Po emisji materiału "Superwizjera" TVN w dramatycznych okolicznościach powróciło pytanie o to, w jaki sposób państwo polskie walczy z propagowaniem faszyzmu czy rasizmu. Rząd, prokuratura i policja zgodnie twierdzą, że walczą. Czy skutecznie, skoro grupa ludzi otwarcie oddaje cześć Hitlerowi?
Klub Prawa i Sprawiedliwości chce od rządu informacji na temat ugrupowań, co do których może zachodzić podejrzenie propagowania totalitaryzmu, m.in. na temat stowarzyszenia Duma i Nowoczesność - poinformował szef klubu Ryszard Terlecki.
Informacja miałaby zostać przedstawiona na posiedzeniu Sejmu w czwartek 25 stycznia. Z przeprowadzonych przez nas analiz pism wymienianych między rządem a posłami od początku kadencji wynika, że przedstawiciele gabinetu dość często odpowiadają na pytania i interwencje poselskie związane z szeroko rozumianymi przestępstwami z nienawiści. Zwykle dotyczą one jednak pojedynczych spraw.
Rozpoznanie imprez zamkniętych
Z wymiany korespondencji między posłami a wysokimi urzędnikami rządu wynika, że w rożnych częściach Polski regularnie odbywają się przedsięwzięcia, które muszą rodzić pytania o to, czy służby państwa mają nad nimi jakąkolwiek kontrolę.
"4 czerwca [2016 r. - przyp. red.] w sali weselno-bankietowej w Czechowicach-Dziedzicach odbył się koncert pod patronatem organizacji Blood and Honour, której celem jest propagowanie nazizmu".
"W kwietniu [2016 r. - przyp. red.] odbył się gdański festiwal Pomerania Fest, którego gwiazdą wieczoru był zespół Graveland. Lider grupy otwarcie propaguje antysemityzm i nazizm. Imprezę zorganizowano pod szyldem promowania tradycji przedchrześcijańskich w Polsce, faktyczną ideą wydarzenia było głoszenie haseł neonazistowskich".
"Dlaczego policja nie reaguje, jeśli teksty głoszone ze sceny przez wielbicieli Hitlera wzywają do nienawiści na tle rasy i wyznania? Wszystkie występujące na imprezie zespoły związane są z faszystowską międzynarodówką Blood & Honour, której działalność jest zakazana w niektórych krajach".
Na poselskie interwencje w tej sprawie (podejmowane m.in. przez posłów Mirosława Suchonia i Adama Korola), odpowiedzi rządu są podobne. Przedsięwzięcia, co do których istnieje podejrzenie, że mogą propagować faszyzm i rasizm, są imprezami zamkniętymi, biletowanymi, odbywają się na prywatnych nieruchomościach. Frekwencja nieprzekraczająca tysiąca osób wyłącza je spod nadzoru służb państwa związanego z przepisami o imprezach masowych.
"Funkcjonariusze policji ustalili, że omawiane wydarzenie miało charakter zamknięty" - zapewniał wiceminister spraw wewnętrznych i administracji w odniesieniu do koncertu z 4 czerwca ubiegłego roku.
Opisując działania policji w związku z festiwalem Orle Gniazdo z 2016 roku (edycja, która odbyła się rok wcześniej niż ta pokazana w "Superwizjerze"), wiceminister Zieliński relacjonował:
"Festiwal Orle Gniazdo był imprezą zamkniętą o charakterze niepublicznym i odbył się na terenie prywatnym, ogrodzonym, na który wstęp miały jedynie osoby zaproszone przez organizatorów i posiadające opłacone bilety wstępu. Organizator zapewniał własną służbę porządkową i ochronną, co zostało uwzględnione w ogólnodostępnym regulaminie imprezy".
Zieliński zapewniał jednocześnie, że mimo to policja prowadzi na tego typu imprezach działania rozpoznawcze.
"Policjanci nie stwierdzili, aby wykonywano utwory muzyczne, których treść wypełniała znamiona czynów zabronionych, a organizatorzy lub uczestnicy eksponowali odzież lub tatuaże zawierające treści zakazane przepisami prawa. Nie ujawniono również, aby w trakcie ww. koncertu wznoszone były okrzyki, które mogłyby stanowić przestępstwa" - raportował Zieliński działania wokół koncertu w Czechowicach-Dziedzicach.
Wiceminister jednocześnie odnotowuje, że "w rejonie klubu, w którym odbywał się koncert" doszło do zakłócenia ciszy nocnej "polegającego m.in. na wykrzykiwaniu słów 'Sieg heil'". Policja - według informacji Zielińskiego - przekazała materiały tej sprawy do Prokuratury Rejonowej w Żywcu.
W sprawie festiwalu Orle Gniazdo (edycja 2016) Zieliński powołując się na informacje policji stwierdził, że "na terenie Festiwalu, jak również pobliskich miejscowości nie odnotowano przypadków zakłóceń ładu i porządku publicznego, nie ujawniono także materiałów oraz przypadków propagowania treści faszystowskich czy innych zakazanych przepisami prawa. Nie odnotowano również zgłoszeń od mieszkańców o zakłóceniach porządku i ciszy nocnej".
Kalendarzyk dla ucznia z celtyckim krzyżem
Część działań organizacji i osób, których działalność rodzi pytania o zgodność z prawem, odbywa się w zamkniętych obiektach. Niektóre dzieją się jednak w przestrzeni publicznej. Na przykład w szkole.
W grudniu 2016 roku w jednej z łódzkich szkół podstawowych działacz klubu kibica miejscowej drużyny piłkarskiej wygłosił pogadankę o zdrowym stylu życia i zaletach uprawiania sportu. Na koniec obdarował dzieci kalendarzykami z krzyżem celtyckim i napisem "White Pride" - symbolami używanymi przez neonazistów.
Prokuratura badała tę sprawę, ale postępowanie umorzyła. Jak relacjonuje wiceminister sprawiedliwości Łukasz Piebiak, "na podstawie materiału dowodowego ustalono, że wyłącznym celem spotkania piłkarzy z uczniami szkoły była chęć propagowania sportu i w takim też celu rozdawane były dzieciom, obok innych podarunków, kalendarze ścienne ze zdjęciem pochodu kibiców klubu sportowego, na których istotnie widniał także tzw. krzyż celtycki". To, według informacji sporządzonej przez Piebiaka, nie daje podstaw, by przypisać organizatorowi pogadanki z uczniami bezpośredni zamiar propagowania faszyzmu.
Zamiar bezpośredni jest słowem kluczem dla zrozumienia, dlaczego sprawy propagowania faszyzmu czy nawoływania do nienawiści rzadko kończą się wyrokami skazującymi. To wywód dość akademicki, ale spróbujmy przedstawić go w uproszczeniu.
Prokuratura ma kłopot, jak udowodnić zamiar bezpośredni
W pracy polskiej prokuratury - co wynika z dwóch jawnych dokumentów sporządzonych przez wysokich urzędników - utrwalił się pogląd, że propagowanie to coś więcej niż samo rozpowszechnianie zakazanych treści.
"Pojęcie propagowania nie może więc być utożsamiane jedynie z prezentowaniem określonych idei, ile z ich promowaniem, zachęcaniem do ich wprowadzenia i naśladowania" - pisze wiceminister Łukasz Piebiak.
Taki pogląd oznacza, że podejmując decyzję o sporządzeniu aktu oskarżenia, prokurator powinien nie tylko być przekonany, iż ktoś rozpowszechniał zakazane treści, ale też, że chciał przekonać odbiorców do akceptacji faszyzmu albo chciał u nich wzbudzić nienawiść do innej rasy, narodu, grupy religijnej lub etnicznej.
1. Umorzenie ws. Międlara
2. Umorzenie ws. Justyny H
3. Umorzenie ws. spalenia swastyki w Białymstoku
4. Odwołanie prokuratury na korzyść Rybaka
5. Brak reakcji policji na szubienice w Katowicach
6. Brak zatrzymanych i zarzutów po MN— Marta Gordziewicz (@MGordziewicz) 22 stycznia 2018
Potwierdzenie tego stanowiska znajdujemy w piśmie pierwszego zastępcy prokuratora generalnego Bogdana Święczkowskiego, który tłumaczył, dlaczego prokuratura umorzyła postępowanie wobec działaczki Obozu Narodowo-Radykalnego, która mówiła na wiecu: - Nie pozwolimy, by islamskie ścierwo skrzywdziło naszych rodaków.
