W jakim momencie pandemii jesteśmy? Lekarze mówią, że oprócz hospitalizowanych osób, to liczba zgonów jest wyznacznikiem tego, gdzie się teraz znajdujemy. Listopad pod tym względem był najgorszy. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Od początku epidemii nie mieliśmy jeszcze do czynienia z tak dużymi liczbami na przestrzeni tylko jednego miesiąca. - W tej chwili przechodzimy tę drogę, którą Europa Zachodnia przeszła wiosną. Dlatego mamy tak dużo zgonów i dlatego mamy tak dużo zakażeń, bo to jest nasz pierwszy, masywny i prawdziwy kontakt z wirusem – stwierdza ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. pandemii COVID-19 dr Paweł Grzesiowski.
"Jesteśmy w trakcie drugiej fali, po przejściu punktu maksymalnego"
Ministerstwo Zdrowia listopad rozpoczęło od podania informacji, że liczba wszystkich potwierdzonych przypadków zakażenia koronawirusem to niecałe 380 tysięcy. Zgonów było wtedy dokładnie 5783. Wystarczył miesiąc, żebyśmy doszli do niemal miliona zakażeń, a liczba zgonów przekroczyła 17 tysięcy. To wszystko przy niezbyt szerokim testowaniu, bo pod tym względem Polska nadal jest w ogonie Europy.
- Zgony następują mniej więcej dwa do trzech tygodni po zakażeniu. Czyli jak spojrzymy wstecz, to mieliśmy w połowie listopada jeszcze po 25 tysięcy zakażeń dziennie, a 3 procent z nich to zgony – ocenia dr Paweł Grzesiowski.
Zdaniem lekarzy to właśnie liczba zgonów - obok liczby hospitalizacji i zajętych respiratorów - jest prawdziwym wyznacznikiem tego, w którym miejscu epidemii się znajdujemy. Dr Paweł Grzesiowski mówi, że "w tej chwili jesteśmy w trakcie drugiej fali, po przejściu punktu maksymalnego".
"Musimy ufać systemowi, który już nas kilka razy zawiódł"
Ale lekarz Oddziału Chorób Płuc Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Łodzi dr Tomasz Karauda mówi, że "liczba zakażonych nie odpowiada rzeczywistości". - Po pierwsze dlatego, że ci, którzy są chorzy, nie zgłaszają się, żeby mieć wykonany test. Musimy też ufać systemowi, który już nas kilka razy zawiódł w przeszłości, a teraz nawet nie mamy możliwości weryfikacji tych liczb – dodaje.
Niedawno zmienił się - i został scentralizowany - sposób raportowania danych o epidemii. - Ministerstwo zdrowia stało się jedynym źródłem danych. Wcześniej te informacje dostawaliśmy również z lokalnych stacji sanepidu, czy to wojewódzkich czy powiatowych – mówi twórca bazy danych o koronawirusie w Polsce Michał Rogalski.
W wojewódzkich i powiatowych stacjach sanepidu każdy mógł znaleźć bardzo szczegółowe informacje, dotyczące ognisk zakażeń, liczby wykonanych testów, ozdrowieńców czy osób wysłanych na kwarantannę. Dzięki nim maturzysta Michał Rogalski odkrył, że w oficjalnych statystykach zabrakło 22 tysięcy zakażeń. Teraz może korzystać tylko z tego, co pojawia się na rządowej stronie. - Mamy tylko dane o przypadkach i zgonach, i nic więcej. Brak danych historycznych czy porządnego archiwum, z którego można by korzystać do jakiejś głębszej analizy – zwraca uwagę.
Szara plama
Na mapie, którą cyklicznie zamieszcza Europejskie Centrum do spraw Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC), Polska - jako jedyny kraj Unii Europejskiej - zaznaczona została ostatnio szarą plamą. Obok znajdował się dopisek: "brak danych". - To nie jest przypadek. Polska zaznaczona jest kolorem szarym, dlatego że europejskie agencje nie wierzą dziś polskiemu rządowi, nie wierzą w dane, które są przekazywane przez polski rząd – stwierdził Cezary Tomczyk z Koalicji Obywatelskiej.
To raczej nieporozumienie, związane ze zmianą adresu strony z danymi - tłumaczy jednak Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego. - Adres, który był poprzednio, z którego korzystało ECDC, stał się w pewnym momencie nieaktualny. Teraz to już jest wyjaśnione i ECDC może sobie te dane pobierać – wyjaśnia konsultantka krajowa w dziedzinie epidemiologii prof. Iwona Paradowska-Stankiewicz.
O problemach ze stroną internetową mówi też minister zdrowia. – ECDC wyjaśniło, że po stronie ECDC jakiś stażysta nie wiedział, skąd pobrać dane, więc nie ma tu żadnej teorii spiskowej – zapewnia minister Adam Niedzielski.
Monika Celej
Źródło: TVN24