- Wszystko musi dojrzeć – tak gen. Wojciech Jaruzelski tłumaczył w "Kropce nad i" dlaczego tak długo Polska musiała czekać na legalizację Solidarności. W tym przypadku dojrzewać musieli komunistyczni liderzy. Ale, jak podkreślał generał, myśl, by podzielić się władzą, zaczęła dojrzewać już wcześniej.
- Już w 1980-81 roku kiełkowała myśl porozumienia. Odbyło się wtedy przecież "Spotkanie trzech", w którym wzięli udział prymas Józef Glemp, Lech Wałęsa i ja (odbyło się ono 4 listopada 1981 roku - red.). Ale stało się, jak się stało. Nie będę już w to wnikał. Później natomiast to był marsz... krok po kroku, z różnymi przeszkodami - przypominał generał Jaruzelski.
A że marsz do zalegalizowania Solidarności musiał trwać długo, bo do 1989 roku, to już inna sprawa. Jak zaznaczał generał, dla partii - nawet tuż przed rozpoczęciem obrad Okrągłego Stołu - "legalizacja Solidarności była trudna do przyjęcia, biorąc pod uwagę pamięć o tym, co działo się w ostatnich miesiącach 1981 roku". - Nie chcieliśmy gwałtownie oddać władzy - przyznał były prezydent.
Gen. Kiszczak lepszy?
Ale innego wyjścia, jak dopuszczenie Solidarności do głosu, w końcu nie było. - Nie dało się inaczej, bo nadrzędnym celem jaki nam przyświecał było głębokie i bolesne zreformowanie gospodarki. A do tego był potrzebny szerszy front uczestników, także Solidarności - oceniał generał Jaruzelski.
Gość "Kropki nad i" podkreślał też, że nieprawdziwe są opinie jakoby najważniejsze ustalenia zapadały "metodą spiskową" podczas obrad Okrągłego Stołu nie przy nim, a w rządowej rezydencji w Magdalence. - Tam nawet nie zostało przesądzone formalnie, czy to ja będę prezydentem. Ustaliliśmy tylko, że będzie on z ramienia partyjnego i że będzie miał szerokie kompetencje. Moje nazwisko padło nieoficjalnie. Ale Lech Wałęsa mówił później, że nie jestem właściwym kandydatem. Zgodziłby się natomiast na kandydaturę generała Kiszczaka. I ja nawet publicznie ogłosiłem później, że kandydować nie będę - zaznaczał gen. Wojciech Jaruzelski.
"Ugiąłem się przed rzeczywistością"
Nie chciał jednak "w kategoriach dumy" oceniać swojej postawy w czasie i po obradach Okrągłego Stołu. – Ale pewne jest, że było to jedno z największych wydarzeń w historii. Nie "szablą odbierzemy", ale rozmową udało nam się dojść do zgody – podkreślał gość programu.
Tyle, że przy tym "dochodzeniu do zgody" bardzo długo partia nie widziała miejsca dla niektórych opozycyjnych działaczy, między innymi Jacka Kuronia i Adama Michnika. Według generała był to błąd, który wynikał z tego, że "Kuroń i Michnik uchodzili w oczach partii za najbardziej demoniczne postaci". – To był idiotyzm – przyznał otwarcie były prezydent.
Ale zarówno Kuroń jak i Michnik w końcu usiedli obok Lecha Wałęsy przy Stole. - Przewodniczący Solidarności postawił to jako warunek i my to zaakceptowaliśmy. Cieszę się, że tak się stało - podkreślał generał. - Nie ugiąłem się przed Wałęsą, ale przed rzeczywistością – zaznaczył jednak.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24