Święczkowski tak streścił stanowisko prokuratora prowadzącego sprawę: "ustalono, że w treści przemówienia Justyna H. jedynie 'manifestowała swój osobisty pogląd' i swoim zachowaniem nie naruszyła obowiązującego prawa". Podawał przy tym, że prokurator miał wątpliwości, czy wypowiedź działaczki ONR "ma na celu wyrażenie jedynie własnego poglądu, czy też jej zamierzeniem jest bezpośrednie wywołanie u odbiorców reakcji w postaci pewnych przekonań lub postaw".
Ślady tej myśli można odnaleźć w innych, również wcześniejszych decyzjach procesowych prokuratury, w śledztwach dotyczących przestępstw z nienawiści. Umarzając postępowanie w sprawie antysemickiej wypowiedzi księdza Jacka Międlara (wydalonego potem ze stanu duchownego), prokurator z Białegostoku nie dopatrzył się bezpośredniego zamiaru nawoływania do nienawiści.
Ocenił ją za to jako odwołanie się "do treści historycznych w Biblii, wskazujących negatywne przykłady zachowania przedstawicieli społeczności żydowskiej z czasów niewoli egipskiej". Międlar miał "odwoływać się do treści historycznych", formułując wypowiedź w czasie... przyszłym.
- Ciemiężyciele i pasywny żydowski motłoch będzie chciał was rzucić na kolana, przeczołgać, przemielić, przełknąć, przetrawić - mówił w kazaniu do narodowców.
Prokuratura łagodniejsza niż sąd
O tym, że prokuratura ściśle trzyma się wyżej opisanych reguł, świadczy też inna sprawa. Zapadł w niej wprawdzie prawomocny wyrok skazujący, ale - co rzadko się zdarza - kara została złagodzona na wniosek prokuratury.
Chodzi o głośną sprawę spalenia kukły Żyda na wrocławskim rynku przez przedsiębiorcę Piotra Rybaka. Sąd uznał, że taki czyn to modelowy przykład nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowych i religijnych. Prokuratura jednak zarzuciła sądowi, że w opisie czynu sporządzonym przez sąd brakuje jednoznacznie wskazanych znamion przestępstwa.
Dylematów, które wpływają na skuteczność ścigania podejrzanych o propagowanie faszyzmu czy nawoływanie do nienawiści polska prokuratura ma więcej. Referując dylematy śledczych w tej kwestii, wiceminister Piebiak zauważa, że nie ma w polskim prawie zamkniętego katalogu symboli czy haseł raz na zawsze uznanych za zakazane. O ile w przypadku swastyki, gestu "Heil Hitler", godła III Rzeszy nie ma wątpliwości, to pozostałe symbole "nie mogą podlegać arbitralnym zakazom jedynie z tego powodu, że niektóre grupy osób interpretują je w jeden kategoryczny sposób".
Precedens pokazany na stronie internetowej
Tę regułę Łukasz Piebiak sformułował w styczniu 2017 roku. W przeszłości, w czasach przed połączeniem funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, miał miejsce jeden wyjątek.
W 2013 roku prokurator z Białegostoku miał wątpliwości, czy swastyka jest symbolem jednoznacznie kojarzącym się z faszyzmem, bo "w Azji jest powszechnie stosowanym symbolem szczęścia i pomyślności". Odmówił wtedy wszczęcia postępowania o propagowanie faszyzmu. Tamta sprawa zakończyła się dymisją szefa prokuratury, w której zapadła decyzja.
Tak czy inaczej do dziś prokuratura głośno mówi, że jednoznaczna ocena czy konkretny czyn jest propagowaniem faszyzmu, to duży problem, którego przezwyciężenia nie ułatwia orzecznictwo sądów. Na przykład Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze przytacza na swojej stronie internetowej wyrok Sądu Apelacyjnego w Katowicach:
"Zachowanie oskarżonych, polegające na noszeniu kurtek z naszywkami na rękawie i kołnierzu przedstawiających swastykę nie nosi znamion przestępstwa z art. 256 KK" (propagowanie faszyzmu - przyp. red). Wyrok taki zapadł trzynaście lat temu. W elektronicznych systemach informacji prawnej znajduje się jednak tylko jego teza.
Z kolei uchwała Sądu Najwyższego sprzed szesnastu lat, na którą również powołują się przedstawiciele prokuratury, mówi że propagowanie to oczywiście upowszechnianie faszystowskiego ustroju państwa, ale "podjęte w celu przekonania do niego". Zgodnie z tą uchwałą propagowanie musi mieć na celu przekonanie (nie musi być skuteczne, ale musi zaistnieć zamiar). Inaczej nie jest przestępstwem.
Tak stanowi uchwała Sądu Najwyższego. Tymczasem wśród znawców prawa, których poglądy nazywa się doktryną, wiedziony jest spór czy propagowanie to samo rozpowszechnianie, czy też musi być z nim związana chęć przekonania do tego ustroju.
Policja nie będzie cenzorem
Jednoznacznej oceny czy czyny, które według części opinii publicznej są rasizmem, nawoływaniem do nienawiści czy propagowaniem faszyzmu, unika więc również policja. Ta państwowa służba nie przerwała 11 listopada ubiegłego roku marszu narodowców, na którym pojawiły się m.in. hasła: "Europa tylko biała", "Biała Europa braterskich narodów", "Europa będzie biała albo bezludna", "All Different. All White" oraz "Polska dla Polaków. Polacy dla Polski".
Nie zostały przerwane przez policję również ekscesy w Katowicach, gdy narodowcy symbolicznie powiesili na szubienicach portrety polskich eurodeputowanych, których uznali za zdrajców Polski.
Jak pokazał "Superwizjer" TVN to samo środowisko zorganizowało potem leśny seans ku czci Adolfa Hitlera. Zarówno na marszu 11 listopada, jak i w czasie wieszania portretów policja ograniczyła się do sfilmowania zajść. Nadzorujący policję wiceminister Jarosław Zieliński utrzymywał w Sejmie 23 listopada ubiegłego roku, że policja nie pozwoli na to, iż funkcjonariusze "będą cenzurować każdy niesiony transparent i reagować natychmiast na treść tego transparentu". - To musi być dokonane po spokojnej analizie i jednak nie przez policję, ale przez prokuraturę - przekonywał.
Niespełna trzy miesiące później rolę policji w zwalczaniu przestępstw z nienawiści ten sam wiceminister Zieliński opisał w sposób, który trudno pogodzić z wcześniejszą wypowiedzią.
"Zgodnie z przepisami prawa to policja posiada kompetencje do dokonania oceny prawnokarnej pozwalającej na stwierdzenie czy wyczerpane zostały znamiona przestępstwa" - napisał Zieliński w odpowiedzi na interpelację posła Roberta Winnickiego, lidera Ruchu Narodowego.
Interwencja szefa Ruchu Narodowego
Interpelacja Winnickiego jest na swój sposób znamienna, ponieważ wynika z niej, że urzędnik państwowy stawiając w wewnętrznej, roboczej korespondencji, hipotezę o możliwości złamania prawa, może narazić się na gniew posła i zarzuty zniesławienia oraz pomówienia.
Poseł zażądał wyjaśnień dlaczego urzędniczka MSWiA zniesławia – jego zdaniem - zespół muzyczny Nordica, nazywając go zespołem neonazistowskim. "Podobnym określeniem zniesławiła również Autonomicznych Nacjonalistów przypisując im charakter neonazistowski i rasistowski. Pismo sugeruje również podjęcie czynności względem członków Stowarzyszenia Duma i Nowoczesność" - czytamy.
"Nie do zaakceptowania jest sytuacja, w której instytucje porządku publicznego pod pretekstem zapewnienia porządku publicznego – są wykorzystywane do prześladowań, zniesławień i pomówień kierowanych wobec działających legalnie środowisk narodowych" - stwierdza poseł Winnicki w swojej interpelacji. Z treści jego pisma wynika, że poseł jest tak pewny swoich racji, że nie zakłada iż może się mylić. Nie pyta bowiem, czy urzędniczka poniesie konsekwencje, tylko: ”jakie konsekwencje poniesie pracownik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji odpowiedzialny za przytoczone pomówienia?”.
Chodzi o pismo z 11 maja 2016 roku, w którym działająca z upoważnienia Dyrektora Kontroli Skarg i Wniosków MSWiA, Wirginia Prejs zniesławia – jak twierdzi poseł Winnicki - zespół muzyczny Nordica, nazywając go zespołem neonazistowskim.
Jego zdaniem "jako dowód na rzekome naruszanie prawa przez zespół Nordica – pracownik Ministerstwa przywołał występ na festiwalu 'Jedność to Siła', podczas gdy (...) Ministerstwo nie stwierdziło w trakcie wszystkich występów jakichkolwiek naruszeń prawa”.
Wiceminister Zieliński odpowiedział posłowi, że celem cytowanych przez niego treści "miała być jedynie konsultacja, która odbywała się w ramach współpracy wewnątrzresortowej".
Zapewnił jednak, że z urzędniczką "przeprowadzono rozmowę, podczas której wskazała, że nie było jego zamiarem pomawianie bądź zniesławianie wymienionych w jego piśmie środowisk".
Urzędniczka, której działalność nie spodobała się prezesowi Ruchu Narodowego, nie pracuje już w MSWiA, a w pozarządowej organizacji propagującej pokojowe załatwianie sporów.
Gdy pracowała w MSWiA, była koordynatorką Zespołu do Spraw Ochrony Praw Człowieka - ministerialnej jednostki zajmującej się "przeciwdziałaniem przestępstwom z nienawiści, w tym monitorowaniem spraw związanych z przestępstwami z nienawiści", jak napisano w resortowym dokumencie z maja 2016 roku. Dokument jest już nieaktualny, bo zespół został rozwiązany.
Wiceminister Zieliński poinformował posła Winnickiego, że "w wyniku dokonanego przeglądu zadań realizowanych przez poszczególne komórki organizacyjne MSWiA" zlikwidowano z dniem 17 października 2016 roku Zespołu do Spraw Ochrony Praw Człowieka, a jego zadania przekazano do Departamentu Analiz i Polityki Migracyjnej MSWiA. Winnicki, który jest opozycyjnym posłem, o rozwiązaniu zespołu został poinformowany, ale nie przyłożył do tego ręki. Likwidacja Zespołu do Spraw Ochrony Praw Człowieka nastąpiła cztery miesiące przed jego interwencją w sprawie działalności koordynatorki zespołu.
Niepotrzebna Rada
Pół roku przed likwidacją Zespołu do Spraw Ochrony Praw Człowieka w MSWiA, w kwietniu 2016 roku, premier Beata Szydło rozwiązała Radę do spraw Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii. Ciało to powołał do życia trzy lata wcześniej premier Donald Tusk.
Do zadań rady należało zapewnienie koordynacji działań administracji rządowej oraz współdziałania z samorządami i innymi podmiotami w przeciwdziałaniu i zwalczaniu dyskryminacji rasowej, ksenofobii i związanej z nimi nietolerancji. Weszli do niej przedstawiciele najważniejszych resortów. Rada doprowadziła m.in. do wdrożenia programu przeciw rasizmowi na Podlasiu, powołania grupy ds. utworzenia "słownika mowy nienawiści", w planach było stworzenie bazy raportów i danych statystycznych dotyczących osób i środowisk dyskryminowanych w celu stworzenia mapy ryzyka, szkolenia dla pełnomocników wojewodów ds. mniejszości narodowych i etnicznych.
Rozwiązaniu rady towarzyszył sprzeciw opozycji parlamentarnej i nieskutecznej interwencje rzecznika praw obywatelskich. Ówczesny rzecznik rządu Rafał Bochenek zapewniał, że zadania rozwiązanej rady z powodzeniem przejmie pełnomocnik rządu ds. równego traktowania. Obecnie jest nim wiceprezes PiS Adam Lipiński.
Organizacyjny pożytek
W obliczu opisanych wyżej kłopotów służb państwa z jasnym określeniem zadań, budowaniem instytucji mających zwalczać faszyzm czy rasizm i stosowaniem prawa w praktyce trudno ustrzec się wrażenia, że organizacja, z którą związani są uczestnicy świeckiego obrzędu ku czci Adolfa Hitlera żyje w poczuciu komfortu organizacyjnego.
Oględnie odcinając się od tego, co prywatnie robi przewodniczący, Duma i Nowoczesność twierdzi, że dzięki reportażowi "Superwizjera" odnotowała wzrost darowizn na konto. Jest to bowiem organizacja pożytku publicznego mająca prawo do zbiórek publicznych i odpisów z podatku dochodowego obywateli. Na stronie internetowej Duma i Nowoczesność chwali się, że kupiła za 367 zł na części do wózka dla niepełnosprawnej dziewczynki. Apeluje również o wpłaty dla Janusza Walusia, Polaka z pochodzenia, odsiadującego w RPA karę dożywocia za zabójstwo w 1993 roku czarnoskórego lidera tamtejszej partii komunistycznej.
Autor: pj, jp//kg / Źródło: tvn24.pl