Główne śledztwo prokuratury w sprawie śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza dotyczy 27-letniego sprawcy, który usłyszał zarzut zabójstwa. Mężczyzna nie po raz pierwszy trafił za kratki. Miał wyrok za napady z bronią na banki. Materiał "Czarno na Białym".
W czerwcu 2013 roku gdańscy policjanci zatrzymali Stefana W. w związku z zuchwałymi napadami na banki.
- Jeden ze sprawców wszedł do placówki bankowej. Zagroził obsłudze banku przedmiotem przypominającym broń palną. Zażądał wydania pieniędzy. Mężczyzna następnie uciekł z gotówką i wsiadł do taksówki, w której czekał na niego drugi ze sprawców - tłumaczyła w czerwcu 2013 roku rzecznik komendy Miejskiej Policji w Gdańsku podkom. Aleksandra Siewiert.
Chwilę po tym, jak ruszyli spod banku, zostali zatrzymani przez policję.
Stefan W. miał wtedy zaledwie 21 lat. Usłyszał cztery zarzuty. Dotyczyły kilku napadów z 2013 roku.
Skazany
Wszystko, co o nim wiemy - to kim był, jakie miał zainteresowania i kim się stał - to efekt licznych zeznań podczas procesu przed gdańskim sądem.
Przebieg tego procesu i sam wyrok jest teraz analizowany na polecenie Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego.
Ziobro poinformował, że Stefan W., który teraz odpowie za zabójstwo prezydenta Gdańska, "został skazany na karę pięciu lat i sześciu miesięcy. Jest to kara, która sięga tych wysokich zagrożeń, które za tego rodzaju przestępstwa mogłyby być orzeczone".
Sąd podwyższył w 2013 roku karę, o którą wnioskowała prokuratura. - Z jednej strony wskazywał na dużą społeczną szkodliwość tych przestępstw. Na to, że były to cztery przestępstwa - tłumaczy Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.
- Ale (sąd) zauważył też, że oskarżony przyznał się do winy, złożył wyczerpujące wyjaśnienia. Wskazał też na młody wiek oskarżonego. On w czasie popełnienia tych przestępstw miał 21 lat i do tej pory nie był karany - zwraca uwagę.
Wiadomo, że Stefan W. podczas napadów z 2013 roku używał pistoletu gazowego lub broni hukowej. Podczas jednego z nich strzelił w sufit.
Został skazany jako osoba zdrowa, w pełni świadoma, ale prokuratura bada teraz, w jakim stanie opuścił zakład karny.
"Nigdy nigdzie nie pracował"
- Istnieją, na podstawie materiałów, które zostały już zgromadzone, wątpliwości co do stanu poczytalności podejrzanego. Stąd też zostanie on poddany badaniom przez dwóch biegłych lekarzy psychiatrów - wyjaśniał po zabójstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza Krzysztof Sierak, zastępca prokuratora generalnego.
Podczas procesu za napady na banki nie było takich wątpliwości. - On był badany do tamtej sprawy przez biegłych psychiatrów. Był też badany przez biegłego psychologa. Nie stwierdzono żadnych chorób psychicznych, upośledzenia umysłowego. Odpowiadał (przed sądem) jako osoba w pełni poczytalna - informuje rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Portal trojmiasto.pl relacjonując proces w 2013 roku odnotował, że Stefan W. miał "wykształcenie podstawowe", że "nigdy nigdzie nie pracował" i "żył z pieniędzy pochodzących ze spadku po zmarłym ojcu".
Dziennikarze portalu byli na sali sądowej, kiedy odczytywano wyjaśnienia Stefana W.
- Udowodniono mu te napady, a on wyjaśniał, że miał prawo kraść te pieniądze, że one należały do systemu bankowego, więc jego zdaniem były niczyje - opowiada Michał Stąporek, zastępca redaktora naczelnego portalu.
Stefan W. napadł na trzy placówki SKOK. 8 maja 2013 roku zrabował 2580 złotych, 15 maja w innej placówce ponad 6000 złotych, a 31 maja z kolejnego SKOK-u 4020 złotych.
Za pieniądze, prawie 13 tysięcy złotych, pojechał na krótką wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie. Resztę wydał, jak wyjaśniał, na taksówki, jedzenie i częste wizyty w kasynie.
Na jeden z wypadów do kasyna w Warszawie zabrał Tobiasa Ł.. Mężczyzna pomógł mu z transportem w ostatnim skoku.
"Sceny jak z klasycznego filmu gangsterskiego"
Stefan W. wpadł ze wspólnikiem po ostatnim napadzie na bank Credit Agricole. Zrabował 2550 złotych, ale nie zdążył ich wydać, bo odjeżdżającą taksówkę zatrzymali policjanci, którzy zastawili na sprawców pułapkę.
- Tobias, który został dołączony do tego ostatniego napadu, zmiękł i zeznawał dosyć obszernie - wyjaśnia Michał Stąporek. - Natomiast Stefan W. sprawiał wrażenie, jakby go to wszystko bawiło - dodaje.
Z procesu wynikało, że 21-letni Stefan W. inspirował się, grając na komputerze i oglądając filmy sensacyjne.
