|

"Nie zapomnę, nie daruję, nie przebaczam"

Kościół katolicki w Luzinie - Tadeusz Rydzewski uciekł stamtąd z marszu śmierci
Kościół katolicki w Luzinie - Tadeusz Rydzewski uciekł stamtąd z marszu śmierci
Źródło: Monika Wejer/telewizjattm.pl

Był twórcą wielu odmian zbóż. Osiem lat temu zaczął opowiadać o wojnie, od słuchania bolało ciało. Pisał, drukował, wysyłał, bo to musi pójść w świat. W lutym podziękował dzieciom tych, którzy mu pomogli. W październiku zginął na tej drodze mając 97 lat. Nie od uderzenia rogatką.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Pszczyna, 18 października, wieczór. Dariusz Rydzewski przejeżdża w pobliżu przejazdu kolejowego na Dworcowej. Widzi, że coś się tam dzieje. Migają światła radiowozu i karetki. Nie przeszło mu przez myśl, że tam leży jego ojciec.

Łukasz Warzecha czyta w internecie: "97-letni mężczyzna zmarł po uderzeniu rogatką w głowę". Kto w Pszczynie może mieć 97 lat oprócz pana Tadeusza, jego podopiecznego, który w dodatku lubi tamtędy chodzić? Dzwoni do jego dzieci. Sprawdzają: ojca nie ma w domu.

Następnego dnia po mieście i po sieci roznosi się wieść: na przejeździe kolejowym zginął Tadeusz Rydzewski, więzień obozu koncentracyjnego Stutthof, który uciekł z marszu śmierci w Luzinie.

W dniu śmierci była dyrektor gminnej biblioteki publicznej w Luzinie Maria Krośnicka dostaje list od Rydzewskiego. - Pisany na maszynie, pokreślony - mówi Krośnicka. - Napisał: "nie zapomnę, nie daruję, nie przebaczam".

Tadeusz Rydzewski
Tadeusz Rydzewski
Źródło: Monika Wejer/telewizjattm.pl

***

Opiekun: - Mówiłem mu, żeby nie wychodził z domu sam, a na pewno, żeby nie wychodził sam wieczorem.

Ale Rydzewski był czupurny (to jego pseudonim z Armii Krajowej) i lubił chodzić. Do parku, na pocztę poczytać gazety, do sklepu za przejazdem kolejowym. Przemierzał dziennie kilometry. Nocami jak kot.

- To był wypadek - mówią Janina i Dariusz, dzieci Rydzewskiego, dwa dni po śmierci ojca.

Faktem jest, że 97-latek upadł na przejeździe, po reanimacji na miejscu odzyskał przytomność i zmarł po przewiezieniu do szpitala. Jednak nie z powodu uderzenia rogatką.

Dwa dni po śmierci tego nie wiadomo. Sekcję zwłok zaplanowano na 24 października, wyniki będą dużo później. - Do nikogo nie mamy żalu, nikogo nie będziemy oceniać - zaznaczają dzieci, nie znając jeszcze przyczyny śmierci ojca.

Rydzewski był samodzielny, ale wymagał coraz więcej wsparcia. Dwa lata temu, po śmierci żony, poprosił ośrodek pomocy społecznej o opiekuna. Głównie dlatego, że czuł się samotny. Dzieci nie zawsze mogły przy nim być. Przysłali mu 45-letniego Łukasza Warzechę, wolontariusza, z którym się zaprzyjaźnił. Odwiedzili razem Sztutowo i Luzino. Głównie rozmawiali. Wolontariusz pomagał Rydzewskim w codziennej opiece nad ojcem, przy kąpieli.

- Tato miał piękną śmierć - mówi Janina Rydzewska. - Leżenie w łóżku byłoby dla taty gorsze niż śmierć.

Przejście kolejowe w Pszczynie, tu zginął Tadeusz Rydzewski
Przejście kolejowe w Pszczynie, tu zginął Tadeusz Rydzewski
Źródło: Małgorzata Goślińska / tvn24.pl

***

Chciał chodzić do szkół, opowiadać o wojnie. Pisał wspomnienia. Odręcznie, a żona przepisywała na komputerze, potem robili to syn, wnuk, opiekun. W końcu nauczył się obsługiwać komputer i drukarkę.

Bo "to musi pójść w świat".

Pisał, drukował i wysyłał. Do znajomych, do szkół, do Muzeum Stutthof, do IPN, do prezydenta Rzeczpospolitej, do rządu. Miał żal, że nie walczą o odszkodowania dla tych, co ucierpieli w obozach koncentracyjnych.

Córka: - Jak tato opowiadał o wojnie, to mnie to bolało fizycznie. To jest taki ciężar, nikt nie jest w stanie tego pojąć. On tam był, a ja nie mogłam nic zrobić, tylko słuchać. Czułam ból na całym ciele.

Tadeusz Rydzewski nie żyje
Tadeusz Rydzewski nie żyje
Źródło: Starostwo Pszczyńskie

Dzieciństwo

Jeziorko, wieś na Podlasiu, przełom lat 20. i 30. XX wieku. Na przedwiośniu Jaś (potem będzie używać drugiego imienia Tadeusz) wkłada łyżwy i startując spod domu, objeżdża całą okolicę. "Łyżwy to szumnie zabrzmiało". Prawdziwe kosztują 4,60 złotego. Zatem struga się kawałek drewna, podkuwa drutem i przywiązuje sznurkiem do butów.

Jeziora, jeziorka, bajorka.

Latem na polach chłopcy, pasąc krowy, znajdują naboje. Potem wysypują z tych naboi proch do ogniska. Biegają po lesie brzozowym między mogiłami, napisy na mogiłach są w dwóch różnych, obcych im językach. Nocą chodzą na jabłka do dworskiego sadu. Nie jest to uważane za grzech.

Dwór - 650 hektarów. Osiem hektarów zajmuje park, piękny starodrzew jodłowy, mieszkańcy wsi ledwo słyszą śpiew słowika. Dwór jest dla nich niedostępny.

Szosa z kamienia Łomża - Jedwabne. Pierwsze samochody. Nie zatrzymują się w Jeziorku. Wzbijają kurz, wzbudzają zachwyt. Co środę marsz krów i gęsi z targu w Jedwabnem.

W lasach miliony zajęcy i grzybów. Tato Tadeusza chodzi z kosą na opieńki, umrze w 1937 roku. Mama marynuje opieńki w beczkach, przeżyje wojnę i śmierć swoich dzieci. Łąki pełne kwiatów, w polach faluje wąsate żyto, pod oknami lepią gniazda jaskółki.

***

Trzy siostry, czterej bracia. Tadeusz najmłodszy, rocznik 1925. "Mateczka jako autentyczna analfabetka z zaboru rosyjskiego była świadoma wartości nauki i dlatego konsekwentnie wysyłała swoje dzieci do szkół ponadpodstawowych i dalej, do szkół średnich. Tato również spod zaboru rosyjskiego, ukończył dwa oddziały (klasy) i już zaliczany był do uczonych".

W Jeziorku są cztery klasy. Za szkołę ponadpodstawową w Łomży trzeba płacić. Roczne czesne w gimnazjum - 240 złotych, tyle co bardzo dobra krowa. Do tego stancja, mundurek, książki. Kształcą się dzieci oficerów, urzędników, nauczycieli, lekarzy, handlarzy, przedsiębiorców. I Rydzewskich - rolników. "Do dziś nie mogę zrozumieć swoich Rodziców, w jaki sposób sobie radzili, że w jednym roku w szkołach ponadpodstawowych kształciło się troje uczniów".

Rok 1939. O wykształceniu najstarszych z rodzeństwa - Stanisława i Marii - Rydzewski nie wspomina. Teodora jest po seminarium nauczycielskim w Białymstoku. Felicja - po zasadniczej szkole handlowej w Łomży, Józef - po gimnazjum w Łomży, Antoni właśnie skończył tam trzecią klasę i wybucha wojna.

Wojna

Październik 1939. Wszyscy bracia Rydzewscy, a także ich siostra Teodora działają w konspiracji. Józef wraca do domu po klęsce na froncie pod Tarnopolem. Wstępuje do Służby Zwycięstwa Polsce. To nowa organizacja wojskowa, tajna. Bo NKWD "węszy, czuwa, aresztuje i pakuje do olbrzymiego więzienia w Łomży".

Listopad 1939. Aresztowanie dziedzica. "Bardzo zacny, przyzwoity człowiek" - wspomina Rydzewski. Dla NKWD - burżuj i krwiopijca. Zsyłają go na Sybir, gdzie wkrótce umrze. Żonę z synami wyrzucają z pałacu.

Luty 1940, dworzec kolejowy w Łomży, skazani w wagonach bydlęcych wyjeżdżają na Sybir. "Byłem, widziałem i płakałem razem z Nimi".

***

Czerwiec 1941. 70 wagonów ciągną na Sybir dwie lokomotywy. Taki ciężar, tylu ludzi. Więcej wywózek nie będzie. Nie na Sybir. "To był piątek, a w niedzielę wojna. (…) Wybuchła wojna dwóch zbójców".

Tadeusz siedzi w polu żyta. Przyniósł śniadanie bratu Józefowi, który ukrywa się przed NKWD. Ma 16 lat, jest niedziela, słońce i nagle wystrzały z armat. Żołnierze podnoszą lornetki. Na niebie płoną rosyjskie samoloty.

Wraca do domu. W Jeziorku ani jednego sołdata. "Chwilowa radość". I już są hitlerowcy.

Łapanki codziennie. Młodzi ludzie są wywożeni na roboty przymusowe do Niemiec. Starcy, więźniowie polityczni, inteligencja -rozstrzeliwani w lesie.

Szesnastolatek chodzi na lekcje do tajnego gimnazjum w Łomży. Dla bezpieczeństwa nauczyciel spotyka się z jednym, najwyżej dwoma uczniami naraz. Za naukę płaci się mąką, słoniną. Tadeusz najbardziej lubi łacinę. Codziennie mija ulice, ogrodzone drutem kolczastym, z szubienicą pośrodku, gdzie stłoczono 10 tysięcy Żydów. "Absolutnie nie było żadnych kontaktów z ludźmi spoza ogrodzenia. Absolutnie nie było żadnej pomocy żywnościowej czy innej. (…) O jakimkolwiek leceniu nie było mowy".

W listopadzie 1942 roku spędzono furmanki z okolicznych wsi i wywieziono ludzi z getta. "Nikt nie uciekł ani nikomu nie darowano życia".

15 lipca 1943. Tadeusz wraca z tajnej lekcji łaciny. Pod koszulą na brzuchu "Ab urbe conditia", gruba książka o założeniu Rzymu, 700 stron. Nagle żandarm. - Mutze ab, zdjąć czapkę! - i bije pałką. Rewizja. Chłopak wciąga brzuch, żandarm odpuszcza. Za chwilę mijają go trzy ciężarówki. Wiozą mężczyzn, kobiety, dzieci. Wśród nich 9 nauczycieli. Jadą z Łomży do lasu w Jeziorku, gdzie mieszkańcy znajdą świeży płytki grób.

24 sierpnia 1943. Gestapo wchodzi do domu Rydzewskich. Dwóch sióstr nie ma. Felicja mieszka w Warszawie, pracuje w Społem. Teodora ukrywa się - wróg wie, że to ona organizuje tajne komplety i paczki dla więźniów, a w nich podrobione klucze do cel. Józef, 25 lat, próbuje ucieczki i ginie na miejscu od kuli. Pozostałe dzieci z matką zabierają do więzienia w Łomży. Tadeusz na powitanie dostaje w głowę pękiem kluczy. Na zawsze traci słuch w jednym uchu.

Tortury kilka razy dziennie. Ktoś wcześniej tego nie wytrzymał i wydał Rydzewskich. Tadeusz wie kto.

Stanisława przywiązali do stołu rękami i nogami. Biją czymkolwiek. Każą patrzeć rodzinie, jak umiera. Najstarszy z rodzeństwa, 33 lata. Kolejny do sali tortur trafia Antoni, 21 lat. Każą im patrzeć. Wisi na szubienicy głową w dół. Podnoszą go, opuszczają. Spuszczają psa, który wyrywa Antoniemu kawałek ciała z pośladka.

Nie dają im wody. Antoni tamuje krew szmatą nasączoną moczem. Materiał wrasta w ranę i zostaje w ciele na zawsze.

Tadeusza biją w celi. Jeden w plecy, drugi w pośladki. Pocą się, ściągają marynarki, palą papierosa i od nowa. Tadeusz wzdycha cicho. Nie chce, żeby Antoni usłyszał. Gdy katowali Antoniego, Tadeusz tak to przeżywał, że chciał przejąć ból brata na siebie.

Śpi na brzuchu, gryząc żelazną pryczę. Od opuchlizny pękają spodnie.

11 listopada wyprowadzają ich na plac. - Antoś, to ty? - Tadeusz poznaje brata dopiero po marynarce, tak się zmienił. Na szubienicy sześciu więźniów. Niemal codziennie wywożą kogoś na egzekucję do lasu.

Trzy miesiące później, 13 grudnia, rodzinne spotkanie Rydzewskich w pociągu do wsi Sztutowo obok Gdańska. Do Stutthofu, pierwszego i najdłużej działającego obozu koncentracyjnego. Dwa dni drogi.

Obóz koncentracyjny Stutthof powstał 2 września 1939 r
Obóz koncentracyjny Stutthof powstał 2 września 1939 r
Źródło: Wieslaw Leszczyński | Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

***

Tadeusz staje się numerem 27164. Jednym z 250 więźniów w sali. Śniadanie - kromka chleba, obiad - miska zupy, kolacja - kromka chleba. Lepiej niż w więzieniu. Wreszcie się umył i pozbył więziennych pcheł. Niedziela wolna od pracy, handel wymienny: chleb za papierosy, nałogowi palacze umierają szybciej.

Praca ciężka, w lesie, w warsztacie. Antoni pracuje w transporcie. W szóstkę od rana zbierają na przyczepę trupy spod bloków i do krematorium, potem rozwożą jedzenie, pocztę.

Śmiertelność jest tak wielka, że krematorium nie nadąża palić zwłok. "Zatem ułożono stos, który palił się przez kilka dni".

Naprzeciw bloku Tadeusza, za drutem kolczastym, zwożą Żydów. Zostawiają ich na dworze, bez jedzenia. Po tygodniu nie ma już wśród nich żywych.

Niektórzy próbują uciec. Tadeusz nie słyszał, by komuś się udało. Jak kogoś brakuje po powrocie z pracy, apel trwa tak długo, aż znajdą uciekiniera. Na koniec apelu kara: 50 albo 100 batów, ale najczęściej szubienica.

***

Lato 1944. Paczka od Teodory. Po nieudanym zamachu na Hitlera złagodzono rygor w obozie - można dostawać paczki.

Siostra przysyła chleb. Upragniony, wymarzony. "Najeść się chleba do syta i mogę umierać" - takie jest obozowe zawołanie. Do Tadeusza podchodzi mężczyzna, młody jak on, i prosi o kęs. Ma czerwony winkiel z literą D, to znaczy więzień polityczny z Niemiec.

Wspominając to zdarzenie w wieku 91 lat, Rydzewski napisze o "psychicznym przełomie, głębokim przeobrażeniu". Oto wśród Niemców są również ofiary nazizmu. Nie wszyscy Niemcy są zbójami. Dzieli się kromką ze współwięźniem. Czuje ulgę w cierpieniu. Przypływ wiary, że nie wszystko stracone i siły, by przetrwać.

***

24 stycznia 1945. Ewakuacja obozu Stutthof. Więźniowie mają iść przez Kaszuby, na zachód, do pracy w Niemczech, uciekając przed Armią Czerwoną. Czeka ich 11 dni marszu, 20 kilometrów dziennie. Nie wiedzą o tym. Dostają prowiant na drogę, zjadają natychmiast. "Najeść się chleba do syta i mogę umierać...".

Minus 20 stopni Celsjusza. Śnieg po pas.

Pędzą ich w kolumnach po tysiąc. Antoni rusza w pierwszej, nad ranem, Tadeusz o 13. Przez pola, bo na szosach pełno wojska. Przez zaspy. Z tyłu tumult. Pchają się do przodu. Kto z tyłu, kto nie nadąża, kulka w głowę i zostaje w zaspie. Grupa topnieje. Po ośmiu dniach jest ich pięciuset.

Idą przez most. "W pewnym momencie żandarm, młody człowiek chwyta za kołnierz więźnia i przerzuca przez bariery do rzeki, a trakcie spadania strzela do niego jak do kaczki".

Idą przez własne wsie. W szczelnych szpalerach żandarmerii. Kaszubi rzucają im chleb. Kto złapie, kogo na tym przyłapią, temu kulka w głowę. Śpią w podwórzach gospodarstw, w stodołach, w oborach i w stajniach - tam najlepiej, ciepło od zwierząt.

3 lutego, Luzino, wioska niedaleko Kartuz. Zamykają ich w kościele dwa dni przed wyzwoleniem przez wojsko radzieckie. Rydzewski i Jerzy Zawistowski postanawiają uciec. Znają się z więzienia w Łomży, w Stutthofie spali na jednej pryczy. Wspólny koc, wspólna miska, wspólne trepy. Ustawiają ławki pod wysokim oknem, jedną na drugiej. Nasłuchują tupania żandarma - kiedy będzie po drugiej stronie kościoła.

Teraz.

Skok.

Noc. Las. Zamieć. Błądzą. Rano patrzą: wieża kościoła. Odeszli ledwo 400 metrów. Wspinają się na drzewo i przywiązują do pnia, żeby nie spaść, gdy zasną. Na noc wchodzą do stodoły, do środka snopków żyta. Młócą w dłoniach kłosy, żują. Pierwszy posiłek od ośmiu dni.

Idą przez lasy, wsie, przez zgliszcza Warszawy. Dalej pociągiem do Białegostoku. Na zawsze pozostaną przyjaciółmi. Jerzy spotyka w pociągu kolegę, który mówi: "Niemcy zabili ci ojca, matkę, żonę i córkę".

Tadeusz Rydzewski
Tadeusz Rydzewski w Luzinie, 3 lutego 2022
Źródło: telewizjattm.pl / Monika Wejer

***

Tadeusz wraca do rodzinnej wsi. Nie ma domu, został rozebrany do fundamentów. Śpi pod chmurką, na swojej ziemi. Jest kwiecień, ciepło i kończy się wojna. Słyszy "łomot i bolesne rąbanie parku". Nie ma pałacu dziedzica, Niemcy spalili. Teraz wycinają stare jodły. Nie Niemcy, ale jego współplemieńcy. Dawni koledzy z Armii Krajowej będą go ciągnąć do partyzantki. Wyjedzie stąd.

Dzień później wraca Antoni, który doszedł aż pod Szczecin, tam złapał tyfus i ocalili go Rosjanie. Odbuduje dom i będzie stawiać pomniki bohaterom wojny.

Jest i Teodozja. Będzie walczyć ze zdejmowaniem krzyży w szkołach i tracić przez to kolejne posady.

W sierpniu wracają matka i siostra Maria. Niemcy wywieźli je barkami aż na wyspę Rugia. "Mateczka". Straciła dwóch synów. A co z Felicją? Nadchodzi wieść: zginęła w Powstaniu Warszawskim. Miała 29 lat.

Tadeusz przeżyje ich wszystkich.

Nauka i praca

1985 rok. RFN, dzisiejsze Niemcy. Pole pszenicy.

"W pewnym momencie ja - Tadeusz Rydzewski doznaję jakiegoś błysku świetlnego. Nad ziemią około dwa metry wysokości ściele się parabola w formie linii ciągłej, grubości mojej ręki w kolorze jasny brąz, to jest dojrzewającej pszenicy”.

Rydzewski odnajduje "pólko emitujące tę linię". Pięć na pięć metrów. "Pszenica wybitna w swojej morfologii źdźbła i kłosa. Liść flagowy erectum czysty bez śladów choroby. Kłos dorodny w stadium nalewania ziarna lub po. Całość imponująca. Wiele set tysięcy pólek pszenicy oziminy widziałem ale tak żywego obrazu w mojej historii zawodowej nie spotkałem. Szukam i spieszę się znaleźć etykietę z informacją. Jest z napisem STH 831. Nie ukląkłem ale padłem przed tym pólkiem na oba kolana. Rękoma objąłem moc źdźbeł a kłosy przyłożyłem z łezką do serca. Toż to moja i mojej żony pszenica, nad którą pracowaliśmy już kilkanaście lat".

To ich dziecko, ich córka, imię Jawa pochodzi od pierwszych liter imion ich ludzkiej córki (Janina, Wanda).

"Zastanawiające, skąd Jawa wiedziała, że ja jestem na tym polu, skąd u niej te emocje, ażeby zaprezentować się jak najlepiej swojemu twórcy i stwórcy. Co za głębia inteligencji w tym drobnym organizmie".

Olga i Tadeusz Rydzewscy są twórcami wielu odmian zbóż.

Tadeusz i Olga Rydzewscy
Tadeusz i Olga Rydzewscy
Źródło: Archiwum prywatne

***

Poznał ją na studiach rolniczych w Cieszynie. Była córką budowniczego mostów z Pszczyny. Ona z rodziny ewangelickiej, on - z katolickiej.

Przyjechał do Cieszyna zaraz po maturze, w 1946. Dwanaście godzin drogi pociągiem i szok. "Miasto nie z tego świata, nietknięte wojną, żadnej najmniejszej zadry, żadnego śladu od kul". A on chciał uciec od wojny, od partyzantki, którą nazywał bandytką.

Po studiach mieszkali kolejno w Olsztynie, Modzurowie pod Raciborzem, w Strzelcach, tam, gdzie dostali nakaz pracy.

- Pracowali bardzo intensywnie. W dzień prowadzili obserwacje upraw, do domu wracali z papierami, pisali sprawozdania, dyskutowali - opowiada Janina.

Dariusz: - Nie było jak u rolników, że zimą śpią. Mieli szklarnie, cztery zbiory rocznie. Każdy kłos trzeba było obejrzeć, policzyć każde ziarenko. Chodzili po poletkach kilka kilometrów dziennie.

- Tato nie potrafił wybaczyć Niemcom wojny, ale w pracy naukowej z nimi współpracował, gościł ich w domu. Mama mówiła płynnie po niemiecku. Tato żałował, że się nie nauczył - mówi Janina.

Na emeryturę przenieśli się do Pszczyny. Tadeusz założył własny biznes, sprzedawał trawę. Przestał pracować w 2014 roku. Miał 89 lat.

I dopiero wtedy zaczął opowiadać o wojnie.

Dariusz: - Miał więcej czasu, nie miał co robić i zaczął sobie przypominać.

Opiekun: - Wybuch wojny w Ukrainie go otworzył.

Śmierć

- Na głowie stwierdzono niewielkie obrażenia, które mogą wskazywać na uderzenie czy dotknięcie rogatką, ale nie miało to wpływu na śmierć mężczyzny - mówi Leonard Synowiec, prokurator rejonowy w Pszczynie.

Tragicznego dnia w nastawni przy przejeździe kolejowym na Dworcowej pracowało dwóch dróżników, obaj byli trzeźwi. - Będziemy wyjaśniać, czy prawidłowo obsługiwali rogatkę, ale nie pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. Przyczyna śmierci mężczyzny ma charakter chorobowy - informuje prokurator Synowiec.

***

- Przeżył marsz śmierci i zginął na tej drodze, mając 97 lat - mówi ksiądz.

27 października 2022. Po nabożeństwie żałobnym w kościele katolickim idziemy za urną z prochami Tadeusza Rydzewskiego na cmentarz ewangelicki, gdzie pochowana jest jego żona. Przez park, przez suche liście. Dwadzieścia stopni na plusie. Starsza pani upada na moście. Poślizgnęła się na mokrych deskach, kilku mężczyzn natychmiast chwyta ją pod ręce.

Kaczki na stawie, rodziny z dziećmi, młodzi na ławkach.

Kondukt żałobny liczy około 60 osób. Na cmentarzu trąbkarz. Przedstawicielki starostw z Pszczyny i z Łomży opowiadają o Rydzewskim, o więzieniu, o obozie, o jego prawości, pracowitości. O tym, że jeśli ktoś z więzienia trafił do obozu, to znaczy, że był niezłomny. Ksiądz mówi na koniec, że dopiero teraz dowiedział się, kim był człowiek, którego pochował.

***

W lutym przyszłego roku ma być gotowy film o Tadeuszu Rydzewskim. Kręci go Monika Wejer, operatorka z Luzina. Nagrała z nim wywiad, gdy był w Luzinie 3 lutego tego roku. Drugi raz po ucieczce z marszu śmierci, ale dopiero się ujawnił. - Przyjechał, żeby podziękować mieszkańcom za dar życia - mówi Maria Krośnicka.. - Nie potrafił sobie przypomnieć miejsca, w którym spał pierwszej nocy po ucieczce ani okna w kościele, z którego skoczył. Luzino bardzo się zmieniło, wtedy miało 800 mieszkańców, dzisiaj ma 16 tysięcy.

- Po tych 77 latach powiedział im słowo "dziękuję". Już nie tym, którzy pomagali, ale ich dzieciom - mówiła Krośnicka o tym wydarzeniu w telewizji TTM. - Czuję się dzisiaj spełniony, że mogłem podziękować za to życie, które tutaj odzyskaliśmy - powiedział Tadeusz Rydzewski.

Tadeusz Rydzewski
Tadeusz Rydzewski
Źródło: Monika Wejer/telewizjattm.pl

Korzystałam ze spisanych wspomnień Tadeusza Rydzewskiego.

Czytaj także: