|

Ksiądz odsunął folię i oniemiał. Kradzież, która wstrząsnęła Polską

Relikwiarz skradziono w 1986 r.
Relikwiarz skradziono w 1986 r.
Źródło: TVN 24

Przesłuchali ponad 1100 podejrzanych, milicjanci zaglądali do wszelkich melin. Ale sprawę pozwolił rozwikłać jeden telefon. Od mężczyzny, który twierdził, że widział aniołki w garażu. 35 lat temu doszło do kradzieży, która wstrząsnęła Polską i zmobilizowała do pracy wszystkie służby PRL.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Gniezno, 20 marca 1986 r., po godz. 7

Był czwartek. Ksiądz Zenon Willa wszedł do zakrystii, przebrał się w szaty liturgiczne, po czym wszedł do gnieźnieńskiej katedry, by odprawić poranną mszę świętą. W kościele trwał remont – dookoła rozstawione były rusztowania, porozkładane narzędzia, porozciągane folie. Wszędzie zalegał kurz.

Nabożeństwo nie trwało długo. Po jego zakończeniu proboszcz podszedł do folii rozciągniętej nad sarkofagiem świętego Wojciecha. Nie wiadomo, co dokładnie przyciągnęło jego uwagę. Odsłonił folię i oniemiał.

Gdańsk, 19 marca 1986 r., około godz. 19

Na dworzec kolejowy w Gdańsku-Oliwie wjechał pociąg w kierunku Poznania. Do środka weszła trójka mężczyzn. Mieli ze sobą dwie podróżne torby: niebieską i czerwono-białą. Dwaj z nich zwracali uwagę innych swoim podobieństwem – byli jak dwie krople wody, od razu widać było, że to bliźniacy. Cała trójka usiadła w przedziale, a pociąg ruszył. Wysiedli, po sześciu godzinach jazdy, w Gnieźnie. Uwagę innych podróżujących przed ich wyjściem mógł zwrócić metaliczny brzdęk pochodzący ze ściąganych toreb.

Gniezno, 20 marca, godz. 7:40

Telefon na biurku dyżurnego komendy milicji w Gnieźnie zaczął dzwonić. Funkcjonariusz podniósł słuchawkę. Usłyszał rozemocjonowany głos mężczyzny, który przedstawił się jako proboszcz katedry. Zgłaszał zuchwałą kradzież – nieznani sprawcy okradli sarkofag świętego Wojciecha, wyrwali srebrną figurę świętego, poodrywali ozdobne anioły i orły.

Na miejsce zdarzenia udali się prokuratorzy oraz grupy operacyjno-dochodzeniowe, które niezwłocznie podjęły czynności polegające na zabezpieczeniu śladów popełnionego przestępstwa oraz wszelkie inne zmierzające do ujęcia sprawców. Ustalono, że w nocy z 19 na 20 bm. nieznani sprawcy, po odgięciu kraty zabezpieczającej, otworzyli przymknięte okno wchodząc do jednej z kaplic, a następnie do nawy głównej katedry, gdzie w centralnej części ustawiona jest na czterech kolumnach marmurowych srebrna trumna z relikwiami Świętego Wojciecha – informowała po kradzieży Polska Agencja Prasowa.

Relikwiarz świętego Wojciecha to jeden z najcenniejszych skarbów gnieźnieńskiej katedry, miejsca pochówku świętego Wojciecha.

Archiwalne nagr dla Filipa
Gniezno: Kradzież figury świętego Wojciecha z katedry w 1986 r.
Źródło: archiwum TVN 24

By zrozumieć jego wartość, cofnijmy się o tysiąc lat.

Wtedy po wypędzeniu z Pragi święty Wojciech trafił do Gniezna na dwór księcia Bolesława Chrobrego. Zginął, gdy postanowił nawrócić plemię Prusów na wiarę chrześcijańską. Tam został poćwiartowany. Ciało biskupa wykupił Bolesław Chrobry. Według legendy, zapłacił za nie tyle kilogramów złota, ile ważyło. Właśnie wtedy relikwie misjonarza-męczennika umieszczono na ołtarzu katedry w Gnieźnie.

W 1662 roku szczątki męczennika zostały umieszczone w srebrnej, zdobionej trumnie z rzeźbioną postacią świętego. Relikwiarz wykonał gdański złotnik Peter von der Rennen. I to właśnie ten relikwiarz padł ofiarą złodziei w 1986 roku.

Sprawcy zerwali z wieka trumny postać świętego Wojciecha, półleżącą ubraną w strój biskupi, trzymającą w prawej ręce krzyż metropolitalny, w drugiej zaś księgę oraz poduszkę srebrną. Ponadto z narożników trumny sprawcy oderwali cztery postacie aniołów, a z jej wieka trzy postacie aniołów. Trumna z relikwiami Świętego Wojciecha podtrzymywana jest przez 6 orłów od których odłamano skrzydła. Sprawcy oderwali też z wieka trumny fragment srebrnej blachy przedstawiający w medalionie scenę obejmowania przez Świętego Wojciecha biskupstwa Praskiego – pisała PAP.

Po wszystkim złodzieje zakryli sarkofag ponownie folią i uciekli tą samą drogą, co weszli – po rusztowaniu i przez okno na zewnątrz.

Sprawa szybko stała się głośna. Śledztwo przejęła Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej w Poznaniu, a o bulwersującej kradzieży informowały gazety, radio i telewizja. Milicja zablokowała drogi wyjazdowe z Gniezna, podniesiono alarm na granicach państwa.

Straty oszacowano na ówczesne 54 miliony złotych. Jak wspomina Jerzy Jakubowski, były milicjant, który zajmował się tą sprawą, oględziny trwały 48 godzin bez przerwy. - Do tej sprawy oddelegowani zostali najlepsi dochodzeniowcy z całego województwa poznańskiego. Poszukiwania śladów w świątyni trwały dwie doby. Każdy zakątek katedry został dokładnie zbadany. Pomógł nam fakt, że prowadzony był tam remont. Najpierw on był sprzymierzeńcem sprawców, później pomógł nam ich złapać: wszechobecny kurz kapitalnie zachował ślady ich butów – opowiadał w 2016 roku.

Zabezpieczony na ołtarzu w bocznej kaplicy ślad obuwia oszacowano na rozmiar 41-42. To jednak nie koniec – pod podłogą znaleziono zawinięte w dywan dwa łomy i sześć brzeszczotów. A na nich odciski palców…

Gniezno, 23 marca 1986 r.

Ogołoconą i okaleczoną trumnę świętego Wojciecha pokryły kwiaty. Złożyli je wierni z Gniezna. Przy trumnie modlono się o szybkie ujęcie złodziei.

W tym czasie milicjanci przesłuchali już kilkadziesiąt osób. Sprawdzany był każdy sygnał. - Mamy sporo telefonów, listów. Nie szkodzi, że wiele z nich to anonimy. Sprawdzimy każdy szczegół – informowali prasę prowadzący śledztwo.

Dla osób mogących pomóc w sprawie minister kultury wyznaczył pół miliona złotych nagrody.

Gniezno, 27 marca 1986 r.

Nad ranem gazety pisały, że podczas oględzin odnaleziono jedno z ułamanych skrzydeł anioła i niewielki fragment srebrnej blachy z trumny. Ale ustalenie sprawcy bądź sprawców nie było łatwe. - Łącznie sprawdziliśmy alibi ponad 1100 osób podejrzanych, w tym: o nielegalny obrót srebrem – 170, o włamania do kościołów, bądź planujących takie włamania – 135 osób, a także skontrolowaliśmy 720 melin złodziejsko-paserskich i innych miejsc, w których gromadzi się tzw. element przestępczy – informował ppłk Zdzisław Centkowski, naczelnik Wydziału Kryminalnego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Poznaniu.

Dla osób, które były w stanie pomóc w sprawie, podwyższono nagrodę – oprócz pieniędzy od ministra kultury dwie osoby wyznaczyły nagrody po 100 tysięcy. - To były w ówczesnych czasach bardzo duże pieniądze – podkreśla Jakubowski.

Trójmiasto, 27 marca 1986 r.

Nagroda przyniosła skutek. W nocy z 25 na 26 marca osoba z gdańskiego półświatka zadzwoniła do tamtejszej komendy z informacją, że w jednym z wynajętych garaży przy ulicy Dąbrowszczaków (dzisiaj Lecha Kaczyńskiego) na Przymorzu ktoś coś przetapia. Mężczyzna zapewniał, że widział tam srebrne aniołki. Milicjanci faktycznie znaleźli we wskazanym garażu fragmenty przedmiotów podobnych do skradzionych. Kolejnego dnia nad ranem informacja trafiła do grupy z Poznania, która zajmowała się sprawą. Od razu jej członkowie udali się na miejsce i potwierdzili, że znajdujące się w garażu anioły i orły pochodzą z gnieźnieńskiej katedry.

Ustalono, że garaż wynajęli bracia bliźniacy: 21-letni Krzysztof i Marek M. wraz z 22-letnim Waldemarem B. - Milicjanci nie zastali ich w mieszkaniach. Okazało się, że są w Warszawie, możliwe, że byli już na rekonesansie przed kolejną akcją. - Wracali do Gdańska pociągiem, który milicja zatrzymała Tczewie i tak ich ujęto – wspomina Rafał Kupsik, wówczas prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Poznaniu pomagający prowadzącemu śledztwo prokuratorowi Michałowi Posadzemu. Jak mówi, był emocjonalnie związany ze sprawą, bo sam pochodzi z Gniezna, a katedra była jego parafią, w której służył jako ministrant.

Mężczyzn zatrzymano i przewieziono do Poznania. Wszyscy byli już wielokrotnie karani za przestępstwa kryminalne, zwłaszcza kradzieże i włamania, prowadzili pasożytniczy tryb życia. Podczas przeszukania w mieszkaniach podejrzanych zabezpieczono różne przedmioty niezwiązane wprawdzie z włamaniem do katedry w Gnieźnie, ale pochodzące z innych przestępstw w kraju – informowała PAP.

26 marca w Gdyni zatrzymano 42-letniego mieszkańca Świnoujścia, który uczestniczył w wypadku drogowym. Znaleziono przy nim przetopione srebro i podejrzewano o paserstwo oraz związki z kradzieżą w Gnieźnie. Szybko jednak okazało się, że to fałszywy trop. Mężczyzna owszem okazał się być paserem, ale zamieszanym w inne przestępstwa.

Policjanci zabezpieczyli narzędzia i odnaleźli fragmenty relikwiarza
Policjanci zabezpieczyli narzędzia i odnaleźli fragmenty relikwiarza
Źródło: Urząd Miejski w Gnieźnie, Centralne Laboratorium Śledcze Policji, Małopolska Biblioteka Cyfrowa

Poznań, 28 marca 1986 r.

W Wielki Piątek bracia M. i Waldemar B. usłyszeli zarzuty kradzieży z włamaniem. Nie przyznawali się do winy. - Ja przesłuchiwałem jednego z braci M., drugiego prokurator Posadzy. Wówczas o areszcie decydował prokurator, a nie sąd. I taką decyzję podjęliśmy – opowiada Kupsik.

Co ciekawe, zdecydowano o tym, że zostaną osadzeni w areszcie w budynku komendy wojewódzkiej milicji. - Dziś to nie do pomyślenia, wtedy to była normalna praktyka – wyjaśnia Kupsik.

Jak zaznacza, milicjanci i prokuratura czuli w tej sprawie duży nacisk opinii publicznej. - Po zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki bardzo zależało naszym przełożonym, żeby tę sprawę wyjaśnić, sprawców zatrzymać i surowo ukarać – podkreśla były prokurator.

Gniezno, 1 kwietnia 1986 r.

W Gnieźnie odnaleziono korpus postaci św. Wojciecha skradziony z katedry. Był przysypany piaskiem, leżał około 100-150 metrów od katedry. Sensacyjnego odkrycia dokonał 15-letni gnieźnianin Robert Witucki. -Wyszedłem na chwilę z siostrą z nabożeństwa w kościele, usiadłem na murze otaczającym katedrę i pod nogą, w stercie piachu, zauważyłem srebrzystą blachę. Rozsunąłem piasek. Pomyślałem, że może to być kawałek figury świętego Wojciecha. Powiadomiłem o tym ojca, który początkowo mi nie wierzył, jednak we wtorek dał znać księdzu – cytowała chłopca Polska Agencja Prasowa.

Zenon Smolarek, kierownik grupy operacyjno-śledczej poinformował, że znaleziono środkową część korpusu pozbawioną głowy i nóg. Sprawcy w sposób wręcz barbarzyński obeszli się z sarkofagiem. Głowa została najprawdopodobniej ukręcona poprzez obracanie w prawo i w lewo. Do oderwania przedramion używano siekiery i łomu, o czym świadczą ślady uderzeń i wgnieceń. Nie liczono się z tym, że zgodnie z ówczesną techniką głowa i przedramiona były przytwierdzone śrubami, wyrwano je pozostawiając dziury w korpusie. Usiłowano także oddzielić od korpusu figury św. Wojciecha ozdobną poduszkę, ale to się sprawcom nie udało, choć też poważnie ją uszkodzili – mówił.

Dzień po odkryciu Jerzy Jakubowski wpadł na pomysł, by korpus postawić na szafie w pokoju Smolarka i podczas przesłuchań podejrzanych zadawać im pytanie – jak myślą, z kim byli (milicjanci - red.) wykopać to dzieło?

Poskutkowało.

Poznań, 3 kwietnia 1986 r.

Podczas przesłuchania Krzysztof M., uznawany przez policjantów za lidera tej trójki, zaczął sypać. Ujawnił czwartego sprawcę: Piotra N., stolarza z zawodu, mieszkańca ówczesnej ulicy Dąbrowszczaków w Gdańsku. Mężczyzna był już ośmiokrotnie karany za włamania do kościołów. Miał 33 lata, z czego piętnaście spędził w więzieniu.

Po Krzysztofie M. całą sprawę opisali w zeznaniach pozostali dwaj aresztowani.

Piotra N. zatrzymano 4 kwietnia na weselu jego siostry. Usłyszał zarzut podżegania do kradzieży i pomocnictwa. Znaleziono u niego przedmioty pochodzące z innych kościelnych kradzieży. Nie przyznał się do winy.

Z zeznań wspomnianej trójki wynikało, że bracia M. i Piotr N. znali się od dłuższego czasu, byli sąsiadami. Z kolei Waldemar B. poznał Piotra N. w areszcie śledczym w Gdańsku. Piotr N. podczas jednego ze spotkań z braćmi M. miał rzucić pomysł kradzieży srebrnych lichtarzy z ołtarza głównego gnieźnieńskiej katedry.

Dwa tygodnie przed grabieżą cała trójka pojechała na rekonesans. Wówczas okazało się, że nie ma lichtarzy. Po kradzieży jednego z nich pozostałe przeniesiono do skarbca katedry. Ale był za to srebrny sarkofag z relikwiami. Piotr N. wymyślił, by wejść do katedry, odsuwając betonowe płyty w pobliżu zakrystii. Do tego zaproponował czwartego uczestnika – Waldemara B., bo w trójkę będzie im ciężko unieść trumnę.

Podczas przygotowań do włamania zrezygnowano z udziału Piotra N. – miał być, zdaniem pozostałej trójki, zbyt stary i za mało sprawny.

20 marca, gdy około godziny 1 dotarli pociągiem do Gniezna, od razu udali się do katedry. Na miejscu okazało się, że za płytami betonowymi wcale nie ma wejścia. Wtedy zdecydowali, by włamać się przez okno. W środku poszli od razu do sarkofagu. Tam najpierw odłamali krzyż, pastorał, mitrę i ewangeliarz z figury św. Wojciecha. Potem wyrwali całą postać. Korpus próbowali następnie podzielić na części, tak by zmieściły się do toreb, które mieli. Potem wyrwali jeszcze orły i anioły.

Z łupami wyszli, tak jak weszli, po drodze próbując zatrzeć ślady butów. Skradzione przedmioty spuszczali na linie. Na zewnątrz udało im się odrąbać siekierą głowę i rękę św. Wojciecha. Korpus zdecydowali się zostawić – umieścili go w stercie piasku, by "odebrać go później".

Około godziny 5 odjechali do Gdańska. Łupy najpierw trafiły do mieszkania braci M., potem do piwnicy Waldemara B., gdzie młotem porozbijali je na drobne elementy. Następnie wynajęli garaż, gdzie zaczęli przetapiać srebro.

Ale milicjantom nie chcieli wyjawić, gdzie to srebro ukryli. - Od jednego z braci usłyszałem, że "coś przecież musi zachować dla siebie" – opowiadał Jerzy Jakubowski.

Wsypać miał ich właściciel garażu, znajomy Piotra N. To on miał zauważyć, jak w pomieszczeniu przetapiane są aniołki. Jeden z braci miał potem żałować, że nie zaoferował mu pieniędzy za milczenie. 

Gdyby sprawcy nie przyznali się do winy, i tak by ją im udowodniono. Już po złożeniu przez nich zeznań analiza kryminalistyczna potwierdziła, że zabezpieczone w katedrze ślady butów należały do nich. Okazało się też, że choć narzędziami posługiwali się w rękawiczkach, to zostawili na nich swoje ślady. - Oni w katedrze działali w rękawiczkach, ale przygotowując się do wyjazdu do Gniezna, bez rękawiczek pakowali brzeszczoty, którymi odcinali od sarkofagu figurę świętego – wyjaśnił Jakubowski.

Poznań, 6 kwietnia 1986 r.

Podczas dwóch przesłuchań, które przeprowadzano w tym samym czasie, obaj bracia M. ulegli i przyznali, gdzie ukryli bryły srebra. Narysowali milicjantom precyzyjne mapki, które miały ich doprowadzić do celu. To było niezwykłe, no ale w końcu byli braćmi bliźniakami. Szkice po nałożeniu na siebie wyglądały jak kserokopie – pisał Jakubowski w swojej książce "Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa". Było to przy ulicy Obrońców Wybrzeża w Gdańsku. Pięć brył ukryli w pobliżu swojego mieszkania, widzieli to miejsce z okien.

Dziesięć dni później poznańscy milicjanci pojechali do Gdańska i odkopali bryły. Tak odzyskali 28 kilogramów srebra.

Gniezno, połowa kwietnia 1986 r.

15, 17 i 18 kwietnia w gnieźnieńskiej katedrze odbyły się wizje lokalne z aresztowaną trójką. - Żeby uniknąć kręcących się w okolicy katedry przypadkowych osób, wokół niej pojawił się kordon składający się ze stojących na zmianę milicjantów w niebieskich mundurach oraz księży i alumnów w sutannach. To był niecodzienny widok – wspominał Jakubowski.

Wizję lokalną z udziałem Krzysztofa M. zarejestrowała Polska Kronika Filmowa. Prowadził ją prokurator Kupsik. - Te kroniki puszczano zawsze w kinach przed filmami. Któregoś razu siedziałem w kinie i nagle żona mnie szturcha, żebym spojrzał, bo jestem w kronice! – śmieje się.

Na nagraniu widać, jak 21-latek z uśmiechem na twarzy i wyraźną dumą opowiada, jak dokonali włamania. Na zadane pytanie: "Dlaczego w ogóle pan to zrobił? Dlaczego ten kościół?", odpowiedział: "Dlaczego? Powiedzmy, że dla rozrywki, coś trzeba było robić w życiu".

Kupsik przyznaje, że bracia M. podczas wizji lokalnej zachowywali się jak gwiazdy. - Chcieli jak najwięcej pokazać. Czuli się jak aktorzy w filmie. Te rozstawione i skierowane na nich światła, to ich pobudzało, czuli się ważni – opowiada.

Podczas wizji okazało się, że pierwotnie złodzieje planowali ukraść całą trumnę. - Na szczęście przez to okienko nie mogli wyjść z całą trumną z katedry. Okazałoby się wtedy, że książę Brzetysław wziął część, a oni zabraliby resztę świętego Wojciecha – podsumowuje Kupsik.

Podczas śledztwa podejrzani przyznali się do jedenastu innych przestępstw na Pomorzu i w województwie bialskopodlaskim: włamań do kościołów i napadu z bronią w Gdańsku. Bracia M. wraz z Waldemarem B. dostali się do jednego z mieszkań, spuszczając się na linach taterniczych z dachu 10-piętrowego budynku na balkon na 7. piętrze i przez otwarte drzwi balkonowe dostali się do mieszkania. Trzy osoby, śpiące w najlepsze, potraktowali eterem i spokojnie splądrowali mieszkanie, a wyszli drzwiami wejściowymi. Mieli przy sobie broń, a na twarzach kominiarki wykonane z piłkarskich skarpet, tzw. getrów – opisywał Jakubowski w swojej książce.

