Premier Benjamin Netanjahu powinien był zadzwonić do premiera Mateusza Morawieckiego i powiedzieć "sorry". Teraz jednak pełniący obowiązki szefa izraelskiej dyplomacji "dolał oliwy do ognia" - mówił na antenie TVN24 były ambasador Polski w Izraelu Jan Wojciech Piekarski, komentując polsko-izraelski spór. Zauważył, że to czas kampanii wyborczej w Izraelu.
Piekarski komentował w TVN24 odwołanie podróży delegacji z Warszawy na Bliski Wschód oraz spięcia w stosunkach polsko-izraelskich po wypowiedzi premiera Benjamina Netanjahu i szefa izraelskiej dyplomacji, Israela Kaca.
Szczyt Grupy Wyszehradzkiej (V4) z udziałem Polski, Czech, Słowacji i Węgier miał odbyć się 18 i 19 lutego w Jerozolimie. W poniedziałek przed południem premier Mateusz Morawiecki poinformował jednak o odwołaniu wizyty polskiej delegacji z powodu wypowiedzi szefa izraelskiej dyplomacji na temat "polskiego antysemityzmu wyssanego z mlekiem matki".
Niedługo po decyzji Morawieckiego czeska agencja informacyjna CTK przytoczyła słowa premiera Czech Andreja Babisza, który poinformował o odwołaniu w związku z tym szczytu V4. Informację tę potwierdził również rzecznik MSZ Izraela. Babisz oświadczył także, że szczyt V4 może odbyć się w związku z tym w drugiej połowie roku.
Zamiast szczytu odbędą się w Jerozolimie spotkania dwustronne pozostałych członków Grupy Wyszehradzkiej z premierem Izraela Benjaminem Netanjahu.
"Zaczęło się od wypowiedzi pana premiera Netanjahu"
Były ambasador RP w Izraelu Jan Wojciech Piekarski ocenił w TVN24, że do sporu dyplomatycznego doszło po "całej sekwencji zdarzeń, która doprowadziła do sytuacji, w której nie bierzemy udziału w tym spotkaniu w Jerozolimie".
- Zaczęło się od wypowiedzi pana premiera Netanjahu, w jakiś sposób wyprostowanej - wskazywał. Piekarski ocenił, że następnie p.o. izraelskiego ministra spraw zagranicznych Israel Kac, zamiast stwierdzić dyplomatycznie, że w tej sprawie premier już się wypowiedział, "dolał oliwy do ognia, co wywołało kolejne reperkusje i konieczność podjęcia bardzo zdecydowanych reakcji przez nasze władze".
Najpierw Netanjahu, potem Kac
Chodzi o publikację dziennika "Jerusalem Post" z 14 lutego. Gazeta napisała wówczas, iż Netanjahu powiedział tamtego dnia w Warszawie, że "Polacy pomagali Niemcom zabijać Żydów w czasie Holokaustu".
Informację tę zdementowała później ambasador Izraela w Polsce Anna Azari oraz kancelaria szefa izraelskiego rządu. Azari dodała, że "Jerusalem Post" naniósł też poprawki w swoim artykule.
Jak przekazała w niedzielę rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska, Netanjahu potwierdził, że w trakcie czwartkowego briefingu (14 lutego) w żadnym momencie nie przypisywał Polsce ani polskiemu narodowi odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej i że nie padła z jego strony nawet najmniejsza sugestia tego rodzaju.
W niedzielę 17 lutego p.o. izraelskiego ministra spraw zagranicznych Israel Kac, odnosząc się do słów przypisanych przez izraelskie media szefowi rządu tego kraju, stwierdził jednak: - Nasz premier wyraził się jasno. Sam jestem synem ocalonych z Holokaustu. Jak każdy Izraelczyk i Żyd mogę powiedzieć: nie zapomnimy i nie przebaczymy. Było wielu Polaków, którzy kolaborowali z nazistami i tak, jak powiedział Icchak Szamir (były premier Izraela – red.), któremu Polacy zamordowali ojca, "Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki". I nikt nie będzie nam mówił, jak mamy się wyrażać i jak pamiętać naszych poległych.
"Bardzo krzywdzące dla Polaków słowa"
Były ambasador Polski w Izraelu pytany w TVN24, dlaczego jego zdaniem tego typu wypowiedzi mają miejsce właśnie teraz, ocenił, iż "nie bez wpływu na to jest fakt, że Izrael znajduje się obecnie w fazie kampanii wyborczej (9 kwietnia odbędą się w Izraelu wybory parlamentarne - red.)."
- Te nastroje obrony dobrego imienia Izraela, kosztem oskarżania Polski o antysemityzm i o udział w Holokauście, to nie były tylko słowa premiera Netanjahu, ale wtedy, kiedy on wycofał się niejako z tych słów, czy wyjaśnił je, natychmiast został zaatakowany przez opozycję, że jest za miękki - wyjaśniał Piekarski.
Podkreślił, że "z naszej strony reakcje muszą być również zdecydowane".
- Po pierwsze, ze względu na bardzo krzywdzące dla Polaków słowa, po drugie, nasze władze również znajdują się w fazie przedwyborczej i nie mogą sobie pozwolić na miękkie reakcje na tego typu oskarżenia pod adresem Polski - wskazywał.
Piekarski: Netanjahu powinien zadzwonić do Morawieckiego
Były ambasador Polski w Izraelu był pytany, jak w jego ocenie, w kontekście tych wypowiedzi wobec Polski, wypada na arenie międzynarodowej oraz w polityce wewnętrznej premier Netanjahu. - Premier Netanjahu na arenie międzynarodowej ma takich zwolenników, którzy żadnego krytycznego słowa pod jego adresem nie powiedzą - ocenił. Zaznaczył przy tym, że "w tej sprawie po wypowiedzeniu tych słów i po zamieszaniu, które wynikło w rezultacie artykułów prasowych, które się ukazały, postępował również bardzo niekonsekwentnie w stosunku do relacji z premierem Morawieckim".
- To on powinien zadzwonić do premiera Morawieckiego, powiedzieć: "sorry, zdarzyło się, uznajmy sprawę za zamkniętą" - wskazywał Piekarski. Zauważył, że izraelski premier przekazał sprawę swojemu rzecznikowi prasowemu.
- Deklaracja, którą w roku ubiegłym podpisali premier Netanhaju i premier Morawiecki (kończyła spór dyplomatyczny Warszawy i Tel Awiwu, związany z nowelizacją ustawy o IPN - red.), uznana u nas za wielki polityczny sukces, była bardzo krytykowana przez ludzi z partii premiera Netanjahu, a także przez opozycję, jako zbyt miękkie stanowisko premiera Izraela wobec Polski. No to teraz (Netanjahu - red.) postanowił nie popełniać tego błędu po raz drugi - stwierdził były ambasador RP w Izraelu.
ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ Z JANEM WOJCIECHEM PIEKARSKIM:
Autor: akr/adso/kwoj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24