Ściana, przodek wyrobiska, w którym doszło do wybuchu metanu to najważniejsze miejsce w kopalni - mówił w rozmowie z TVN24 Jerzy Markowski. Były wiceminister gospodarki i były górnik dodał, że czeską kopalnię w Karwinie, w której w czwartek zginęli polscy i czescy górnicy, zna, bo był w niej "na dole kilkanaście razy".
W akcji ratunkowej, obok czeskich ratowników, uczestniczyły w piątek nad ranem dwa zastępy zawodowego pogotowia górniczego wysłane z Polski, wyszkolone w działaniach po takich zdarzeniach. Niestety, ze względu na zagrożenie metanem, akcja została przerwana.
"Polacy są akurat najbardziej kompetentni"
Były wiceminister gospodarki i były górnik Jerzy Markowski mówił w poranku "Wstajesz i wiesz" w TVN24, że kopalnie metanowe są "trudne".
Podkreślał, że "ściana, czy przodek wyrobiska chodnikowego - a to (wybuch - red.) w tym miejscu się wydarzyło - jest tym frontem kopalni, nic bardziej odpowiedzialnego nie ma, nic bardziej ważnego nie ma".
- Dlatego tam wysyła się ludzi najbardziej kompetentnych, a że Polacy są akurat najbardziej kompetentni, to tu akurat wątpliwości nie ma żadnej - ocenił, tłumacząc, skąd polscy górnicy wzięli się w miejscu wybuchu.
Dodawał, że "ponieważ Czesi skutecznie się wyzbyli swoich górników", muszą "posiłkować się naszymi fachowcami, którzy już dzisiaj właściwie bardziej byliby potrzebni w Polsce, bo nam też zaczyna brakować ludzi do pracy w kopalniach".
"Kopalnia nowoczesna, jeśli chodzi o wyposażenie"
- Ja tę kopalnię znam, byłem na tej kopalni na dole kilkanaście razy - zaznaczył Markowski. Jak mówił, "to jest na samej polskiej granicy". - Po sąsiedzku, że tak powiem, była kopalnia Morocinek, zamknięta w 1998 roku".
- To jest to samo złoże, bardzo skomplikowane z punktu widzenia geologii, niezwykle silnie umetanowane - mówił.
Gość TVN24 oceniał, że "to jest kopalnia, która ma te same standardy, które mamy w Polsce, te same urządzenia, te same zasady (działania - red.), prawie te same przepisy w zakresie bezpieczeństwa pracy". Jak dodawał, "one obowiązują w całej Unii Europejskiej".
- Aczkolwiek Unia Europejska górnicza to już dzisiaj są tylko dwa państwa: Polska i Czechy - przyznał były wiceminister i były górnik.
Markowski mówił także, że kopalnia w Karwinie, "jest nowoczesna, jeśli chodzi o wyposażenie". Jednocześnie zaznaczył, że "całe czeskie górnictwo ma za sobą okres - nie chcę powiedzieć destrukcji - ale takiego spowolnienia, osłabienia pewnych akcentów zwłaszcza z zakresu bezpieczeństwa pracy".
"Chcę stale wierzyć, że przegrano z naturą"
Były wiceminister przypominał, że w Czechach "przez 20 lat te kopalnie przechodziły z rąk do rąk różnych właścicieli".
- To wszystko razem spowodowało, że jak gdyby odzwyczajono się od szczególnych rygorów - ocenił. Przypuszczał, że być może w kopalni w Karwinie doszło do wybuchu, bo "zabrakło jakichś czynności".
- Ja chcę stale wierzyć, że przegrano z naturą, chociaż w tym momencie mi to za bardzo nie pasuje - mówił. Zdaniem byłego górnika, "na pewno tu mamy do czynienia z błędem czegoś albo kogoś, a prawdopodobnie urządzeń". Pytany, co jego zdaniem mogło spowodować katastrofę górniczą, odpowiedział, że może to być "tylko takie zjawisko jak zwłoka pomiędzy okresem, kiedy czujnik zauważy stężenie metanu a przekaże sygnał drogą elektroniczną, który spowoduje wyłączenie zasilania energetycznego".
- To jest jedyna okoliczność, którą ja sobie w tym momencie tłumaczę, bo nie dopuszczam do siebie myśli, że ktoś wyłączył czujniki, ktoś nie zauważył wysokiego stężenia, ktoś nie prowadził odmetanowania, czy prowadził zbyt słabą intensywność przewietrzania - mówił Markiewicz.
Były wiceminister zauważył, że nie tylko zginęli ludzie, ale także "zagrożone jest życie osób ratujących".
- Dlatego jak sądzę kierownictwo kopalni CSM postanowiło de facto zawiesić akcję ratowniczą, a ratowników wykorzystać tylko i wyłącznie do budowy tam izolujących, które czasami na kilka lat odcinają tą część kopalni od funkcjonowania - ocenił Jerzy Markowski. Przyznał, że wiązałoby się to z pozostawieniem pod ziemią zwłok.
"Nie chciałbym dzisiaj wyrokować przyczyn"
Pytany, czy w górnictwie bezwzględnie przestrzega się zasad bezpieczeństwa, Markowski ocenił że gdyby tak było to "prawdopodobnie nie byłoby żadnych zdarzeń wypadkowych".
- Zawsze jest miejsce na nonszalancję, zawsze jest miejsce na takie przeświadczenie, że tysiąc razy mi się udawało, to dzisiaj mi się też uda - dodawał. Przyznał, że jednak "nie chciałby dzisiaj wyrokować przyczyn". - Dzisiaj wyrokowanie, a zwłaszcza wskazywanie na świadome zaniechania, jest właściwie prowokowaniem jakiegoś samoczynnego wymierzania sprawiedliwości - mówił gość TVN24.
"Nie najtrudniejsze było kierowanie akcji"
Były wiceminister gospodarki i były górnik mówił, że pracował pod ziemią 29 lat. Podkreślał, że kiedy prowadził "akcje ratownicze i czternaście lat był ratownikiem, to nie najtrudniejsza była akcja, nie najtrudniejsze było kierowanie akcji". - Najtrudniejszym, najbardziej dramatycznym momentem było spotkać się po raz pierwszy z rodziną i powiedzieć matce, żonie, ojcu, komukolwiek: wasz syn nie żyje - mówił Jerzy Markowski,
Jego zdaniem "to jest najbardziej dramatyczny moment" i wtedy należy się spodziewać każdej reakcji ze strony bliskich, "czasami bardzo brutalnej, czasami bardzo bym powiedział skomplikowanej".
Markowski mówił także, że "podstawowy dylemat kierownika akcji" to to, żeby "nie pozabijać ratujących".
Wskazywał, że "polscy ratownicy, którzy tam pojechali, dwa zastępy z centralnej stacji ratownictwa górniczego, wieźli ze sobą chromatograf". Jak tłumaczył "to jest takie urządzenie, które na bieżąco monitoruje stężenia metanu".
- Rzecz bowiem w tym, aby nie dopuścić do powstawania takiego stężenia, które jest zawsze wybuchowe - mówił. - Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby jeszcze ci ratownicy mieli kłopoty z przeżyciem - dodawał.
Jak przypominał, w kopalni uczestniczyło w akcji 40 czeskich i 10 polskich ratowników, a "do tego jest dużo innych ludzi, którzy obsługują te zastępy ratownicze".
- Ktoś im musi dostarczać jakieś materiały, ktoś im musi transportować urządzenia, to wszystko razem powoduje, że pod ziemią prawdopodobnie w tej chwili jest dwustu ludzi - wyliczał Markowski.
Tłumaczył, że to "w obawie o życie tych ludzi postanowiono przerwać akcję ratowniczą, zatamować te wyrobiska".
Autor: akr/adso / Źródło: tvn24