O tym, ile mamy wykonywanych w Polsce testów, w przeważającej mierze decyduje liczba zleceń wystawianych przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" minister zdrowia Adam Niedzielski. Odpowiedział na zarzuty, jakoby resort odgórnie regulował dzienne przyrosty zachorowań, poprzez zmniejszenie liczby testów.
Najwięcej testów w Polsce przeprowadzono 6 listopada. Wykonano ich tego dnia blisko 83 tysiące. Trzy dni później, 9 listopada, liczba przeprowadzonych badań na obecność koronawirusa spadła do blisko 43,5 tysiąca testów (najmniej od 20 października). Obecnie testujemy około 50 tysięcy osób dziennie.
Minister zdrowia o liczbie testów
Adam Niedzielski był pytany w poniedziałkowym "Dzienniku Gazecie Prawnej" o pojawiające się zarzuty, że raportowana liczba przypadków zakażeń koronawirusem "jest regulowana odgórnie", bo "wystarczy zmniejszyć liczbę testów". Dziennikarz zauważył jednocześnie, że "w sobotę mieliśmy rekordowe 548 zgonów".
"To dobry przypadek pokazujący, że na każde spostrzeżenie pojawia się zarzut kłamstwa. Każde słowo trzeba na wszystkie sposoby wyjaśniać, żeby nie pozostawić miejsca do tworzenia teorii spiskowych. O tym, ile mamy wykonywanych w Polsce testów, w przeważającej mierze decyduje liczba zleceń wystawianych przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Im więcej pacjentów objawowych zgłasza się do przychodni czy na teleporadę, tym więcej testów" - podkreślił minister zdrowia.
"Gdyby wirusa było mniej, mniej byłoby również celnych wskazań"
"Gdzie tu miejsce na działania moje czy rządu?" - pytał Niedzielski. "Na początku września mieliśmy w granicach 20 tys. testów na dobę, a w weekendy - 10-15 tys. Nowa, wprowadzona przeze mnie strategia testowania dała nam przeskok do 60 tys., a osiągaliśmy nawet ponad 80 tys. To odzwierciedlenie aktywności lekarzy rodzinnych w aspekcie liczby pacjentów, którzy do nich trafiają z objawami. Liczba badań w naszym systemie jest świadectwem aktywnych przypadków. Skoro do lekarzy idzie mniej osób z objawami, to robi się mniej testów. Tu nie ma odgórnego ustawiania fluktuacji. To absurdalny zarzut, który wynika z nieznajomości systemu" - odparł.
Dopytywany o wysoki odsetek pozytywnych wyników, Niedzielski odpowiedział, że "gdyby wirusa było mniej, mniej byłoby również celnych wskazań". "To, co dzieje się dziś w zakresie zakażeń, jest odzwierciedleniem tego, co działo się w zakresie zleceń z POZ. Dwa tygodnie temu zaczęła się zmniejszać ich liczba, a wcześniej praktycznie mieliśmy jej podwojenie. Po tym podwojeniu trzeba było się spodziewać rosnącej liczby pozytywnych wyników" - mówił.
"Nie wiem, czy to jest przypadek i zbieg okoliczności"
Do zmniejszającej się liczby przeprowadzanych testów odniósł się również szef kancelarii premiera Michał Dworczyk. W rozmowie z RMF FM w poniedziałek wskazał, według jego wiedzy w ciągu ostatniego tygodnia liczba wykonywanych testów zmniejszyła się o około 5 procent. Przekonywał, że w tej kwestii nie ma "centralnych decyzji".
Minister podkreślił, że o liczbie przeprowadzanych testów decydują lekarze, którzy wystawiają skierowania na wykonywanie testów. Odpierał też zarzuty o celowe zaniżanie liczby testów, aby wykazać mniej przypadków koronawirusa. - Nie wiem, czy to jest przypadek i zbieg okoliczności. Wiem, że podejmują w tej sprawie decyzje lekarze, a nie ma na to wpływu rząd ani instytucje rządowe - zapewnił szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Co z Bożym Narodzeniem?
W rozmowie z ministrem zdrowia w "DGP" pojawiła się także kwestia lockdownu. Na pytanie, czy zostaniemy "zamknięci na święta", szef resortu zdrowia odparł: "Byłem zwolennikiem ustalenia sztywnych kryteriów, żebyśmy wszyscy wiedzieli, co nas czeka. (...) Ale to nie jest tak, że będziemy podejmować decyzje tylko na podstawie dziennej liczby zakażeń czy zachorowań. Przy zajętej w pełni infrastrukturze, nawet średnia liczba zachorowań dziennie - powiedzmy 10 tysięcy - może być sporym problemem".
Pytany, czy o lockdownie dowiemy się w Wigilię, tak jak było z cmentarzami, minister odpowiedział: "Co do Wszystkich Świętych, podjęliśmy słuszną decyzję, nie mamy dziś eskalacji zakażeń. Można dyskutować oczywiście o dniu, w którym ją ogłosiliśmy, ale oceniajmy po efektach: dwa tygodnie po Wszystkich Świętych nie ma skoku zakażeń. W epidemii nie ma prostych decyzji".
Dopytywany jeszcze raz, co zatem z Bożym Narodzeniem, szef resortu zdrowia powiedział, że wiemy już na pewno na podstawie naszych i zagranicznych doświadczeń, że trzeba być bardzo ostrożnym w luzowaniu obostrzeń. "Czechy wiosną miały bardzo niskie wyniki zakażeń, a po wakacyjnym pełnym zliberalizowaniu zasad problem wrócił ze zdwojoną siłą. Nie chcemy popełnić tego błędu. Czy jednak wprowadzimy dodatkowe obostrzenia? Jeżeli utrzymamy stabilizację, może z lekkim spadkiem, to pozwoli na to, żeby przynajmniej utrzymać status quo" - podkreślił.
"W oczywisty sposób obostrzenia zmieniają rezultaty symulacji"
Niedzielski odniósł się także do kwestii powrotu dzieci o szkół i zapowiedzi ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, że stanie się to pod koniec listopada. "Jestem z wykształcenia ekonometrykiem i całe życie siedzę w wykresach. Jednak dzisiejsza rzeczywistość wygląda tak, że żaden model prognostyczny nie okazał się w pełni skuteczny. Realnie nikt dziś odpowiedzialnie nie odpowie na pytanie o rozwój wypadków w perspektywie dłuższej niż dwutygodniowa. Są oczywiście pewne założenia i scenariusze" - zaznaczył.
W rozmowie podniesiono również kwestię wydolności systemu ochrony zdrowia. "DGP" w rozmowie przypomniała, że prognoza matematyków mówi, że przestanie być on wydolny przy 44 tysiącach hospitalizacji. "Braliśmy pod uwagę te prognozy, planując obostrzenia. Według nich pik zachorowań miał przypaść na połowę listopada. Jednak dzięki restrykcjom ten scenariusz się nie realizuje. W oczywisty sposób obostrzenia zmieniają rezultaty symulacji" - odpowiedział Niedzielski.
Źródło: PAP, "Dziennik Gazeta Prawna"