O nagrodzie w wysokości miliona złotych, ufundowanej przez Komendanta Głównego Policji, nikt już chyba nie pamięta. Stało się jasne, że nie ma szans na wskazanie jednego, konkretnego sprawcy katastrofy ekologicznej na Odrze. Zapewne więc nie będzie wygodnej dla naszych sumień konstatacji: "to on jest winny". Nie ma żadnego "onego". Jesteśmy "my".
Co tak naprawdę wydarzyło się tego lata na Odrze?
15 sierpnia na jednym z podcastów prof. dr hab. Robert Czerniawski z Katedry Hydrobiologii, Instytutu Biologii Uniwersytetu Szczecińskiego, powiedział: - Nie wiemy, co spowodowało zatrucie Odry.
- Minęły trzy tygodnie. Czy coś się zmieniło? Wiemy już? - pytam profesora na początku września.
- Nie wiemy. To znaczy, wiemy, co się stało, znamy skutek. Ale dokładnej przyczyny, która "odpaliła" katastrofę, ja przynajmniej nie znam. Są różne hipotezy, można sobie dopasować argumenty i do każdej będą pasowały. Na przykład taką, że do Kanału Gliwickiego cały czas przedostają się wody kopalniane, czy inne ścieki. Jednak ciągle posługujemy się hipotezami, ciągle "coś zakładamy". Ja dokładnej przyczyny nie znam, ciągle przypuszczam.
- Nie są wykonywane odpowiednie badania?
- Nie wydaje mi się, żeby podczas tej katastrofy, która zresztą ciągle trwa, nie były prowadzone badania na szeroką skalę. To jest raczej niemożliwe - dopowiada profesor Czerniawski.
Rzeczywiście, z kolejnych oficjalnych komunikatów różnych rządowych instytucji, z konferencji prasowych wiemy, że laboratoria pracują pełną parą, przez cały czas wykonując jakieś badania. A jednak eksperci, z którymi rozmawiamy, dostępu do wyników tych badań, nie mają.
Artur Furdyna jest hydrobiologiem, związanym ze szczecińskimi uczelniami, działa w Towarzystwie Przyjaciół Rzek Iny i Gowienicy (dopływy Odry). Jako społecznik ma szerokie kontakty z organizacjami ekologicznymi i często sam działa w terenie. - Wśród wędkarzy są również górnicy i od nich, nieoficjalnie, mamy informacje, że wypompowywanie wód z kopalni zostało zwiększone - mówi hydrobiolog i aktywista. - Być może w związku z sytuacją wojenną ktoś podjął decyzję o sięgnięciu po głębsze pokłady węgla, a być może też wtórnie próbuje się uruchomić celowo już zalane po użytkowaniu obszary kopalni. Nie wiemy tego, bo informacje na ten temat są ukrywane.
Wokół katastrofy na Odrze w niektórych środowiskach naukowych dzieje się coś dziwnego. Jeden z naukowców - pozostanie w tym momencie anonimowy - zapowiadał w najbliższych dniach konferencję, "na której wiele się wyjaśni", gdzie zostaną zaprezentowane "rekomendacje dla premiera". Po trzech dniach stwierdził, że sam nie wie, czy dojdzie do tej konferencji, bo "ktoś nie chce, żebyśmy to wszystko ujawniali". Kolejny telefon i słyszę: "Konferencja będzie, ale nie wiadomo jeszcze, kiedy to się wydarzy". Gdy próbuję czegoś więcej się dowiedzieć - co na niej zostanie zaprezentowane - odbijam się od ściany: "Jestem zobligowany do tego, by nie podawać bliższych informacji".
Inny badacz Odry, który w połowie sierpnia apelował do władz, by podjęły współpracę z naukowcami, dziś zapytany, czy do takiej współpracy doszło, odpowiada, że ze względu na liczne obowiązki tego nie wie i nie chce się wypowiadać.
Miejsce zbrodni: Kanał Gliwicki
Są też i tacy, którzy mówią chętnie i nie przebierają w słowach. Na przykład Tomasz Włoch, jeden z bohaterów opublikowanego przez nas cztery tygodnie temu reportażu: - Jest takie ryzyko, że cała nasza praca, począwszy od pierwszych łódek w 1997 roku, cały ten trud pójdzie na marne. Że może to wszystko pier..., ze względu na jakiegoś skur..., który wcisnął guzik.
