek premier, zapewniając o dostępności łóżek szpitalnych i respiratorów. Deklaracje Mateusza Morawieckiego dotyczące epidemii COVID-19 w Polsce komentowali eksperci i politycy. - To jest wąskie gardło. Tego wszyscy się boją, że jak zabraknie miejsc w szpitalach, to sytuacja będzie tragiczna - przestrzegał w TVN24 dr hab. Ernest Kuchar, specjalista chorób zakaźnych. Przedstawiciele opozycji zarzucili szefowi rządu "igranie ze zdrowiem i życiem ludzkim".
Od trzech dni liczba nowych, potwierdzonych przypadków zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2 przekracza w Polsce - według oficjalnych danych Ministerstwa Zdrowia - pół tysiąca na dobę. We wtorek odnotowano ich 502, w środę - 512, w czwartek - 615. Czwartkowy bilans jest najwyższym od początku epidemii w kraju. Łącznie w Polsce od początku pandemii potwierdzono infekcję u 45 031 osób, spośród których 1 709 zmarło. Do sytuacji epidemicznej w Polsce odniósł się na czwartkowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki. Przekonywał, że "na szczęście sytuacja dzisiaj jest inna niż kilka miesięcy temu". - Po trosze nauczyliśmy się żyć z koronawirusem, mniej się boimy tej epidemii - mówił. Przyznał, że "dzisiaj mamy bardzo dużo nowych zakażeń". - Wiąże się to z tym, że Polacy przestali w ostatnim czasie przestrzegać pewnych zapisów, które cały czas obowiązują - oświadczył.
Wśród wątków poruszonych przez szefa rządu była także dostępność miejsc w szpitalach oraz specjalistycznej aparatury dla chorych na COVID-19.
"A więc jesteśmy bezpieczni"
Morawiecki powiedział, że liczba miejsc w szpitalach jednoimiennych oraz liczba dostępnych respiratorów musi być odpowiednio wysoka, "żeby zabezpieczyć potrzeby nowych pacjentów, nowych chorych".
- Dzisiaj mogę powiedzieć - podobnie jak mówiłem miesiąc temu, dwa miesiące temu, trzy miesiące temu - że ta proporcja jest dla Polaków bezpieczna. Mamy około 25 procent łóżek zajętych, a w przypadku respiratorów jest to współczynnik jeszcze mniejszy, dwa tygodnie temu było to poniżej 15 procent. A więc jesteśmy bezpieczni - przekonywał.
"Widzę pewną niekonsekwencję w działaniach rządu"
Dr hab. Ernest Kuchar, specjalista chorób zakaźnych i kierownik Kliniki Pediatrii z Oddziałem Obserwacyjnym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przyznał w rozmowie z TVN24, że "nas najbardziej interesuje liczba osób, leżących w szpitalach z powodu koronawirusa i tych, które wymagają leczenia na oddziałach intensywnej terapii" i przestrzegł, że "to jest wąskie gardło". - Tego wszyscy się boją, że jak zabraknie miejsc w szpitalach, miejsc pod respiratorami, to sytuacja w służbie zdrowia będzie tragiczna - ocenił Kuchar.
Potwierdził, że obecnie "szpitale jednoimienne są prawie puste". - Nie mówię, że całkiem puste, ale nie są pełne - dodał. Zwrócił uwagę na to, że "zaraźliwość wirusa się nie zmieniła, drogi przenoszenia zostają dokładnie te same". - I widzę pewną niekonsekwencję w działaniach rządu. Proszę zobaczyć, gdzie się ludzie zakażają: wesela. Jak to jest możliwe, że dopuszczono 150-osobowe imprezy, gdzie wiadomo, że w czasie wesela się je, pije, siedzi. Są to osoby zazwyczaj z dwóch rodzin, często osoby, które od lat się nie widziały. I razem spędzają kilkanaście godzin w bliskim sąsiedztwie. To jest bardzo ryzykowna sprawa - zaznaczył Kuchar.
- Kolejna sprawa: dyskoteki. Czy są one niezbędne do życia? Uważam, że w takiej sytuacji epidemicznej jest to niepotrzebne ryzyko, z którego w zupełności można zrezygnować - sugerował.
"Niestety, przykład idzie z góry"
O tym, co pokazują najnowsze statystyki, mówiła na antenie TVN24 prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska z Polskiego Towarzystwa Wirusologicznego. - Wirus nie zna granic, klimatu ani wysokiej czy niskiej temperatury, stąd mamy to, co mamy - skomentowała.
Podkreśliła, że w kwestii zakażeń "Polska jest specyficznym miejscem", bo - jak tłumaczyła - "wykres, który obrazuje liczbę zachorowań jest bardzo nietypowy" - Jest zupełnie inny niż w innych państwach, kiedy krzywa przybiera bardzo charakterystyczny wzrost i spadek. W Polsce tego nie obserwujemy, liczba zachorowań oscyluje wokół linii prostej. W tej chwili mamy wzrost zachorowań - dodała.
Zwróciła uwagę, że jesteśmy dwa tygodnie po wyborach prezydenckich, gdy "odbywały się tłumne wiece i spotkania". - Miałam okazję obserwować te spotkania i zauważyłam, że większość osób nie miała maseczek - zaznaczyła.
Ekspertka wymieniła "trzy złote kroki", które powinny obowiązywać przy zapobieganiu rozprzestrzeniania się epidemii. - Dystans, osłanianie twarzy i nosa oraz higiena - zaleciła. - Niestety, przykład idzie z góry. Jeśli autorytety czy politycy zapewniają, że sytuacja jest ustabilizowana, to Polacy - którzy muszą komuś zaufać i ufają, że decyzje opierają się na konsultacjach - słyszą, że wszystko jest w porządku i już nie należy tak bardzo rygorystycznie tych obostrzeń przestrzegać - mówiła Agnieszka Szuster-Ciesielska.
Przypomniała, że na jesieni nałożyć się na siebie mogą dwie fale zachorowań: na koronawirusa i na grypę. - Objawy chorobowe grypy i koronawirusa na początku są bardzo podobne - przypomniała. - Jeżeli będziemy przestrzegać trzech złotych kroków, a do tego dojdzie jeszcze szczepienie przeciw grypie, to znacznie obniżymy ryzyko. Musimy pomyśleć o sobie i o najbliższych - radziła.
"Wielka nieodpowiedzialność"
Deklaracje przedstawicieli obozu rządzącego dotyczące "bezpieczeństwa" Polaków w obliczu epidemii oraz podejmowane w związku z tym decyzje komentowali w czwartek także politycy.
- Moim zdaniem, to jest wielka nieodpowiedzialność. To jest igranie ze zdrowiem i życiem ludzkim, ponieważ nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy ta epidemia mocno się rozszerzy, czy nie - oceniła posłanka Lewicy Monika Falej.
Zdaniem posłanki "wprowadzono za mało rzeczy". - Nie ma testów w przedszkolach i szkołach czy dla obsługi medycznej. Jeżeli nie zabezpieczamy podstawowych rzeczy, to to jest igranie z życiem ludzkim - powtórzyła.
"Walka rządu z wirusem podporządkowana jest interesowi politycznemu"
Jan Grabiec, rzecznik prasowy Platformy Obywatelskiej, ocenił, że "premier jest kompletnie niewiarygodny, jeśli chodzi o sprawy koronawirusa". - Przecież to on mówił kilka tygodni temu, że koronawirus nie jest groźny latem, że nie ma czego się obawiać, że można zachowywać się swobodnie. Mówił to tuż przed wyborami i wiadomo, co miał na myśli - stwierdził Grabiec.
- Cała ta walka rządu z wirusem podporządkowana jest interesowi politycznemu rządzącej partii. To nie ma nic wspólnego z wiedzą medyczną, z opiniami ekspertów - uznał.
Premier o koronawirusie w trakcie kampanii wyborczej
Komentarze nawiązują między innymi do wypowiedzi Morawieckiego z przełomu czerwca i lipca, gdy trwała kampania wyborcza przed drugą turą wyborów.
- Chcę też powiedzieć o sytuacji epidemicznej. Drodzy Państwo: uważam, że ona też jest opanowana, bo coraz mniej jest zachorowań. I dlatego wszystkich zapraszam: śmiało idźcie do urn wyborczych 12 lipca. Młodsi, starsi, w sile wieku. (...) Wszyscy musimy pójść do urn wyborczych. Apeluję zwłaszcza do osób, które nie poszły, bo się obawiały czegoś. Nie ma się już czego bać - mówił premier 30 czerwca podczas spotkania w Kraśniku. - Latem wirusy grypy i ten koronawirus są słabsze, dużo słabsze - przekonywał.
Podobne słowa wypowiedział 1 lipca podczas spotkania w Tomaszowie Lubelskim. - Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się go bać. Trzeba pójść na wybory tłumnie 12 lipca - apelował.
Źródło: TVN24