Tuż przed sporządzeniem aktu oskarżenia zdecydowano, że cała czwórka powinna odpowiadać nie za kradzież z włamaniem, a za… zabór mienia społecznego. - To ja pisałem pierwsze zarzuty i uznałem, że pokrzywdzonym jest parafia archikatedralna w Gnieźnie. Zakwalifikowałem to jako kradzież z włamaniem. Sprawą mocno interesowały się jednak Komenda Główna Milicji Obywatelskiej i Prokurator Generalny i to z ich strony przyszło polecenie, że mamy im zmienić zarzuty na zabór mienia społecznego. A to oznaczało, że groziło im od 5 do 25 lat więzienia. Byli tacy, którzy to pochwalali, bo uważali, że surowa kara jest najważniejsza, nie patrząc na to, że to byłby taki niebezpieczny precedens dla Kościoła, że mienie kościelne traktuje się jako mienie państwowe. I taki zarzut musieliśmy im przedstawić – opowiada Rafał Kupsik.

Akt oskarżenia trafił do sądu już 28 maja 1986 roku, a pierwsza rozprawa odbyła się dwa tygodnie później, 12 czerwca. Pod specjalnym nadzorem – sali sądowej pilnowali komandosi, bo pojawiły się pogłoski, że bracia M. mogą próbować uciec.

Ostatecznie 1 lipca 1986 r. sąd skazał za zabór mienia państwowego braci M. i Piotra N. na 15 lat więzienia, a Waldemara B. na 12 lat. Stosunkowo wysokie wyroki uzasadnił warunkami recydywy, które podwyższyły kary o połowę. Niższa kara dla Waldemara B. wynikała ze skruchy. Każdy ze skazanych musiał też zapłacić 5 milionów złotych grzywny.

Sprawcy zostali skazani po trzech miesiącach od kradzieży
Sprawcy zostali skazani po trzech miesiącach od kradzieży
Źródło: Urząd Miejski w Gnieźnie, Małopolska Biblioteka Cyfrowa (x5), WBP im. Marszałka J. Piłsudskiego w Łodzi

Sąd Najwyższy uznał jednak, że przyjęta kwalifikacja czynu była błędna. Za kradzież z włamaniem obniżył braciom M. i Waldemarowi B. kary do 10 lat pozbawienia wolności.

Nagroda w wysokości 500 tysięcy złotych wyznaczona przez ministra kultury za wskazanie sprawców trafiła do osoby pragnącej zachować anonimowość, która "widziała aniołki". Pozostałe 200 tysięcy złotych fundatorzy nagrody zdecydowali się przekazać Piotrowi Wituckiemu, który odnalazł w pryzmie piasku skradziony korpus figury św. Wojciecha.

Epilog

Piotra N. kara niczego nie nauczyła. W więzieniu planował kolejne kradzieże – wypożyczał książki i gazety, z których dowiadywał się o zabytkach. Wszystko notował. Po wyjściu z więzienia znów okradał kościoły. - W latach 2003-2006 dopuścił się ponad 30 włamań do kościołów i cerkwi na terenie Ziemi Lubuskiej, Dolnego Śląska i Wielkopolski, dokonując kradzieży dzieł sztuki o łącznej wartości oszacowanej przez biegłych na kwotę blisko 3 milionów złotych – informował w 2007 roku Kazimierz Rubaszewski, ówczesny rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.

N. zatrzymano w 2006 roku. W jego dwóch mieszkaniach znaleziono figurki z drewna, rzeźby, złote i srebrne naczynia liturgiczne, biżuterię, obrazy, krucyfiksy, zabytkowe egzemplarze Ewangelii oraz wiele innych dzieł sztuki sakralnej. W sumie odzyskano ponad 100 kościelnych precjozów, które najprawdopodobniej były przygotowane do wywiezienia z kraju.

- W niektórych przypadkach kradzieże dokonywane były w sposób "siłowy", co powodowało niejednokrotnie nieodwracalne uszkodzenia, zwłaszcza tak zwanych zespołów figuralnych. Koszty niezbędnych zabiegów renowacyjnych tak potraktowanych zabytków zostały wyliczone na kwotę przekraczającą 600 tysięcy złotych – informował Rubaszewski.

Nim doszło do procesu, 24 czerwca 2010 roku Sąd Okręgowy w Zielonej Górze uchylił areszt wobec Piotra N. Mężczyzna szybko wrócił "do zawodu". - Od 26 sierpnia 2010 roku do 31 grudnia 2010 roku 58-latek ponownie popełniał czyny przestępcze – dokonał włamań do pięciu budynków i zabrał w celu przywłaszczenia mienie o łącznej wartości 29 775 złotych – informował w 2011 roku Grzegorz Szklarz, ówczesny rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.

N. zatrzymano w lutym 2011 r. Szybko wyszło na jaw, że nie porzucił "specjalizacji" – w trakcie śledztwa policjanci ustalili, że odpowiada za włamania do obiektów sakralnych na terenie województw lubuskiego i dolnośląskiego. Podczas przeszukania jednego z użytkowanych przez 58-latka pomieszczeń policjanci zabezpieczyli przedmioty pochodzące z kościołów. Był to m.in. świecznik i pozłacana patena. Dzięki pomocy wojewódzkich konserwatorów zabytków oraz biegłych z zakresu historii sztuki ustalono, skąd pochodzą zabezpieczone rzeczy. Okazało się, że Piotr N. odpowiada za kradzieże z włamaniem do kościołów w Konotopie i Miłakowie (woj. lubuskie) oraz kradzież z remontowanego kościoła w Grudzy (woj. dolnośląskie) świeczników, metalowego krucyfiksu, paten komunijnych i kadzidła. W czasie włamania do kościoła w Konotopie, do którego doszło we wrześniu 2010 r., ukradł dwa portrety epitafijne, stanowiące dobro o szczególnym znaczeniu dla kultury.

- Uparł się, żeby okraść wszystkie kościoły w Polsce – tak jego zawziętość podsumował na łamach "Gazety Lubuskiej" Aleksander Ławreszuk, ówczesny naczelnik wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wielkopolskim.

***

Już kilkanaście dni po włamaniu proboszcz katedry gnieźnieńskiej zapowiedział, że zamontuje zabezpieczenie elektroniczne przed kradzieżami.

Sarkofag św. Wojciecha zrekonstruowano. Prace zakończyły się w 1989 roku.

Relikwiarz Św. Wojciecha
Relikwiarz Św. Wojciecha
Źródło: Lukasz19930915 / Wikipedia (CC-BY-SA 3.0)

Bazylika prymasowska, w której nadal przechowywane są relikwie św. Wojciecha, obecnie chroniona jest przez system antywłamaniowy i przeciwpożarowy oraz przez kraty znajdujące się w oknach zewnętrznych świątyni. Wokół katedry i w jej wnętrzu zamontowano monitoring.

To nie zapobiegło jednak kolejnym kradzieżom. W lutym 2011 roku skradziono złoty pierścień kardynała Stefana Wyszyńskiego – wysadzany brylantami, z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, pochodzący z 1966 roku.

Sprawców zatrzymano i skazano, ale pierścień został zniszczony i sprzedany w częściach. Obrońcą jednego z mężczyzn był Rafał Kupsik, który z prokuratora stał się adwokatem.

Rok później katedra gnieźnieńska znów została okradziona. Złodzieje wynieśli z niej XVIII-wieczny obraz Matki Boskiej. Kopia obrazu włoskiego malarza Giovanniego Battisty Salvi da Sassoferrato wisiała w Kaplicy Doktorskiej, w której odbywają się spowiedzi. - Księża w niedzielę spostrzegli, że obraz zniknął. Ale myśleli, że został zabrany do konserwacji. Ja byłem na służbowym wyjeździe. Gdy wróciłem, z rana zapytali się mnie, czy obraz wzięto do renowacji – mówił Jan Kasprowicz, ówczesny proboszcz katedry. Obrazu nie udało się odzyskać.

Korzystałem z książki Jerzego Jakubowskiego "Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa", depesz Polskiej Agencji Prasowej z 1986 i 2016 roku oraz artykułów o kradzieży z gnieźnieńskiej katedry, opublikowanych w 1986 r. w "Dzienniku Polskim" i "Dzienniku Łódzkim".

Czytaj także: