Koronawirus nie oznacza, że inne choroby poszły na urlop. Specjaliści alarmują, że podczas pandemii niemal zaprzestaliśmy diagnozowania raka płuc. Ich zdaniem powodem jest to, że większość oddziałów pulmonologicznych została przekształcona na odziały covidowe. Konsekwencje takiego działania będą tragiczne. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Może gdyby w marcu pana Artura zobaczył lekarz, a nie tylko leczył przez telefon, wszystko potoczyłoby się inaczej. - Kaszel był nieustający, po dwie trzy godziny w nocy spałem i zaczęło się leczenie telefoniczne - opowiada Artur Kubiś. Przyjmował kolejne antybiotyki i nie widział poprawy.
W maju gdy poczuł silny ból w klatce piersiowej, w kolejnej teleporadzie postawił sprawę na ostrzu noża. - Albo przyjdę do gabinetu na badania, ale zadzwonię po pogotowie, żeby po mnie przyjechało, z tego względu, że źle się czuję - relacjonuje mężczyzna. Dostał kolejne antybiotyki, potem lekarz zlecił prześwietlenie klatki piersiowej, okazało się, że to rak płuca. Od tego momentu leczenie przyspieszyło.
Spada liczba zgłoszeń na badania
Takich przypadków jest więcej. Jeśli chodzi o diagnozowanie raka płuca, sytuacja jest dramatyczna - mówi profesor Tadeusz Orłowski z warszawskiego Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc. - Według wszystkich doniesień i obserwacji z ośrodków onkologicznych spadek zgłaszalności, jeśli chodzi o choroby nowotworowe, sięga 60 procent. Jeśli chodzi o raka płuca sięga nawet 80 procent - dodaje.
Mniej osób się zgłasza, mniej osób można w związku z tym zoperować, mniej wykonuje się badań profilaktycznych, podczas których do tej pory udawało się wykryć raka w mniej zaawansowanym stadium. Nie ma też przyjęć do sanatoriów. Profesor Orłowski podkreśla, że choroby nowotworowe często wykrywano właśnie w okresie przygotowania do wyjazdu do sanatorium, kiedy pacjent musiał zrobić sobie podstawowe badania.
Część pacjentów unika kontaktów z szpitalami i lekarzami, obawiając się zakażenia. Część nie ma gdzie się leczyć. - Większość oddziałów pulmonologicznych, które zajmowały się diagnostyką, a potem leczeniem raka płuca została zamieniona na oddziały covidowe - podkreśla profesor Orłowski.
"W przypadku podejrzenia nowotworu żadna teleporada nie zastąpi wizyty u lekarza"
W Polsce jeszcze przed pandemią późno wykrywano raka płuca. Rocznie zapada na niego 23 tysiące osób, jedynie 15 procent przeżywa pięć kolejnych lat. - 85 procent ludzi jest diagnozowanych już w stanie zaawansowanego raka płuca i jakiekolwiek leki byśmy nie stosowali, jakiekolwiek terapie, to szansa na przeżycie tych osób jest bardzo mała - podkreśla Elżbieta Kozik ze stowarzyszenia Polskie Amazonki Ruch Społeczny.
Teraz może być jeszcze gorzej - lekarze radzą, by pacjenci, którzy mają podejrzenia, że dotyczy ich choroba nowotworowa, zapomnieli o haśle "zostań w domu". - W przypadku podejrzenia nowotworu żadna teleporada nie zastąpi wizyty u lekarza. Teleporady mają swoje miejsce w systemie, ale nie dotyczy to wykrywania nowotworów – zwraca uwagę onkolog prof. Jacek Jassem z Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Artur Kubiś pod koniec października przyjął pierwszą chemioterapię, konieczne jest prowadzenie równolegle immunoterapii nierefundowanym lekiem, dlatego zbiera pieniądze na leczenie. - Wyniki przychodzą dobre, tak że zobaczymy. Jutro biorę kolejną chemię. Zobaczymy, co będzie za następne trzy tygodnie, wtedy będą święta - podkreśla.
Anna Wilczyńska, asty//now
Źródło: TVN24