To nowe rozwiązanie koreańskie, które weszło do linii raptem kilka lat temu - mówi ekspert o południowokoreańskich wyrzutniach rakietowych K239 Chunmoo, których zakup w środę zatwierdził minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. Według Mariusza Cielmy takie uzbrojenie jest bardzo potrzebne w Wojsku Polskim, jednak zastrzeżenia budzi sposób jego nabycia. - Resort chce jak najszybciej podpisywać kontrakty, a dopiero później negocjuje ich szczegóły przemysłowe i techniczne. To może być kosztowny błąd - ostrzega.
Wicepremier i minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak 19 października zatwierdził umowę ramową na zakup 288 zestawów systemu artylerii rakietowej K239 Chunmoo z Korei Południowej. Umowa zakłada możliwość zakupu samobieżnych kołowych wyrzutni rakietowych o zasięgu - zależnie od amunicji - około 80 lub 290 kilometrów. 18 pierwszych wyrzutni, na produkowanych w Polsce podwoziach zbudowanych przez Jelcza, ma zostać dostarczonych w 2023 roku. Co to za broń i jakie ma zadania na polu walki? Czy to dobry zakup dla polskich sił zbrojnych i dlaczego wybrano uzbrojenie akurat z Korei Południowej?
Koreańska artyleria rakietowa
- Artyleria rakietowa to długie ramię Wojsk Lądowych, przeznaczone do rażenia przeciwnika na większe odległości - wyjaśnia Mariusz Cielma, analityk wojskowy, redaktor naczelny "Nowej Techniki Wojskowej". - Na wojnie w Ukrainie dobrze widać, jak precyzyjna artyleria rakietowa w postaci HIMARS-ów bardzo osłabiła możliwości ofensywne Rosjan - wskazuje.
- Artyleria tego rodzaju służy do atakowania zaplecza przeciwnika i izolowania pola walki. Inaczej mówiąc, nie tyle do wspierania bezpośrednio żołnierzy walczących z przeciwnikiem, ale do uderzania na zaplecze wroga i niszczenia tam jego magazynów, zaopatrzenia czy niwelowania prób dostarczenia na front posiłków - wyjaśnia ekspert. Zdaniem Mariusza Cielmy "Wojsko Polskie bardzo potrzebuje takiego sprzętu, a zdolności rakietowe to obecnie jedna z jego widocznych ułomności". - Mamy dobre systemy dowodzenia, łączności, ciężarówki, ale z pociskami rakietowymi zawsze był problem - zauważa.
Wyrzutnie K239 Chunmoo
Analityk wojskowy wskazuje, że koreańskie wyrzutnie K239 Chunmoo są bardzo podobne do amerykańskich HIMARS-ów. - Podstawowym pociskiem w obu jest precyzyjna, naprowadzana nawigacją satelitarną rakieta o zasięgu około 80 kilometrów. Obie wyrzutnie są też na podwoziach samochodowych, ale trzeba zauważyć, że wyrzutnia koreańska jest dużo cięższa, a dzięki temu ma dwa razy większą jednostkę ognia, czyli nie sześć, ale 12 pocisków rakietowych - wskazuje Cielma. - To nowe rozwiązanie koreańskie, które weszło do linii raptem kilka lat temu i na rynku zbrojeniowym pozostaje dosyć egzotyczne, dotychczas było eksportowane prawdopodobnie tylko do Zjednoczonych Emiratów Arabskich - dodaje.
Ekspert podkreśla, że "Polska nie miała wcześniej artylerii rakietowej o takich możliwościach". - To, co mamy, to artyleria o zasięgu 20-40 kilometrów w zależności od pocisku, ponadto mowa o rakietach niekierowanych, trzeba więc ich wystrzelić więcej, by trafić i zniszczyć w cel - zauważa. - Obecnie posiadana artyleria rakietowa ma również niemal dwa razy mniejszy kaliber, co w sumie oznacza, że koreańskie rakiety są znacznie silniejsze, celniejsze i mające większy zasięg - podsumowuje.
Dlaczego nie HIMARS-y?
Zdaniem Mariusza Cielmy o podpisanym porozumieniu na zakup K239 wiadomo zbyt niewiele, by ocenić, czy jest korzystne. Przyznaje, że szybki zakup planowanych przez polski MON 500 wyrzutni HIMARS byłby niemożliwy w związku z dużym zainteresowaniem nimi na całym świecie oraz zdolnością produkowania przez USA mniej niż 100 wyrzutni rocznie. - Koreańczycy wydają się również partnerem bardziej elastycznym pod względem możliwości przenoszenia produkcji i przekazywania technologii - dodaje.
Jednocześnie jednak ekspert zwraca uwagę na olbrzymi pośpiech, w jakim MON podpisuje obecnie kontrakty zbrojeniowe. - To ryzykowna strategia. Resort chce jak najszybciej podpisywać kontrakty, a dopiero później negocjuje ich szczegóły przemysłowe i techniczne. To może być kosztowny błąd, bo utrudnia negocjacje. Gdy druga strona ma już na papierze, że jesteśmy zdecydowani coś kupić, to jest mniej skłonna do ustępstw - wyjaśnia Cielma. - Dziś był splendor dla ministra, ale prawdziwe negocjacje dopiero przed nami: kto to będzie wytwarzać, na jakich podzespołach, czy technologia zostanie przekazana do polskich firm - wymienia.
Mariusz Cielma zwraca również uwagę na bardzo oszczędną politykę informacyjną MON. - Nie jest ujawniane, jakie były wymagania polskiej armii ani kto i na jakiej podstawie wybiera dany rodzaj uzbrojenia. Te pytania powinniśmy zadawać, bo skala zamówień zbrojeniowych jest ogromna, a wiele z nich ma być finansowane na kredyt - mówi. Podkreśla też, że o planach zakupu 500 wyrzutni rakietowych z USA minister obrony narodowej po raz pierwszy powiedział w maju, a jednak raptem kilka miesięcy później został wskazany inny kontrahent. - Pozycja ministra Mariusza Błaszczaka w obozie rządzącym jest bardzo silna, więc na zbrojeniach teraz nikt nie oszczędza, niezależnie od innych potrzeb gospodarczych czy społecznych - ocenia ekspert.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock