- Wersja policji nie jest prawdziwa - twierdzą niektórzy świadkowie tragicznego wypadku w Zielonej Górze. Według nich nieoznakowany radiowóz jechał znacznie powyżej dozwolonej prędkości, a policjanci przez pierwszych kilka minut nie udzielali pomocy potrąconemu mężczyźnie.
Alfred Staszak z Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze mówił podczas poniedziałkowej konferencji prasowej, że radiowóz, który potrącił kibica nie jechał z dużą prędkością - przekraczającą 50 km/h. Jak dodał z powodu agresywnego zachowania tłumu i opóźnienia czynności prokuratorskich zatartych zostało część śladów. Również wiceszef MSWiA Adam Rapacki powiedział, że z wstępnych ustaleń wynika, iż potrącenie kibica było nieszczęśliwym wypadkiem, a radiowóz nie przekroczył dozwolonej w tym rejonie prędkości. - Nie mógł jechać szybko, na pewno poniżej dopuszczalnej prędkości, na ulicy było szkło, puszki po piwie - dodał wiceminister.
Byłam ze znajomymi. Usłyszeliśmy huk. Znajomy pobiegł pierwszy, chciał reanimować, nawet prosił o maseczkę do oddychania policję, ale policja jej nie przyniosła. Inny kibic podbiegł do policji po maseczkę i dopiero wtedy została podana. Znajomy zaczął robić sztuczne oddychanie i policjant zaczął uciskać na klatkę piersiową. Karetka przyjechała dopiero po 30 minutach, podczas, gdy pogotowie mamy blisko. świadkowie o zdarzeniu
Reanimację zaczął policjant...
Prokurator Starszak podkreślał też, że jeden z policjantów próbował zaraz po wypadku udzielać pierwszej pomocy potrąconemu, którą uniemożliwił rozwcieczony tłum. Niezwłocznie miano też wezwać karetkę.
Jak dodał, Taka informacja pojawiła się w mediach. Rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski podkreślił, że w żadnym z zeznań dotychczas przesłuchanych świadków nie pojawia się wątek osoby postronnej, która miałaby udzielać pomocy poszkodowanemu kibicowi. - Policjant, który prowadził samochód i udzielał pomocy rannemu mężczyźnie, jest bardzo dobrze przeszkolony w zakresie udzielania pierwszej pomocy - zaznaczył Sokołowski.
... czy świadek?
Jedna z kobiet, która również była wtedy w okolicy, przedstawia jednak zupełnie inną wersję.
- Byłam ze znajomymi. Usłyszeliśmy huk. Znajomy pobiegł pierwszy, chciał reanimować, nawet prosił o maseczkę do oddychania policję, ale policja jej nie przyniosła. Inny kibic podbiegł do policji po maseczkę i dopiero wtedy została podana. Znajomy zaczął robić sztuczne oddychanie i policjant zaczął uciskać na klatkę piersiową - opowiada. - Karetka przyjechała dopiero po 30 minutach, podczas, gdy pogotowie mamy blisko - dodaje.
"Gdyby jechał 50 km/h to by wyhamował"
Kolejny ze świadków wątpi też w to, czy policja jechała z dozwoloną prędkością. - Z przeciwnej strony ulicy ktoś zawołał do niego (potrąconego - red.) i on chciał przejść na drugą stronę. I w tym momencie nadjechał radiowóz z dużą prędkością. Nawet nie było żadnej drogi hamowania - mówi jeden z nich. - Mówią (prokuratura - red.), że kibice zatarli ślady hamowania. Przecież nie było śladów hamowania - dodaje.
Podkreśla też, że policyjny samochód musiał jechać szybciej niż dopuszczalna prędkość. - Nie jechał z prędkością 50km/h. Gdyby tyle jechał to by wyhamował - stwierdza.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24