- Podleciał do mnie, zaczął mnie wyzywać, wisiałam w powietrzu, już wiedziałam, że cudu nie będzie - opowiada jedna z ofiar przemocy domowej. Ostatni raz kobieta została pobita w zeszłym tygodniu. Z byłym mężem ma dwójkę dzieci i choć są po rozwodzie już dwa lata, to jej oprawca cały czas ma klucze do ich wspólnego mieszkania. Przychodzi, kiedy ma na to ochotę. Znowelizowana w zeszłym roku ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie nie działa.
Kobieta nie chce pokazywać twarzy ani ujawniać miasta, w którym mieszka. Jest przerażona. Kilka dni temu jej były mąż znowu ją pobił.
- Ja się boję, teraz byłam u koleżanki, zamknęłam drzwi na klucz. I nagle wracam, wyskakuje tatuś i wszedł normalnie. Trzęsłam się, zapytałam czy chce mnie uderzyć. Jak tak, to dzwonię na policję - opowiada kobieta.
Siedzenie na policji to "masakra"
Dla ofiar przemocy w rodzinie znowelizowana w czerwcu zeszłego roku ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie miała zmienić najwięcej. Miała je lepiej chronić, zapewnić im spokój i bezpieczeństwo, bo sprawca miał być natychmiast odizolowany. Jednak w walce z byłym mężem ofiara wciąż czuje się osamotniona. - Samo siedzenie na policji sześć godzin to masakra. Chyba jakbym z kosą weszła w plecach, to by się mną zajęli - mówi kobieta.
Zapisy ustawy mówią m.in. o powoływaniu zespołów interdyscyplinarnych przy gminach, zespołów złożonych ze specjalistów, którzy każdy przypadek powinni rozpatrywać indywidualnie.
Beata Mirska ze stowarzyszenia "Damy radę" z ofiarami przemocy ma do czynienia na co dzień. Uważa, że gdyby nowelizacja obowiązywała, ofiary przemocy miałyby w Polsce Eldorado. Problem w tym, że ustawa nie funkcjonuje. - Skala jest zatrważająca. To jest swoista wojna domowa, która toczy się za drzwiami - mówi Mirska. Przyznaje, że osoby, które zgłaszają się do fundacji, nie widzą żadnej różnicy w zmianie ustawy.
"Zapis ustawy nie działa u nas"
W podwarszawskiej gminie Belsk Duży jest 20 mieszkańców, którzy mają założoną tzw. niebieską kartę. Oznacza to, że policja interweniowała w sprawach, związanych z przemocą domową. Jednak zespół interdyscyplinarny ds. pomocy ofiarom przemocy domowej w tej gminie się nie zbiera. - Jeszcze nie został powołany, jesteśmy na razie w trakcie ogarniania tego wszystkiego. To są nowe zadania, a kadra jest jaka jest, czyli jest niewielka - wyjaśnia Urszula Kopycka, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Kadra GOPS-u to trzy osoby. W ośrodku nie ma nawet psychologa, bo na jego zatrudnienie nie ma środków. Nie izoluje się też sprawcy przemocy. - W tej chwili zapis ustawy nie działa u nas, nie wiem jak to będzie w przyszłości - mówi Kopycka.
Znają prawo?
Jednak problemem jest nie tylko brak pieniędzy. Beata Mirska widzi go przede wszystkim w nieznajomości prawa. Ani pracownicy ośrodków pomocy, ani policjanci, ani lekarze, prokuratorzy czy psychologowie nie znają najnowszej ustawy. W gminnej przychodni w Belsku Dużym nikt o szkoleniach i zmianie ustawy nie słyszał. O zaświadczeniach lekarskich dla ofiar przemocy też nie. - My takiej możliwości nie mamy, chyba że będzie jakiś społecznik, który po godzinach pracy zechce pracować w takim zespole - mówi Adam Pawełek, kierownik przychodni.
Nieco lepiej jest na policji. - Wszyscy dzielnicowi zostali przeszkoleni i znają prawo - informuje Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. Po sprawdzeniu w jednej z gmin na Podkarpaciu, okazało się, że dzielnicowy o zmianie przepisów wie, ale działa po staremu. - Tak naprawdę to nawet nie pamiętam, bo czytałem co tam się tak naprawdę zmieniło - mówi policjant.
Nowelizacja obowiązuje od pięciu miesięcy. Urzędnicy z jej realizacją się nie spieszą. Za drzwiami wielu domów rozgrywa się dramat. - Takich kobiet jak ja jest więcej. Cały czas jest to samo, nic się nie zmieniło - mówi ofiara przemocy domowej.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24