Lekarz pogotowia ratunkowego w Zielonej Górze i pielęgniarz z tamtejszego Szpitala Uniwersyteckiego zgodzili się opowiedzieć, jak wygląda ich praca w środku pandemii. Mówią o niepokojącym trendzie. Wiele młodych osób z podejrzeniem koronawirusa nie chce pójść na test. Chcą uniknąć izolacji, jak mówią. Nie chcą też robić problemów w pracy. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Marcin Krawczyk, pielęgniarz Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze i Robert Górski, lekarz pogotowia ratunkowego - obaj są na pierwszej linii frontu, pracują z pacjentami z koronawirusem. - W tej chwili traktujemy wszystkich naszych pacjentów jako osoby, które mogą mieć koronawirusa – relacjonuje Robert Górski.
Nie ma znaczenia, czy zespół jedzie do wypadku czy do zawału, zawsze w kombinezonie. Nie zawsze jednak tak szybko jakby chciał. - Szpitale są przepełnione i czas oczekiwania pod SOR-ami trwa w naszym mieście dwie, trzy a nawet cztery godziny – wskazuje lekarz pogotowia ratunkowego. Przyznaje, że coraz częściej zdarzają się sytuacje, kiedy brakuje karetek, gdy trzeba jechać do osoby z zawałem.
"Staramy się tych pacjentów w lepszym stanie przenosić"
Gdy brakuje karetek, dyspozytorzy wysyłają zespoły ratunkowe z innych miast. - Między innymi wczoraj pacjentka z silną dusznością w Sulechowie nie mogła uzyskać pomocy od tamtejszych zespołów ratownictwa medycznego, ponieważ one w tym czasie przekazywały pacjentów do szpitala w Zielonej Górze – opowiada Robert Górski.
Z pacjentami z oddziału zakaźnego pracuje Marcin Krawczyk. Jest pielęgniarzem, dziś też słuchaczem. Z pacjentami rozmawia o pogodzie, sytuacji w kraju czy leczeniu. - Jest wiele osób, które się boją. Próbują to jakoś zamaskować, ale to po prostu widać w rozmowie w zachowaniu, to jest widocznie – podkreśla.
Marcin Krawczyk wspomina dyżur, gdy jednej nocy zmarły trzy osoby. - Staramy się tych pacjentów w lepszym stanie przenosić, zmieniać im sale, żeby w sytuacji, gdy spodziewamy się, że pacjent niestety jest już na etapie przed zgonem, to żeby ta osoba zdrowa nie musiała tam być, nie musiała na to patrzeć – mówi.
Chorzy nie chcą się badać
Robert Górski mówi o niepokojącym trendzie. Wiele młodych osób z podejrzeniem koronawirusa nie chce pójść na test. Chcą uniknąć izolacji, jak mówią. Nie chcą też robić problemów w pracy. Lekarz zna wiele takich sytuacji.
- Miał zaburzenie węchu, źle się czuł, kaszlał, a mimo tego nie zgłosił się do swojego lekarza rodzinnego, żeby uzyskać skierowanie na test. No i taka osoba chodziła, pozarażała wszystkich dookoła, potem musieliśmy my przyjechać i tą starszą, duszącą się osobę zabrać do szpitala – mówi.
W tym trudnym czasie dla medyków, są też optymistyczne momenty. Te, które dają siłę na kolejny czas. Marcin Krawczyk wspomina pacjenta, który miał omamy. Chciał opuścić izolatkę. – Koleżanki dostały kartkę od rodziny, że w imieniu taty, który prosił o przekazanie tej kartki, przepraszają i dziękują za wyrozumiałość, bo wiedzą w jaki sposób się zachowywał – zwraca uwagę. Słowo "dziękuję" słychać coraz częściej.
Łukasz Wieczorek
Źródło: TVN24