Przygotowywał się do każdego skoku, oglądając mapę okolicy. Wybierał miejsca, w których pobliżu znajdował się postój taksówek.
Dziennik Bałtycki informował, że zdaniem sędziego "wchodził do placówki banku", "groził użyciem broni", "zabierał pieniądze", a wszystko to miało przypominać "sceny jak z klasycznego filmu gangsterskiego".
Portal trojmiasto.pl relacjonował również zeznania świadków. Informowali oni o tym, że Stefan W. posiadał nie tylko wiatrówki i pistolet hukowy, ale też policyjne krótkofalówki, kajdanki i koszulki z napisem "policja".
"Po każdym ze skoków wyrzucał, do kilku różnych koszy na śmieci, zawsze tylko po jednej rzeczy - ubrania, które miał na sobie" - napisano.
Tobias Ł. opowiadał później przed sądem jak stał się wspólnikiem Stefana W. i współoskarżonym. Znali się jeszcze ze szkoły, ale dobrze poznali się w małej amatorskiej siłowni, którą Stefan W. urządził w piwnicy. Startował w kilku internetowych rywalizacjach.
W pewnym momencie miał wyciskać nawet 190 kilogramów przy 90-ciu kilogramach wagi. W piwnicy wśród braci, kuzynów i znajomych chwalił się też zrabowanymi pieniędzmi.
- Nie wiem, czy koledzy nie traktowali poważnie jego doniesień czy go ignorowali, czy może w tym środowisku to nie było nic wielkiego - opowiada Michał Stąporek. - Faktem jest, że on nie ukrywał tego, że stał za tymi napadami - dodał.
"Mają przegrane życie w tym mieście"
Znajomy Stefana W., który chce zachować anonimowość przyznaje, że mężczyzna "leczył się psychiatrycznie za dzieciaka". - Oni też stracili ojca, który ich utrzymywał. Tutaj, całkiem niedaleko, jego tatę potrącił samochód - mówi.
- Było ciężko, ale sobie radzili. Są bracia młodsi i myślę, że tam jest tragedia, bo oni są teraz, tak jakby przegrani - dodaje. - No mają przegrane życie w tym mieście tak naprawdę i w całej Polsce - ocenia.
Nie wiadomo, czy Stefan W. był pod wpływem jakiejkolwiek grupy czy ideologii. Jego adwokat, wyznaczony z urzędu, też nie chce o tym mówić.
- Podnosił pewne wątki dotyczące kwestii polityki. Natomiast nie chciałbym komentować zarówno jego motywacji, jak również kwestii związanej z tym, kogo wini za krzywdy, których jego zdaniem doznał - informował mecenas Damian Konieczny.
Podejrzany teraz o zabójstwo Stefan W. mieszkał w lokalu w komunalnej kamienicy, które wielodzietnej rodzinie przekazał prezydent Adamowicz. Stefan W. rzekomo nie radził sobie na wolności.
- Jego mama, z tego co się dowiedziałem, go wyrzuciła. Komuś mówił, że nie powie, ale że zrobi coś bardzo złego po wyjściu z więzienia - mówi anonimowo osoba, która go zna.
"Nie było argumentu dotyczącego stanu psychicznego"
Niektórzy znajomi Stefana W. mówią, że zabójca prezydenta miał zdiagnozowaną schizofrenię już w szkole, inni zaprzeczają. Choroba miała wrócić podczas pobytu w więzieniu. Z dokumentów sądu wynika, że kiedy trzy razy starał się o przedterminowe zwolnienie, powodem odmowy był brak postępów w resocjalizacji.
- Tam nie było żadnego argumentu dotyczącego jego stanu psychicznego. Była oceniana jego postawa, stopień resocjalizacji, zachowanie w zakładzie karnym. Natomiast nie było mowy o tym, jaki jest jego stan psychiczny - mówi Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.
Większość kary Stefan W. odbył w zakładzie karnym w Malborku. Jak informuje Polska Agencja Prasowa, miał być leczony psychiatrycznie z powodu "zaburzeń zachowania i emocji" oraz "specyficznych zaburzeń rozwoju".
Kiedy jego stan się pogorszył skierowano go do oddziału psychiatrii sądowej w areszcie śledczym w Szczecinie. "Rozpoznano schizofrenię paranoidalną" i "zastosowano leczenie farmakologiczne" - informuje PAP.
Nie było wniosków o środki zabezpieczające po odbyciu kary
Stefan W. po kilku miesiącach został przeniesiony do więzienia w Gdańsku, gdzie dokończył odsiadkę. Wyszedł, a służba więzienna nie miała zastrzeżeń.
- Ewentualny wniosek o środki zabezpieczające po odbyciu kary powinien kierować dyrektor zakładu karnego. Takich wniosków nie było - mówi Tomasz Adamski.
Po wyjściu na wolność, Stefan W. nie udzielał się w mediach społecznościowych. Na profilu zostały tylko stare zdjęcia z wyjazdu za skradzione pieniądze.
Na wolność wyszedł w grudniu.
Autor: asty//kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24