"Jest to człowiek, o którego życie nigdy mnie nie zazębiło. Witał się ze mną zawsze uprzejmie i bez zainteresowania, jak ja z nim" – tak pisał o Mieczysławie Rakowskim Leopold Tyrmand w swoim głośnym w swoim czasie pamflecie "Fryzury Mieczysława Rakowskiego".
Mnie z Rakowskim życie zazębiło. Byłem jego podwładnym przez prawie trzy lata w "Polityce". I to zachęciło mnie do napisania kilku słów o świetnej biografii politycznej Mieczysława Franciszka Rakowskiego (MFR) napisanej przez Michała Przeperskiego. Do "Polityki" trafiłem dzięki protekcji Gustawa Gottesmana, który polecił mnie Mietkowi - jak mówiła o Rakowskim "warszawka" po likwidacji "Przeglądu Kulturalnego". Mietek witał mnie uprzejmie, ale rozmawiał bez zainteresowania. Odczułem to boleśnie, bo w "Przeglądzie" należałem do pupilów Gustawa (tak się mówiło o Gottesmanie), a Rakowski miał już innych pupilów i ja do nich nie należałem.
To zastrzeżenie jest ważne, bo uprzedza zarzut, że nie jestem w sprawie Rakowskiego bezstronny. Nie jestem. Mówiąc wprost, Rakowski nigdy nie traktował mnie jako partnera do poważnej rozmowy. Chociaż nie. Kiedy mój status poprawił się na tyle, że odważyłem się taką rozmowę rozpocząć - byłem już zastępcą redaktora naczelnego w "Kulturze" - i zapytałem Rakowskiego, co sprawia, że mimo tylu rozczarowań i przegranych pojedynków z Wydziałem Prasy KC ciągle znajduje w sobie chęć do walki i obrony pisma jako reduty zdrowego rozsądku wśród idiotyzmów i kłamstw PRL-u, udzielił mi odpowiedzi, która wówczas wydawała mi się niegodna poważnego polityka. - Pokażę tym skurw***nom, że moje będzie na wierzchu - powiedział.
Ja oczekiwałem jakiegoś wykładu o sensie pracy organicznej, o naprawianiu nonsensów realnego socjalizmu, które wynikają z głupoty ludzkiej, a nie są immanentną cechą systemu. Oczekiwałem ewentualnie wzmianki o tym, że w istniejących warunkach nie ma wyjścia, bo Ruscy, bo Niemcy, bo Jałta itp. Tym wszystkim częstowali mnie moi szefowie i starsi koledzy w "Kulturze". Imponowała mi ich szczerość, gotowość nazywania rzeczy po imieniu.
A to Rakowski był naprawdę ze mną szczery. Nim powodowała ambicja i potrzeba awansu. Temu służyła niezwykła pracowitość i upór. Przez wiele lat tego nie rozumiałem i nie doceniałem. Dopiero teraz rozumiem – być może to właśnie wtedy jeden jedyny raz Rakowski potraktował mnie poważnie. A może tylko zmęczony pozwolił sobie na otwartość. Byliśmy obaj trochę podchmieleni.
Rozmowa toczyła się bowiem na dziennikarskiej wycieczce do Huty Katowice, a takie wyprawy były często podlewane alkoholem, który stępiał wrażliwość uczestników. Wprowadzeni w stan lekkiego zamroczenia łatwiej przyswajali podawane im do wierzenia głupstwa.
Pochlebiam sobie, że ze stanu tego zamroczenia wyrwałem się wcześniej. Ale gdzie tu się porównywać do Rakowskiego. Nie miałem takich ambicji, brakowało mi pracowitości, ważyło też kiepskie pochodzenie. Pamiętam, że kiedyś wytknął mi je Rakowski: "Tacy jak pana ojciec strzelali do takich jak ja". A ojciec mój, skromny porucznik Armii Krajowej, po Powstaniu, zamiast natychmiast przystąpić do budowania socjalizmu w Polsce, zahaczył jeszcze o Armię Andersa.
Rakowski przez wiele lat wierzył w swoje posłannictwo i chyba to spowodowało, że zimny cwaniak, generał Jaruzelski, tak zręcznie nim manipulował. Szczerego reformatora i rewizjonistę najpierw uczynił wicepremierem i użył do uwodzenia inteligencji, potem posłużył się Rakowskim do pryncypialnej walki z Solidarnością. Kiedy zmienił się etap, przesunął Rakowskiego na niewiele warte stanowisko wicemarszałka Sejmu. Zadufany w sobie MFR sprawował tę ceremonialną funkcję z poświęceniem, podróżował, udzielał wywiadów zachodniej prasie, zaspokajał próżność. Generał zrobił wtedy premierem Messnera, technokratę z Katowic, ale chyba nie przypuszczał, że już za kilka lat objawienie się Gorbaczowa skłoni go do szukania bardziej ambitnych, chociaż też ryzykownych rozwiązań w rodzaju Okrągłego Stołu czy szukania porozumienia z opozycją. Ale do takich gier potrzebował sprytniejszych graczy niż Rakowski. Nie informując go o niczym, intrygował na całego z Kiszczakiem, a za pośrednictwem Cioska - z Kościołem. Natomiast ambicje i pracowitość Rakowskiego wykorzystał, czyniąc go premierem, a na koniec spełnił marzenie jego życia: oddal mu w opiekę Partię. Były szef "Polityki" dał się skusić, wierzył bowiem, że jemu Partię uda się postawić na nogi.
Z upływem lat Rakowski zaczął rozumieć tę grę. Świadczą o tym zapiski w "Dziennikach politycznych" i listy miłosne kierowane do generała w różnych stadiach zażyłości. W lipcu 1983 roku w liście do Jaruzelskiego z okazji urodzin Rakowski pisał: "Z żadnym z poprzednich przywódców (chodzi o Gomułkę, Gierka i Kanię – przyp. autora) nie byłem tak blisko jak z Tobą (…) nieraz muszę uważać, żeby nie wpaść w sidła Twojego uroku. Wpatrując się w Twoją twarz, wsłuchując się w to co mówisz (…) zawsze dochodzę do wniosku, że nikt z Twojego otoczenia nie dorównuje Tobie(…)".
Z upływem lat miłość Rakowskiego do szefa stygnie, pojawia się nuta rozczarowania. "Dziwny to człowiek" - pisze Rakowski o Jaruzelskim w "Dziennikach politycznych" i stawia retoryczne pytanie: "Czyżby rację mieli ci, którzy już sporo lat temu ostrzegali mnie, że WJ (poufały kryptonim używany przez Rakowskiego, kiedy pisze o swoim zwierzchniku – przyp. autora) myśli wyłącznie o sobie, również mnie traktuje instrumentalnie". Młodsi koledzy MFR wpadli na to dużo wcześniej i nie dali się namówić na wspólne ratowanie PZPR.
Pod koniec książki Przeperskiego znalazłem zdanie, które, jak mi się wydaje, najlepiej opisuje fenomen Rakowskiego. "Narkotyk władzy zrobił swoje. Rakowski uwierzył, że jest niezbędny, by sprawy szły w dobrym kierunku. (…) Łykał zniewagi i afronty, których nie żałował mu Jaruzelski".
"Polityka", bez wątpienia wielkie dzieło MFR, to niejako produkt uboczny, ciągle doskonalony instrument do robienia kariery politycznej, prawdziwego marzenia Rakowskiego. Kariery zakończonej dramatyczną komendą: sztandar wyprowadzić!
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24