...to nie jest nazwa rajdu samochodowego, pierwszego w historii, w którym ścigać się mogą tylko samochody elektryczne polskiej produkcji. To szlak, po którym wędrują moje myśli, kiedy przyglądam się igrzyskom w Tokio.
Pracowałem jako dziennikarz na igrzyskach w Monachium w 1972 roku. To wtedy po raz pierwszy usłyszałem bon mot, że Francuzi traktują sport jak wojnę, a Amerykanie wojnę jak sport. Chodziło o to, że dla Francuzów sport to instrument budowania dumy narodowej, a dla Amerykanów to zabawa. To powiedzenie straciło aktualność, bo dziś wszyscy traktują sport jak wojnę.
Słucham komentarzy i czytam doniesienia o gratulacjach od prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego. Przypomina mi się przy tej okazji Gomułka, który na igrzyska nie jeździł, żadnym medalistom nie gratulował, a okazji do gratulacji miał może nawet więcej, bo to były czasy Szewińskiej, Kłobukowskiej, Józefa Szmidta i innych sportowców, a w Tokio w 1964 roku Polacy zdobyli, o ile mnie pamięć nie myli, siódme miejsce w klasyfikacji medalowej.
Gomułka sport traktował jak zabawę, uważał, że ma ważniejsze sprawy na głowie, niż zajmowanie się medalami. I to go zgubiło. Jak tuż przed świętami, w 1970 roku podpisał z niemieckim kanclerzem Brandtem układ gwarantujący trwałość granicy na Odrze i Nysie, to uznał, że załatwił sprawę ważniejszą niż 10 złotych medali i zarządził podwyżkę cen. Sądził pewnie, że naród mu tę podwyżkę wybaczy. Ale naród okazał się niewdzięczny i wysadził go z posady. Liczę na to, że wobec obecnej władzy naród też okaże się niewdzięczny i składane na wyprzodki przez Morawieckiego i Dudę gratulacje dla medalistów nic PiS-owi nie pomogą.
Na tym koniec dygresji olimpijskiej. Igrzyska są dobre dla poprawy samopoczucia, jeśli są medale. Ale nawet jeśli medali jest mało, to nie ma się czym przejmować. Nie samymi medalami człowiek żyje. Ewentualnie może się medalami przejmować Andrzej Duda, który pojechał specjalnie, żeby się fotografować i gratulować, ale z początku miał mało roboty. Teraz jest lepiej, tym niemniej wydaje mi się, że dla przyszłych naszych losów i losów naszych dzieci ważniejsze są stosunki z Unią Europejską niż nawet niespodziewany złoty medal zdobyty przez damsko-męską sztafetę 4x400 metrów.
Medalami się nie najemy, a wszystkim, którzy dzielą moją troskę o nasze stosunki z Unią Europejską, polecam myśli prawdziwego fachowca, jak to dziś mówią różni dumni z siebie analfabeci - "w tym temacie" - Marka Prawdy. Prawda był ambasadorem naszego kraju przy Unii Europejskiej, a potem ambasadorem Unii w Warszawie. Ta ostatnia posada była niełatwa, bo jak mógł czuć się Polak, jako ambasador wrogiego mocarstwa? A tak właśnie prezentowały Unię, jak się to mówi, najważniejsze osoby w Państwie. Szczególnie Prezydent Duda odznaczył się jako nieustraszony obrońca polskości, przestrzegając Unię, by nie mówiła do nas w obcym języku. Zaznaczył ponadto, że Unia to wyimaginowana wspólnota. I ta wyimaginowana wspólnota wtrąca się bezceremonialnie w nasze polskie sprawy, co z kolei nie może pozostać bez odpowiedzi.
Temat unijny nabrał powagi, od kiedy władzę w naszym kraju sprawuje PiS. Politycy tej partii zapowiedzieli, że nadszedł koniec pokornego wysłuchiwania dyktatu biurokratów brukselskich, ale z drugiej strony zapewnili, że jeśli chodzi o pieniądze, to będziemy je brać dalej, bo nam się należą.
Takie pełne godności podejście zyskało zasłużoną popularność i równocześnie wywołało pewne zaciekawienie: jak to zrobić? Jak zachować cnotę i rubla nie stracić?
Wywiad z Markiem Prawdą w "Dzienniku Gazecie Prawnej" polecam wszystkim, którzy sobie nad tym łamią głowę. Według Prawdy polskie władze uwierzyły w "nieruchawość Unii". "Do tej pory rząd polski mógł być rozzuchwalony (… ) niekończącymi się ustępstwami. To wytworzyło przekonanie, że możemy spokojnie konsumować i jednocześnie robić, co chcemy".
W pisaniu i myśleniu o Unii zarysowują się dwie szkoły: moralistyczna - katastroficzna i realistyczna. Pierwsza bije na alarm, że PiS konsekwentnie zmierza do wyprowadzenia Polski z Unii, która chętnie na to przystanie, druga dostrzega, że PiS ceni sobie unijne pieniądze, a Bruksela widzi też korzyści z polskiego, nawet kłopotliwego członkostwa. Która z tych możliwości jest - według Prawdy - bardziej prawdopodobna? "Bardziej realistyczne jest postępujące oddalanie się od centrum integracji. Takie osłabione członkostwo". Wydaje się, że Prezes, w swoim legendarnym pragmatyzmie też przystałby na osłabione członkostwo, z którego mógłby, chachmęcąc coś, wytłumaczyć się radykałom.
Wywiad z Markiem Prawdą to jest świat wolny od medialnego bajdurzenia, świat polityki, w którym Europa ma swoje interesy i Polska ma swoje interesy. Te interesy są zbieżne, ale nie tożsame. Aby je pogodzić, potrzebna jest – według określenia Prawdy - "gimnastyka prawna", czyli poszukiwanie takich rozwiązań i formuł, które uwzględnią zapatrywania i interesy zainteresowanych.
W dzisiejszych czasach, kiedy nie tylko sport traktowany jest jak wojna, obecna polska władza dumna jest z tego, że każdego, kto ma inne zdanie, gotowa jest unicestwić. Na szczęście jest na to za słaba i za biedna. Potrzebuje unijnych pieniędzy i korzysta z unijnej wyrozumiałości wobec głosicieli różnych bredni. "Nie podzielam opinii, że głoszenie bredni nie ma realnych skutków" – mówi Marek Prawda. Innymi słowy - za wygadywanie głupstw trzeba zapłacić. Tyle że płacą najczęściej nie ci, którzy brednie głoszą.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24