Bruksela żąda, to nie ma wyjścia. Trzeba policzyć, ile prostytutki dokładają do polskiego PKB. Oddziały Głównego Urzędu Statystycznego głowią się, jak wykonać zadanie. Niektórzy głowią się też, po co to robić. - To dowód na pogłębiającą się aberrację biurokracji brukselskiej - twierdzi Ireneusz Jabłoński, ekspert Centrum im. A. Smitha.
Wielkie liczenie ma się zakończyć do września przyszłego roku. Zajmują się nim lokalne oddziały GUS, a dokładniej komórki o nieco tajemniczej nazwie: Ośrodek Badań Gospodarki Nierejestrowanej. Poza prostytutkami jego pracownicy mają też na celu handlarzy narkotykami i przemytników. - Nasze wstępne szacunki robione jeszcze kilka lat temu w ramach programu OECD mówiły o wpływie od pół do jednego procenta PKB, ale z całej działalności nielegalnej - mówi Maria Jeznach, dyrektor Departamentu Rachunków Narodowych GUS. Z prostytucją statystycy mają największy kłopot. Bo po pierwsze prawo wcale nie uznaje jej za przestępstwo, a karze wyłącznie za czerpanie korzyści z cudzego nierządu. A po drugie jest to branża działająca w "półcieniu", a więc trudna do precyzyjnego prześwietlenia. - Tak naprawdę syzyfowa praca, bo... śledcza praca, może tak powiem - mówi Małgorzata Sobieraj, kierownik Ośrodka Badań Gospodarki Nieobserwowanej GUS. Nakaz działania jednak jest, więc nie da się uciec. Urzędnicy już zabrali się do pracy. Jak mówi Sobieraj, podzielono prostytutki na trzy grupy. "Tirówki", panie z agencji i działające indywidualnie. Jak jednak dotrzeć do wszystkich i wydobyć z nich informacje o zarobkach? - Krok po kroku, sprawdzanie z różnych źródeł, konfrontowanie danych, bilansowanie... - mówi Sobieraj.
Autor: mk//bgr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | TVN24