Walkę z koronawirusem toczą nie tylko lekarze, pielęgniarki i ratownicy medyczni - zmagają się z nim także pracownicy Domów Pomocy Społecznej. W Bochni o życie podopiecznych walczą wolontariusze i siostry zakonne. Tam ta walka jest szczególnie trudna, bo pacjenci to osoby starsze, które cierpią na rozmaitego typu dolegliwości, a więc najbardziej narażone na infekcję. Sytuację utrudnia dodatkowo brak sprzętu i personelu. Materiał reportera "Czarno na białym".
Dom Pomocy Społecznej w Bochni próbuje funkcjonować w kwarantannie po ewakuacji prawie połowy chorych pacjentów. Koordynator medyczny Sebastian Lewandowski mówi, że pensjonariusze "mniej więcej rozumieją, co się dzieje". - Ale czy de facto wiedzą, co to dla nich oznacza, to nie jestem w stanie odpowiedzieć - dodaje.
Do niedawna czynności takie jak podanie śniadania były proste - teraz przyrządzanie posiłków i zwykła higiena zmieniły się w skomplikowane operacje. Ostre przedmioty mogą przebić szczelne rękawiczki lub kombinezon używane przez personel. Wszystko jest trudniejsze, a w grafiku czynności wprowadzono dodatkowe monitorowanie, czy nie ma objawów COVID-19.
Pracownicy, głównie ochotnicy, w szczelnych skafandrach wykonują ciężką pracę z osobami przewlekle chorymi psychicznie. Siostra Joachima Celińska z Fundacji Sióstr świętego Dominika podkreśla, że jedyne, co spod nich widać, to oczy. - Nie jest to łatwe, ale nie ma innej możliwości - dodaje. Sebastian Lewandowski podkreśla, że osiem godzin pracy w kombinezonie to "heroiczna praca, zwłaszcza dla drobnych sióstr zakonnych".
"Miałem świadomość, że sami sobie z tym problemem nie poradzimy"
Jak doszło do zakażenia w placówce, dokładnie nie wiadomo. Starosta bocheński Adam Korta przyznaje, że pielęgniarek jest niewiele. - W związku z tym one pracują na oddziałach szpitalnych, jak również wspomagają Dom Pomocy Społecznej - informuje.
2 kwietnia wirusa stwierdzono u pielęgniarki i jednego mieszkańca. Budynek objęto kwarantanną, a zarażone osoby izolacją, ale było już za późno. Kiedy pobrano kolejne wymazy, wyniki pokazały, że to już prawdziwe ognisko zarazy. 11 kwietnia koronawirusa stwierdzono u 29 osób.
Część pacjentów wcześniej przewieziono do Szpitala Zakaźnego w Krakowie. - W tym momencie zostają pensjonariusze i brak obsługi - mówi Lewandowski. Z chorymi psychicznie ludźmi zostało wtedy dwóch opiekunów.
Pracownica Domu Pomocy Społecznej w Bochni Beata Wingert-Noworolska, która przebywa obecnie na kwarantannie, przyznaje, że z czasem, gdy zaczęło ubywać kolejnych członków personelu, pozostałe osoby pracowały po 30 godzin. - Na chwilkę jedna osoba zeszła, żeby odpocząć, przebrać się, odświeżyć i tak żeśmy na zmianę pracowali - dodaje.
Starosta Adam Korta prosi o pomoc i szuka ochotników, którzy wejdą do potencjalnego ogniska zarazy. - Miałem świadomość, że sami sobie z tym problemem nie poradzimy - przyznaje.
Zabrali się do pracy mimo braku środków ochrony
Na ratunek przybyły siostry zakonne z Fundacji Sióstr świętego Dominika. Od razu zabrały się do pracy, choć nie miały wówczas jeszcze szczelnych kombinezonów, a jedynie podstawowe zabezpieczenia. Następnego dnia dołączył do nich ksiądz Piotr Dydo-Rożniecki - polski misjonarz z Kazachstanu.
Pacjenci zostali przebadani, a budynek zdezynfekowany. Ekipę podzielono na zespoły, które pełnią dyżury na ośmiogodzinnych zmianach. Sytuacja w placówce się stabilizuje. Siostry, ksiądz i ratownicy doglądają pensjonariuszy - ci z powodu różnych dolegliwości przyjmują nawet kilkanaście tabletek jednocześnie, ale nie wykazują objawów zakażenia koronawirusem.
Trudno zorganizować kwarantannę w miejscu takim jak to, bo chociaż pacjenci mają oddzielne pokoje z łazienkami, wychodzą na korytarze. Chorzy psychicznie nie rozumieją zasad, a nie można ich zamknąć z obawy o ich bezpieczeństwo. Izolacja wzmaga agresję, co automatycznie zagraża też opiekunom.
- Zawsze jest jakieś ryzyko. Weźmy pod uwagę, że to są pacjenci psychiatryczni, którzy w każdej chwili mogą nam napluć w twarz, mogą zrobić niekontrolowane ruchy - mówi koordynator medyczny Sebastian Lewandowski. Jego zdaniem sytuację w placówce można opanować, ale do pracy w niej potrzebni są przeszkoleni ludzie, a nie osoby z łapanki czy nakazu wojewody.
Z nadzieją, że nikt nie jest zakażony, w ostatni piątek ponownie pobrano wymazy od mieszkańców DPS-u. Niestety, mimo wielu starań ochotników i personelu, wirusa wykryto u kolejnych ośmiu mieszkańców.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24