Na 10 wyjazdów zespołów ratownictwa medycznego faktycznie pomocy potrzebują, dwie, może trzy osoby - alarmuje ratownik medyczny Adrian Smejda. Polacy nagminnie kłamią, by wezwać karetkę do bolącego gardła lub strachu przed bezsennością. Materiał magazynu "Polska i świat" TVN24.
Jest zgłoszenie, jest interwencja, zespół medyczny pędzi ratować życie. Jednak życie pokazuje, że w większości przypadków karetka w ogóle nie powinna wyjechać. - Na 10 wyjazdów zespołów ratownictwa medycznego faktycznie naszej pomocy potrzebują, dwie, może trzy osoby - przyznaje Adrian Smejda, ratownik medyczny z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.
Dzwonią i okłamują
Ludzie dzwonią i zwyczajnie okłamują operatorów numeru 112 czy dyspozytorów pogotowia. - Ból w klatce piersiowej okazał się zwykłym bólem gardła, nasilającym się przy przełykaniu - podaje Smejda jeden z przykładów takiej interwencji i zaznacza, że wzywająca karetkę kobieta skłamała z premedytacją. - Zobaczyła, że u lekarza jest zbyt długa kolejka, wróciła do domu i wezwała karetkę - mówi.
Problem dotyczy całego kraju. Kilka lat temu lekarze nagłośnili zgłoszenie, do którego doszło pod Warszawą. Przez telefon mówiono o reanimowanym, nie oddychającym 40-latku. Ale na miejscu lekarze zastali zamiast niego psa. - Podjeżdżamy bliżej, olbrzymi nowofundland. Proszę państwa to jest poniżej wszelkiej krytyki - rozkładał ręce lekarz pogotowia ratunkowego Arkadiusz Pióro.
Dziś ratownicy znów biją na alarm, bo jest coraz gorzej. - Problemów z wezwaniami, gdzie powód wezwania jest inny niż stan faktyczny, jest bardzo wiele i na przestrzeni lat jest tego coraz więcej - mówi Janusz Daraszkiewicz z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
- Ten problem narasta i staje się coraz częstszy - zgadza się Adam Stępka z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi. - Jest to chyba spowodowane coraz częstszymi utrudnieniami w dostępie do podstawowej opieki zdrowotnej, czy też do nocnej i świątecznej pomocy lekarskiej - dodaje.
Karetka do strachu przez bezsennością
Tyko w tym miesiącu dyspozytorzy odebrali blisko 20 tysięcy fałszywych, i jak opisuje w swoich statystykach ministerstwo zdrowia, złośliwych wezwań.
- Przykład z ostatniej nocy, w którym wezwanie pogotowia ratunkowego dotyczyło nagłego, silnego bólu głowy oraz zaburzenia mowy, podejrzenia udaru - relacjonuje Adam Stępka. - Na miejscu okazało się, że mężczyzna nie odczuwa żadnych dolegliwości, nie odczuwa żadnych bólów, martwi się natomiast, że wystąpią bóle w godzinach wieczornych i że nie będzie mógł zasnąć - mówi.
Operatorzy mają jednak związane ręce, każdemu muszą wierzyć na słowo. Jak podkreśla Tomasz Michalczyk, dyrektor Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Katowicach, nie powinni oni w ogóle podejmować weryfikacji zgłoszeń. - Operator musi przyjąć, że osoba, która do nas dzwoni, mówi, że ją boli głowa, że ma zawał, że ma złamaną rękę czy nogę, musi to przyjąć jako prawdziwe zgłoszenie - podkreśla.
1500 złotych lub sąd
W efekcie, ratownicy jeżdżą do grypy, a ludzie, którzy naprawdę potrzebują pomocy, muszą czekać. - Konsekwencje mogą być, niestety, tragiczne - zaznacza Adam Stępka. - Mają ludzie do nas pretensje, że ta karetka zbyt długo jechała. Ta karetka jechała zbyt długo bardzo często dlatego, że właśnie była zajęta tego typu nieuzasadnionymi wizytami - tłumaczy.
Za bezpodstawne wezwanie karetki grozi 1500 złotych mandatu albo sprawa w sądzie.
Więcej materiałów na stronie magazynu "Polska i świat" TVN24.
Autor: mm//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock