Reporter Artur Zakrzewski rozmawiał z dyrektorką Kaliskiego Centrum Opieki Długoterminowej "Salus", ośrodka opiekującego się osobami przewlekle chorymi. Ewa Goździewicz opowiedziała, jak wygląda sytuacja w ośrodku. Materiał reporterów magazynu "Czarno na białym".
Reporterzy "Czarno na białym" z dyrektorką prywatnego zakładu pielęgnacyjno-opiekuńczego "Salus" w Kaliszu rozmawiali w poniedziałek po południu - jeszcze przed wyczekiwaną od wielu dni ewakuacją kilkudziesięciu podopiecznych ośrodka. Spośród blisko 50 starszych osób ponad 30 zakażonych jest koronawirusem. Zakażony też jest cały personel, z wyłączeniem kilku wolontariuszy.
- Dla mnie to jest sytuacja krytyczna. Odpowiadam nie tylko za pacjentów, ale i za personel. Wszyscy mi mówią, że muszę być silna, ale ja już nie mam siły - przyznaje dyrektorka Ewa Goździewicz, nie kryjąc emocji. Przyznaje, że jest na skraju wytrzymałości psychicznej i fizycznej.
Zwraca uwagę, że do walki dźwiga się dzięki dzieciom, za którymi bardzo tęskni i których nie widziała od trzech tygodni. - Staram się ich wspierać i mówię, że jest wszystko w porządku, że sobie radzę, że jestem kapitanem, silna i superwoman i ten statek doprowadzę do brzegu i wierzę, że tak będzie - dodaje.
Na pokładzie ma wycieńczoną załogę. - Fizjoterapeutka jest na skraju wyczerpania psychicznego i dzisiaj powiedziała, że ona tutaj ani minuty dłużej nie wytrzyma. Gdyby nie pomoc wolontariuszy i ochotników, między innymi licealistki i kleryka, ten okręt tylko by dryfował - dodaje.
"Zostawiono nas z ciężkimi przypadkami i z tym chorym personelem, wycieńczonym"
Dyrektorka ośrodka twierdzi, że od wielu dni błagała o pomoc. W piątek wojewoda wielkopolski zdecydował o ewakuacji dziewięciorga pacjentów ośrodka. Przetransportowano ich do szpitala zakaźnego w Poznaniu.
- Z naszej strony wiele działań zostało podjętych. Mamy całą korespondencję, wymianę informacji - mówi wojewoda wielkopolski Łukasz Mikołajczyk. Zdaniem dyrektorki z tych rozmów niewiele wynika, bo jej zdaniem ośrodek od kilku dni powinien być pusty.
- Zarządził ewakuację zakażonych 27 pacjentów z kaliskiego DPS-u i tam nie było problemu, żeby zakażonych pacjentów odizolować od zdrowych mieszkańców. Natomiast nas tutaj zostawiono z ciężkimi przypadkami i z tym chorym personelem, wycieńczonym, pracującym dziesiątą dobę. Nam udało się przetransportować do szpitala zakaźnego około 30 pacjentów - mówi Goździewicz. Część pacjentów cierpiących na choroby towarzyszące mogłaby uniknąć zakażenia, gdyby nie kontakt z zakażonym personelem - twierdzi dyrektorka.
- Czekaliśmy z decyzją, dlatego że tam zostali skierowani wolontariusze i pielęgniarki - odpowiada wojewoda wielkopolski na zarzuty, że zwlekał z ewakuacją pacjentów. Tłumaczył, że zapewnił też lekarzy, którzy dojeżdżali ze szpitala w Kaliszu. Dyrektorka przyznaje, że "rano albo wieczorem ktoś przyjedzie i pacjentów obejrzy".
Wolontariusze mieszkają w ośrodku. Pracują w trybie kwarantanny. Pielęgniarek delegowanych do pracy dyrektorka nie przyjęła, bo nie ma dla nich profesjonalnych strojów, dzięki którym mogłyby bezpiecznie pracować i wracać do swoich domów.
Ostatecznie około 50 pacjentów decyzją wojewody wielkopolskiego ma trafić do nowo tworzonego szpitala zakaźnego w Wolicy pod Kaliszem, w miejsce szpitala gruźliczego.
Tymczasem to nie koniec zmartwień dyrektorki. W szpitalu zakaźnym w Poznaniu od kilku dni przebywa jej mąż - lekarz, który opiekował się pacjentami w ich prywatnym ośrodku. - Pracował po kilkanaście godzin na dobę z gorączką 41 stopni i po tygodniu już nie wstał z łóżka i musiała go zawieźć karetka w stanie skrajnego wycieńczenia, w stanie ciężkim, ze śródmiąższowym zapaleniem płuc, do szpitala specjalistycznego. W tej chwili, niestety, walczy o życie - mówi Ewa Goździewicz.
O tym, że niemal cały personel, włącznie z dyrektorką i jej mężem lekarzem, jest w ośrodku zakażony, służby miały wiedzieć od co najmniej 12 kwietnia.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24