To już nie pierwszy raz. Do najważniejszych zawodów w roku coraz bliżej, a ja mam coraz mniej motywacji. I wciąż szukam wymówek, żeby nie biegać! Oto walka z budzikiem dzień po dniu.
"OK, jutro już na pewno polecę" - myślę. Poniedziałek, północ, nastawiam budzik, idę spać. Mija kilka godzin, dzwoni. "Nieeeee, jeszcze trochę", myślę i przestawiam. Potem kolejna drzemka, jeszcze jedna... i w końcu zwlekam się z łóżka po 10. Wychodzę na balkon. Jest tak gorąco i parno, że nie ma mowy o bieganiu. Wieczorem praca, więc do lasu pobiec na pewno się nie uda. We wtorek historia się powtarza, ale myślę sobie: spokojnie, w środę i czwartek wolne, na pewno pobiegnę, będzie dużo czasu.
Tydzień słabości
A do zawodów coraz bliżej. Za nieco ponad tydzień, w sobotę 9 sierpnia startuję na 80 km w Chudym Wawrzyńcu po Beskidzie Żywieckim. Tym razem to nie orientacja, tylko zwykły bieg. Nie dość, że po górach, to jeszcze bez przerw na szukanie punktów kontrolnych. Kompletnie nie wiem, jak mi pójdzie. Postanawiam więc, że definitywnie musi nastąpić koniec obijania i czas się rozruszać.
W środę udaje mi się więc wstać po 9, nawet związuję już włosy i szykuję biegowe spodenki. Wychodzę na balkon... i znów to samo. Jest masakrycznie gorąco. Rezygnuję z biegania. Zamiast tego jedziemy z mamą na rower. Zupełnie nie mam humoru i przyjemności - inaczej niż zwykle. Nie pobiegałam, w domu bałagan, masa zadań do wykonania.
W czwartek demotywacja postępuje i nawet nie próbuję wstać. Na wieczór zaplanowane 20 km na rolkach śladami Powstania Warszawskiego. Myślę sobie: "lepiej się nie męczyć wcześniej, bo jeszcze nie będę mieć siły na wieczór...". Szkoda gadać.
Ostatnią, rozpaczliwą próbę podejmuję w piątek. Tym razem umawiam się z moim przyjacielem. "Sama znów nie wyjdę" - piszę mu. O 6:30 ma dać znać, czy wstał. Budzę się na moment kilka minut po 7, nic w telefonie nie ma. 8:33 SMS: "dopiero wstałem i już jestem zmęczony". Ja tak samo. Mam odbite stopy po rolkach i kompletnie brak mi sił. Odpuszczamy.
Na szczęście są schody
I to wszystko dzieje się, gdy wokół widzę biegających znajomych, którzy co i rusz wrzucają do internetu zdjęcia z treningów, zawodów i chwalą się, jak wygrywają z upałem. A ja przegrywam.
Na swoje wytłumaczenie mam tylko to, że codziennie wszędzie jeżdżę rowerem. Dzięki temu wypracowana wcześniej forma może nie zginie. Do tego biegowy kolega Krasus wymyślił fajną rywalizację Schoding pĄpkins na Endomondo. Polega na tym, że co tydzień wirtualnie zdobywamy warszawskie wysokościowce. Wirtualnie, bo nie jedziemy do wszystkich budynków, tylko szukamy schodów w najbliższej okolicy. Wbiegamy na tyle stopni, ile ma dany budynek. Pierwszy był Intraco (600 schodów), w tym tygodniu wbiegamy na Oxfort Tower (652 stopnie). W Endomondo wpisujemy trening jako "Inną dyscyplinę", a każdy stopień traktujemy jak jeden przebyty kilometr. Zresztą zobaczcie sami na stronie rywalizacji: aktualna dostępna jest tutaj.
Zostawiam Was z rywalizacją, mając nadzieję, że w weekend coś biegowo drgnie...
Autor: Katarzyna Karpa
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Karpa