Pytamy ekspertów, gdzie szukać tego "guzika".
- Guzików było i jest wiele, ale decyzja jest jedna. Sedno problemu polega na tym, że ktoś pozwolił skażoną wodę wpuszczać do Odry. To wydarzyło się na Kanale Gliwickim, gdzie jest największy zrzut solanek - stwierdza Artur Furdyna.
Kanał Gliwicki wpada do Odry w Kędzierzynie-Koźlu, liczy czterdzieści kilometrów, przecina granice województw śląskiego i opolskiego, łączy Górnośląski Okręg Przemysłowy z Odrą. Został wybudowany w 1939 roku, oddany do użytku w roku 1941. Ma tak zwaną trzecią klasę żeglowności, co oznacza, że jest drogą wodną o znaczeniu regionalnym i mogą po nim pływać barki i statki do siedemdziesięciu metrów.
Obecnie Kanał Gliwicki jest najczęściej wymieniany jako miejsce, w którym rozpoczęła się katastrofa ekologiczna na Odrze.
- Można powiedzieć, że najbardziej prawdopodobne jest, że w Kanale Gliwickim wszystko się zaczęło - przyznaje prof. Robert Czerniawski. I tłumaczy dlaczego: - Wszystkie wody śródlądowe, które znajdują się "w zasięgu" Górnego Śląska charakteryzują się największym zasoleniem, z tym że skład chemiczny wskazuje, że to zasolenie pochodzi najprawdopodobniej z działalności górniczej. Nie jest to zasolenie powodowane przez chlorany, jak w przypadku wód morskich, tylko siarczany i węglany, charakterystyczne dla wód kopalnianych. Tak samo wygląda to w górnej i środkowej Odrze. Więc inaczej być nie mogło, wszystko wskazuje, że to wysokie zasolenie jest skutkiem działalności górniczej na Śląsku.
A Śląsk wody kopalniane spuszcza do Kanału Gliwickiego.
Jeśli jednak - za ekspertami przyjąć, że miejscem zbrodni jest właśnie Kanał Gliwicki - czas na ustalenie, kiedy ta zbrodnia się wydarzyła.
Wojewoda związku nie widzi
Grzegorz Marcinkiewicz jest youtuberem. Prowadzi kanał wędkarski "Wyhaczone". Należy do koła wędkarskiego zlokalizowanego na Kanale Gliwickim. Jak mówi, spędza tam 365 dni w roku, pływając łódką wyposażoną w sonar. Wspomina marzec tego roku: - Wtedy był pierwszy pomór. Pamiętam, był "chemiczny" zapach wody, po powierzchni pływały tłuste plamy. Zbieraliśmy śniętą rybę, to były już wtedy setki, tysiące, ryb. Informowaliśmy służby, media.
17 marca wędkarze poinformowali służby o śniętych rybach, miedzy innymi Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Służby reagowały, jak same twierdzą, bez zarzutu: Wody Polskie "realizowały szereg działań, zgodnych ze swoimi kompetencjami". Inspektorzy WIOŚ od 30 marca "prowadzili rozpoznanie zanieczyszczenia w terenie i pobierali do badań próby wody". Jednak pobrane próby "nie pozwoliły na jednoznaczne określenie źródła pochodzenia zanieczyszczeń oraz przyczyny śnięcia ryb".
Tymczasem, jak ustalił Łukasz Karusta, reporter z programu "Czarno na białym", pierwsze próbki pracownicy WIOŚ (w obecności wędkarzy) pobierali już 17 marca. Jednak wyników tych badań nie ujawniono. Co więcej - dzisiaj inspektorat zaprzecza, by pobierano wówczas próbki, choć są naoczni świadkowie. Nawet sam wiceminister Marek Gróbarczyk wspominał, że już 17 marca pobrano próbki. A jednak, według oficjalnego komunikatu WIOŚ, próbki pobrano dopiero po dwóch tygodniach od odebrania sygnału o śniętych rybach w Kanale Gliwickim, czyli 30 marca.
Tak czy inaczej, nie określono "źródła pochodzenia zanieczyszczeń oraz przyczyny śnięcia ryb". 30 marca ostatnie ryby pływały brzuchami do góry, ale woda już "spełniała normy". Z punktu widzenia przepisów wszystko było w porządku.
Martwe ryby wyłowiono i nikt ze służb specjalnie się tym wówczas nie przejmował. Ot, nie pierwszy i nie ostatni raz zdechłe ryby pływały w Kanale Gliwickim.
Ale dzisiaj nasuwa się inne pytanie: czy tamten pomór ryb, który miał miejsce na Kanale Gliwickim w marcu, ma związek z katastrofą, która miała miejsce na przełomie lipca i sierpnia tego roku na Odrze? Zdaniem wojewody śląskiego - nie ma. "Próby wiązania obecnej sytuacji na Odrze z wystąpieniem śniętych ryb w marcu w Kanale Gliwickim są bezzasadne i wprowadzające w błąd opinię publiczną" - napisał 26 sierpnia wojewoda śląski Jarosław Wieczorek.
Innego zdania niż wojewoda jest Artur Furdyna.
- W marcu i kwietniu tego roku na Kanale Gliwickim pojawiały się wycieki związków organicznych, fenoli, około połowy lipca sytuacja stała się już tragiczna, w pewnych miejscach w Kędzierzynie-Koźlu pojawiły się ogromne ilości martwych ryb, chemiczny zapach od rzeki. Wówczas ktoś podjął decyzję, że ta woda może być wpuszczona do Odry. I to jest początek tragedii Odry - stwierdza hydrobiolog.
Jednak wskazanie na marzec czy lipiec tego roku i próba ustalenia konkretnej daty początku katastrofy byłoby poszukiwaniem półprawdy. Owszem, wówczas wydarzyło się coś, co spowodowało śmiertelną dla rzeki falę. Ale, z drugiej strony, jak przekonują eksperci, wody - zarówno Kanału Gliwickiego, jak i całej Odry były zatruwane od wielu lat, począwszy od wielkich budów socjalizmu (żeby nie sięgać wcześniej, do dziewiętnastego wieku, początków epoki industrializacji). Całkiem prawdopodobne jest że w zasadzie tej wiosny i lata nie dokonano niczego niezwykłego, w tym sensie, że "to" działo się cały czas, od lat. Aktywiści ekologiczni i naukowcy starali się o tym mówić, ale nie bardzo chcieliśmy ich słuchać.
Prof. Robert Czerniawski: - To raczej niemożliwe, żeby doszło do jednego zrzutu, który by spowodował zatrucie całej Odry. To musiałaby być jakaś hekatomba. Nie ma raczej takiej możliwości, tak mi się wydaje. Najbardziej prawdopodobne jest, że zatrucie, zanieczyszczenie jest efektem kilkudziesięciu lat, podczas których zrzucano ścieki do Odry. W pewnym momencie miarka się przebrała.
Artur Furdyna: - Trudno o jakiekolwiek porównania sprzed stanu katastrofy i teraz, bo nie mamy żadnych danych dotyczących wpompowywanych do rzeki solanek i innych ścieków. Ale "od zawsze" źródłem problemu było użytkowanie środowiska, między innymi jako miejsca spustu różnych ścieków. Tego lata po prostu doszliśmy do ściany, środowisko nie przyjmie ich więcej.
Narzędzie zbrodni: glony
Ale jeśli wpuszczaliśmy te ścieki przez cały czas i zwierzęta dawały sobie radę, a teraz masowo umierały, to czy jednak nie wydarzyło się coś, czego wcześniej nie było?
Z tą sugestią zwracam się do ekspertów.
- Mamy zbyt wysoką temperaturę wody, zbyt małą jej ilość, więc stężenie ścieku może wzrosnąć, nie dlatego że ścieku będzie więcej, tylko dlatego że wody będzie mniej - mówi prof. Robert Czerniawski.
- Czy to tak jak z drinkiem, w którym jest alkohol i sok - rozcieńczacz? W tym przypadku ściek to alkohol, a sok to woda w rzece? - szukam obrazowego przykładu.
- Tak, dokładnie tak samo. Ilość alkoholu jest ta sama, tylko jeśli dodamy mniej soku, to taki koktajl będzie mocniejszy - odpowiada Czerniawski.
Już 15 sierpnia prof. Robert Czerniawski przewidywał, że niebawem w rzece pojawią się glony. O złotych algach jeszcze nikt wtedy nie wspominał.
- To jest bardzo proste, przewidywalne jak matematyka: gwałtownie wzrasta ilość związków biogennych i jest naturalne, że one będą musiały być zagospodarowane przez jakiś organizm - tłumaczy hydrobiolog.
Związki biogenne to związki azotu i fosforu, które trafiają do rzeki ze ściekami. Profesor dalej tłumaczy: - Jedynym organizmem, który może je zagospodarować, są w tym wypadku glony i one musiały się w Odrze pojawić. Obrazowo można to przedstawić w następujący sposób: wyobraźmy sobie, że nagle gdzieś na odludziu pojawia się restauracja, która oferuje bezpłatny posiłek dla tysiąca osób dziennie. Zaraz zbiegną się ludzie, żeby tę sytuację wykorzystać. Jeśli my, organizmy, bo jesteśmy takim samym organizmem jak te glony, widzimy, że jest coś do wykorzystania, wówczas to wykorzystamy. Te glony miały olbrzymią ilość związków pokarmowych do wykorzystania.
Nienaturalnie naturalne
17 sierpnia, na stronie internetowej stacji Polskie Radio 24 ukazał się artykuł pt. "Naturalne przyczyny katastrofy ekologicznej? Naukowiec tłumaczy, co mogło się wydarzyć na Odrze".
W tekście artykułu zawarto wypowiedź prof. dr hab. Andrzeja Woźnicy. W pierwszym zdaniu czytamy jego słowa: "Coraz częściej przebijają się hipotezy, które wskazują, że było to zjawisko naturalne, wynikające z niskiego stanu wody i nakładających się wielu przyczyn antropogenicznych - mówi o sytuacji na Odrze prof. Uniwersytetu Śląskiego, dr hab. Andrzej Woźnica, dyrektor Śląskiego Centrum Wody".
Do opublikowanego w internecie artykułu dołączone jest nagranie rozmowy. Profesor stwierdza: "No tak, ale to już mówiłem przed chwileczką, że na to też nakładają się efekty antropogeniczne, czyli zrzut ścieków, duża ilość biogenów, substancji organicznych, azotanów, fosforanów, które stymulują rozwój glonów."
Te słowa, chociaż padły w rozmowie, nie zostały umieszczone w artykule, w jego tytule lub nagłówku.
Dzień później, 18 sierpnia 2022 po popołudniu, minister klimatu Anna Moskwa napisała na Twitterze, że w Odrze wykryto tzw. złote algi. W rozmowie z PAP minister przyznała, że "eksperci Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie odkryli je po tygodniu analiz, z próbek pobranych 12 sierpnia."
Niechciani goście
Złote algi (Prymnesium parvum), czyli haptofity, to glon z gromady haptofitów, rozwijający się w zasolonej wodzie. Okiem "nieuzbrojonym" nie sposób go dostrzec, tylko pod mikroskopem. Ale gdy woda ma brązowy, miedziany kolor i się pieni, to złote algi mogą (choć nie muszą) się w niej znajdować.
To tak zwany gatunek inwazyjny. Podobnie jak na przykład norka amerykańska (właściwa nazwa: wizon amerykański), szop pracz, jenot czy żółw czerwonolicy. Te gatunki pojawiają się w naszej przyrodzie, nikt za bardzo nie wie skąd (najczęściej za sprawą człowieka - na przykład uciekają z hodowli), i adaptują się, wypierając gatunki rodzime. Zjawisko znane od lat. Nie zawsze też przybysze pojawiają się u nas bezpośrednio za sprawą człowieka. Zmienia się klimat, jest coraz cieplej. W związku z tym niektóre gatunki, których jeszcze niedawno u nas nie było, zaczynają się tu dobrze czuć. Mało kto wie, że na przykład w polskich lasach pojawił się - przywędrował z południa Europy - szakal złocisty. Jest coraz częściej spotykany i stanowi konkurencję dla rodzimego drapieżnika - lisa. Czy jest to proces naturalny? W pewnym sensie tak - bo naturalne jest, że zwierzęta szukają dla siebie nowych miejsc. Z drugiej jednak strony, jeśli u podstaw takiego procesu jest globalne ocieplenie, trudno mówić, że jest on "naturalny".
Tak czy inaczej, tym razem zadomowiły się u nas złote algi. Warto zapytać: kiedy to się stało? Odnaleziono je w próbkach pobranych 12 sierpnia w okolicach Słubic. A wcześniej w próbkach pobranych w Kanale Gliwickim w marcu - czy tam już wtedy były złote algi? Zapytaliśmy, czy Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska badał pobrane wówczas próbki wody na obecność złotych alg.
Nie badał.
Naukowcy wskazują, że wcześniej odnotowywano ich obecność w Danii czy Wielkiej Brytanii, gdzie również powodowały gwałtowny pomór ryb. Biolożka dr Marta Jermaczek-Sitak w rozmowie z PAP stwierdziła, że glony te mogą występować w niewielkiej ilości w wodzie i nie stanowić zagrożenia, że zwykle są one obecne w wodach przybrzeżnych, lekko słonych. Do ich rozwoju dochodzi przy sprzyjających warunkach, choć tak naprawdę nie wiemy, co wywołuje ich zakwit.
Bezradność posła
19 sierpnia poseł PiS Kazimierz Smoliński napisał na Twitterze: "Zgodnie z wynikami badań Odry przyczyny masowego śnięcia ryb mają najprawdopodobniej podłoże naturalne".
Zaś na antenie publicznego radia Kazimierz Smoliński powiedział: "Musimy sobie uświadomić, że człowiek wobec przyrody jest bezradny. To nie jest pierwszy przypadek. (…) Więc człowiek jest bezradny wobec przyrody, nie zawsze trzeba z tym walczyć. No trzeba czasami się przystosować do tego. No właśnie człowiek jest bezradny. (…) Takie rzeczy się zdarzały, człowiek wówczas był bezradny wobec nich i nadal jest bezradny. Człowiek nie jest w stanie na to wpłynąć". Od tego czasu w prorządowych mediach funkcjonuje narracja o tym, że katastrofę na Odrze wywołały "czynniki naturalne", co rzecz jasna, ma swoje konsekwencje polityczne. Bo przecież wobec sił natury jesteśmy bezradni, więc nie ma o czym mówić, a już na pewno nie ma co szukać winnych.
Zadzwoniliśmy do prof. Andrzeja Woźnicy, autora słów publikowanych jako opinii eksperta potwierdzającej, że przyczyny katastrofy są "naturalne". Poprosiliśmy go o komentarz w tej sprawie.
- Mamy do czynienia z niezrozumieniem zjawisk przyrodniczych - odpowiedział. - To powoduje, że nie potrafimy właściwie zdiagnozować przyczyn takich zjawisk. To jest nieodpowiednia interpretacja. Każdy jest skazany na to, że jego słowa mogą być interpretowane nieodpowiednio. Sami tego doświadczacie [dziennikarze - red.], że słowa wyrwane z kontekstu tracą swój sens.
- To jaka jest prawda? Co w przyczynach katastrofy jest "naturalne", a co "antropogeniczne", czyli związane z działalnością człowieka? - pytam profesora.
- Wówczas [w połowie sierpnia - red.] popularna była hipoteza, że przyczyną zatrucia i bezpośrednią przyczyną śnięcia ryb była toksyczna substancja wylana do wody. Jednak skala tego zjawiska była tak duża, że było to bardzo mało prawdopodobne. Dlatego posługiwaliśmy się pojęciem "naturalne", żeby odróżnić zjawiska biologiczne od tych bezpośrednio spowodowanych przez człowieka. Ale cały czas mówiliśmy, że - co prawda - są to zjawiska naturalne, to jednak spowodowane przez człowieka. Wyraźnie mówiłem, że złote algi (jeśli to one) mogły się rozwinąć, bo ktoś do wody dostarczył odpowiednią ilość biogenów i soli. Natomiast samo zjawisko pojawiania się toksyn wynika ze zjawisk naturalnych, wynikającym z procesów biologicznych.
- Podsumowując…
- Antropogeniczne jest to, że te glony w ogóle urosły - i w tym jest problem. Doprowadziliśmy do uruchomienia kaskady procesów biologicznych, które wpłynęły na wzrost glonów, no i potem przemiany tych glonów doprowadziły do tego, co się zdarzyło. Podobne zjawiska [pomory ryb na skutek działania złotych alg - red.] są opisywane na całym świecie, po raz pierwszy zostało to opisane w 1981 roku w USA. W rzeczywistości jest to skomplikowany proces biologiczny.
- Proszę więc go opisać w możliwie przystępny sposób - zwracam się do profesora.
- Tak zwane złote algi giną i po ich śmierci powstają z martwych komórek pęcherzyki, które następnie pękają i z nich uwalniają się substancje, które w określonych warunkach mogą być toksyczne. To jest zjawisko biologiczne, ale spowodowane zmianami środowiska wywoływanymi przez człowieka.
W tym momencie prof. Woźnica powtarza dokładnie to samo, co wcześniej mówił prof. Czerniawski, że winne są biogeny - azotany, fosforany, substancje organiczne, które sami wpuszczamy do rzek. I zdaniem profesora nie ulega najmniejszej wątpliwości, że praprzyczyną całego procesu, leżącą u jego podstaw, jest działalność człowieka.
Rzekomą "naturalność" tego procesu tłumaczy w obrazowy sposób prof. Robert Czerniawski: - Człowiek może umrzeć z powodu zatrzymania akcji serca. I to może być naturalne. Ale jeśli ktoś kogoś zamorduje, to też zgon nastąpi z powodu zatrzymania akcji serca. Można powiedzieć, że ofiara morderstwa umarła, bo przestało bić jej serce i że jest to przyczyna naturalna. Ale przecież wcześniej ktoś mu w tym "pomógł". Tak samo jest w tym wypadku.
I dodaje: - To jest niemożliwe, żeby ktoś odpowiedzialny stwierdził, że zatrucie Odry wydarzyło się z przyczyn naturalnych. Nie znam żadnego człowieka nauki, który by powiedział, że to jest efekt naturalny.
W końcu głos zabierają wspomniani "ludzie nauki". 13 września napisaliśmy w tvn24.pl: "Zdaniem autorów raportu interdyscyplinarnego zespołu doradczego do spraw kryzysu klimatycznego działającego przy prezesie Polskiej Akademii Nauk w żadnym wypadku nie można twierdzić, że katastrofa ekologiczna na Odrze miała przyczynę naturalną". Natomiast w ostatnich dniach Polskie Towarzystwo Hydrobiologiczne opublikowało uchwałę, w której czytamy: "Należy jednak z całą stanowczością podkreślić, że nie była ona [katastrofa ekologiczna w Odrze - red.] zjawiskiem naturalnym i nie wydarzyłaby się, gdyby nie wcześniej popełnione błędy w zakresie użytkowania i ochrony wód".
Toksyna, fotosynteza, przyducha
Mamy więc "inkryminowany" czas i miejsce, mamy także narzędzie zbrodni - złotą algę. Czy już wiemy, co się wydarzyło? Jeszcze nie do końca. Jak się okazuje, przyczyna zgonu wcale nie była jedna. Co prawda, zaczęło się od złotych alg, ale skończyło… Dla pełnego oglądu sprawy musimy prześledzić sposób działania owego narzędzia zbrodni - przyjrzeć się "kaskadzie procesów biologicznych".
Wracamy więc do momentu, w którym pojawia się pierwszy zakwit glonów.
Tłumaczy prof. Robert Czerniawski: - Ten zakwit nie mógł się pojawić tak gwałtownie i tak intensywnie w rzece. Glony mają możliwość rozwoju w zbiornikach stojących albo wolno płynących. One nie potrafią intensywnie rozwijać się w wodach płynących. Więc musiały gdzieś, w jakimś zbiorniku, rozpocząć swój rozwój, być może to był jakiś kanał, być może właśnie Kanał Gliwicki, nie wiemy tego. Być może były też jakieś zbiorniki z wodą pokopalnianą, niektórzy twierdzą, że zbiorniki retencyjne przy kopalni miedzi, być może przy kopalniach węgla… To gdzieś musiało powstać.
Glony - w jakiś sposób znalazły się w zbiorniku stojącej wody, gdzie miały idealne warunki do rozwoju, było ciepło, woda była zasolona i pełna biogenów. Zaczęły się gwałtownie rozmnażać. A potem to wszystko zostało zrzucone do rzeki.
Ten moment można uznać za początek tej katastrofy. Wspominał o tym również Artur Furdyna, stwierdzając, że "wówczas ktoś podjął decyzję że ta woda może być wpuszczona do Odry". Tylko że wtedy jeszcze nikt nie wiedział o obecności "złotych" haptofitów… To był "zwykły" ściek, wyglądał na "zwyczajny" czyli taki, który od zawsze trafiał do rzeki. Woda była gęsta, brunatna, śmierdząca. Ale co z tego? Nic nadzwyczajnego. Zawsze taka była i zawsze taka trafiała do Odry.
- Ale to też nie była tylko tak zwana złota alga, o której wszyscy mówią. To był bardzo bogaty zakwit wody - tłumaczy dalej prof. Robert Czerniawski. - Powstał efekt domina. Pierwsze śnięte ryby zaczęły się rozkładać, proces zaczął potrzebować dużych ilości tlenu, dodatkowo bardzo silny zakwit wody powodował, że w nocy dochodziło do ubytków tlenu - przyduchy, z kolei w dzień były bardzo duże stężenia tlenu - to z kolei efekt fotosyntezy. Mieliśmy więc i brak tlenu, i nadmiar - obydwa są szkodliwe dla organizmów oddychających skrzelami. W następnych dniach - w wyniku rozkładu ryb, mięczaków i samych glonów - mieliśmy ubytki tlenu również w dzień. W Szczecinie obserwowany był spadek tlenu do zera i w dzień, i w noc.
- Śmiercionośna fala płynęła z wodami rzeki…
- Tak. To, co zaczęło się gdzieś tam na górze Odry, na zasadzie efektu domina postępowało dalej w kierunku Szczecina - kontynuuje hydrobiolog. - Etapy tego procesu wyglądały na różnych odcinkach rzeki inaczej.
Podsumowując: w górze rzeki glony stworzyły zakwit, słona i pełna biogenów woda dała możliwość rozwoju złotej algi, i tam akurat przyczyną śmierci ryb mogła być toksyna produkowana przez ten glon. Potem główną przyczyną śmierci ryb były już raczej procesy fotosyntezy i rozkładu tych wszystkich organizmów, czyli zwykła przyducha i związane z nią wysokie stężenie amoniaku.
Profesor, jak sam mówi, często podczas pracy ze studentami odwołuje się do przykładu organizmu człowieka: - To tak jak w przypadku zaawansowanej choroby człowieka, najpierw niszczy jeden organ, potem drugi, kolejny i tak dalej.
Odcięta gałąź. Lot w dół
W ostatnich dniach, między 3 a 10 września, na sześciokilometrowym odcinku Kanału Gliwickiego (głównie między śluzami Sławęcice i Rudziniec) znowu odłowiono sześć ton martwych ryb. - Ktoś znowu wpuścił jakiś syf do naszej rzeki! - krzyczy do słuchawki wzburzony Grzegorz Marcinkiewicz, wędkarz i youtuber, który w ostatnich dniach próbował ratować żywe jeszcze ryby. Pasjonat wędkowania ma rację - ktoś wpuścił, zapewne zgodnie z przepisami i - co gorsza - będzie to robił nadal. Bo ścieki gdzieś trzeba odprowadzać. I na razie żadna alga z dnia na dzień nie powstrzyma górnośląskiego przemysłu.
Złotej algi najprawdopodobniej się już nie pozbędziemy. Nie wiadomo, jak to paskudztwo wyplenić, podobnie zresztą jest z innymi gatunkami inwazyjnymi - w lesie, na łące czy w ogrodzie. Możemy tylko pilnować, by nie tworzyć jej warunków "restauracyjnych", czyli nie dostarczać zasolonej wody i innych biogenów (pokarmu). To jednak nie jest takie proste.
Wróćmy do Kanału Gliwickiego. Spuszczane są tam ścieki z całej aglomeracji śląsko-dąbrowskiej. Głównie przemysłowe, ale także tak zwane bytowe, czyli pochodzące z gospodarstw domowych. Powinny być oczyszczane i są, ale jak pokazuje przykład Odry, w niewystarczający, niedoskonały sposób. Eksperci mówią więc o konieczności poprawy stanu czystości odprowadzanych wód. Tylko że to wymagałoby modernizacji istniejących oczyszczalni ścieków. A to zadanie na wiele lat.
- Od lat cięliśmy gałąź, na której siedzieliśmy, ta gałąź już pękła i już lecimy w dół - podsumowuje Artur Furdyna. - Taka jest prawda. Możemy już tylko starać się spowolnić ten lot. Nie zatrzymamy już zmian globalnych, możemy je tylko mądrze opóźnić lub pędzić w dół coraz szybciej.
Czy to oznacza, że nic się już nie da zrobić? Nie, wciąż można i trzeba próbować - także i co do tego zgodni są eksperci. Po pierwsze, zrobić wszystko, by nie dopuszczać do zakwitów glonów. To będzie trudne, bo azotany i fosforany jak płyną, tak - niestety - będą w najbliższym czasie płynąć rurami do rzeki. Po drugie zaś, uwierzyć, że natura to potężna siła, której trzeba pozwolić działać w samoobronie.
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Sean Gallup/Getty Images