Posłanka Prawa i Sprawiedliwości Joanna Lichocka zaproponowała, że sposobem na poprawę sytuacji w polskiej ochronie zdrowia może być oddelegowanie przez Niemcy polskich lekarzy na czas pandemii. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Głos zabrało Polskie Towarzystwo Medyczne w Niemczech, a Anna Wilczyńska dotarła do lekarzy, którzy wyjechali z kraju. Podają swoje powody i podkreślają, że nie godzą się, by teraz nimi handlować. Materiał magazynu "Polska i Świat".
O tym, że decyzja o wyjeździe z Polski pod koniec lat 80-tych wcale nie była łatwa, mówi lekarz medycyny rodzinnej dr Bogdan Miłek. - Zarabiałem wtedy, 31 lat temu, 10 dolarów 30 centów na miesiąc. Nie dało się z tego ani kupić, ani wynająć mieszkania, a mieliśmy już wtedy 4-letnią córkę. Dwa razy podchodziłem do tego wyjazdu i wracałem – opowiada.
Wtedy pracował w Krakowie. Teraz prowadzi dwie przychodnie w Zagłębiu Saary i jest prezesem Polskiego Towarzystwa Medycznego w Niemczech. Ma pod swoją opieką 24 tysiące pacjentów. - To są ludzie często chorzy, umierający, paliatywni. I co ja mam ich tu zostawić na okres miesiąca i jechać do Polski? – zastanawia się doktor.
Doktor Miłek nawiązuje do słów posłanki Joanny Lichockiej, która na łamach dziennika "Fakt" proponowała, by niemieckie władze oddelegowały pracujących tam polskich lekarzy, udzielając im płatnych urlopów, by ci mogli wspomóc polski system ochrony zdrowia w walce z koronawirusem. - Nikt nami nie może pomiatać, nie może handlować, bo to nie jest bazar, to nie jest handel ludzkim towarem – uważa lekarz.
Prezes Polskiego Towarzystwa Medycznego w Niemczech swoje argumenty wyłożył w liście do Jarosława Kaczyńskiego. "Oczywiście, że 98% polskich lekarzy emigrantów wolałoby, by Polska stała się krajem, z którego już nikt nie emigruje – poza ciekawością świata i względami rodzinnymi – lecz niestety tak nie jest i to zależy nie od tych lekarzy" – napisał.
"Prościej było nauczyć się obcego języka i wyjechać, niż przebijać się w Polsce"
Lekarze, z którymi rozmawiali reporterzy "Polski i Świata" mówią, że wyjechali z Polski, bo szpitale i przychodnie za zachodnią granicą oferowały nie tylko dobre wynagrodzenie, ale też jasne warunki rozwoju.
Mieszkająca w Niemczech od 16 lat Ewa Święcka jest specjalistą chirurgii naczyniowej i wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Medycznego w Niemczech.. - W tamtym okresie prościej było nauczyć się obcego języka i wyjechać, niż przebijać się w Polsce – relacjonuje.
Za zachodnią granicą łatwiej jej było zrealizować wymarzoną specjalizację. - Jest dużo wolnych etatów i praktycznie w momencie podjęcia etatu w placówce, która ma zgodę izb lekarskich na prowadzenie specjalizacji, rozpoczyna się tę specjalizację, wykonuje się swój katalog zabiegów, które są potrzebne do złożenia egzaminu – wyjaśnia Ewa Święcka.
"W Polsce koledzy pracują na dwóch czy trzech etatach"
Podobną historię opowiada Natalią Tyc, która od sześciu lat jest poza Polską. Chciała zostać okulistą, ale dostanie się na rezydenturę graniczyło z cudem. - Mogłam robić specjalizację z okulistyki na tak zwanym wolontariacie, że normalnie się pracuje, jest się odpowiedzialnym za pacjentów, ale nie dostaje się wynagrodzenia za swoją pracę – mówi.
W Niemczech bez problemu dostała etat. Stać ją na opłacenie szkoleń i co ważne pracuje w jednej placówce. - W Polsce koledzy pracują na dwóch czy trzech etatach. Jeden etat w szpitalu, 15-21 jakaś prywatna przychodnia, a później jeszcze dyżur w tak zwanej wieczorynce – wyjaśnia Natalia Tyc. W Niemczech ma swoich pacjentów, zobowiązania wobec pracodawcy i swój dom.
Anna Wilczyńska
Źródło: TVN24