Wstąpiłem do Biura Ochrony Rządu tuż przed jego likwidacją z powodów czysto administracyjnych, a nie - by uzyskać kilkaset tysięcy złotych ekwiwalentu mieszkaniowego - stwierdził w "Faktach po Faktach" generał Tomasz Miłkowski, komendant Służby Ochrony Państwa, następczyni BOR. Zapewnił, że nie złoży wniosku o wypłatę tego świadczenia.
Portal tvn24.pl ustalił, że 30 stycznia 2018 roku - ostatniego dnia istnienia Biura Ochrony Rządu - do służby przyjęto trzech funkcjonariuszy: obecnego szefa Służby Ochrony Państwa Tomasza Miłkowskiego oraz dwóch wiceszefów: Krzysztofa Króla i Roberta Nowakowskiego. Formalnie kierowali oni BOR już wcześniej, ale robili to, pozostając policjantami.
Według informatorów portalu mogło chodzić o chęć skorzystania z przysługującego każdemu funkcjonariuszowi BOR ekwiwalentu za brak mieszkania służbowego. Średnia wysokość wypłacanego ekwiwalentu mieszkaniowego wynosi 290 tysięcy złotych.
Miłkowski: nie złożę wniosku o ekwiwalent
Sprawę komentował w "Faktach po Faktach" Tomasz Miłkowski. - Cała prawda polega na tym, że ekwiwalent przysługuje wtedy, jeżeli złoży się o niego wniosek. Wniosku nie złożyłem - oświadczył.
Dodał, że zgodnie z artykułem 371 Ustawy o SOP, termin na złożenie takiego wniosku mija po trzech miesiącach od dnia wejścia ustawy w życie. - Trochę zepsuliście mi medialny show (...), ale już na początku maja publicznie powiedziałbym, że mój czas (minął - red.) - powiedział.
Dodał, że na ewentualne złożenie wniosku zostało już tylko kilka dni. Można to zrobić - jak sprecyzował - do ostatniego dnia kwietnia. - Wtedy wszyscy możecie mnie pytać, "czy złożył pan wniosek" - stwierdził. Dopytywany, czy go złoży, zapewnił, że nie.
"Chodziło o zachowanie uprawnień"
Miłkowski powiedział, że od 2001 roku BOR był "jedyną formacją, do której nie można było wstępować z innych służb". W czasie tworzenia ustawy o Służbie Ochrony Państwa i dwóch innych powiązanych aktów prawnych Miłkowski - jak stwierdził - rozpoczął działania, by "do BOR-u można było wstępować z innych służb".
Zapewnił, że sam wstąpił do Biura Ochrony Rządu na dwa dni przed jego rozwiązaniem z powodów czysto administracyjnych, by "zachować uprawnienia" przysługujące funkcjonariuszowi BOR. - Chodziło tylko i wyłącznie o to, żeby 1 lutego komendant SOP i trzej nowo mianowani komendanci (jeden z zastępców jest funkcjonariuszem BOR od 1996 roku - red.) mogli wykonywać swoje czynności. Czysta administracja - stwierdził.
Funkcjonariusze odchodzą "zawsze po kolejnych wyborach"
Szef SOP powiedział, że informacje medialne na temat fali odejść funkcjonariuszy z SOP i BOR są przesadzone. Stwierdził, że "zawsze po kolejnych wyborach" parlamentarnych, "kiedy koalicja, inna ekipa obejmowała rządy, z Biura Ochrony Rządu były znacząco większe odejścia".
- Oczywiście można powiedzieć, że teraz ten czas zmiany z Biura Ochrony Rządu na Służbę Ochrony Państwa część ludzi uznała za moment, w którym podjęła taką decyzję (o odejściu - red.) - wyjaśnił.
Jak dodał, z jego informacji wynika, że w okresie ostatnich dwóch lat z formacją pożegnało się około 200 funkcjonariuszy.
Generał Miłkowski przyznał także, że kandydaci do SOP będą badani wariografem, ale - jak zauważył - podobnie postępuje się wobec kandydatów do Straży Granicznej.
"Bzdurą" nazwał z kolei doniesienia medialne dotyczące tego, że SOP będzie badał teczki kandydatów w Instytucie Pamięci Narodowej. - Nigdy nie sprawdzałem. Nawet nie mam takich kompetencji. Jak by to miało wyglądać? - pytał. Stwierdził, że wątpi, by człowiek z ulicy mógł przeglądać czyjeś akta w IPN. Z kolei gdyby miał to robić SOP - jak stwierdził - to musiałby mieć takie kompetencje w ustawie, a ich nie ma.
Wypadki limuzyn. "Trzeba patrzeć na skalę"
Komendant SOP był pytany o stłuczki z udziałem limuzyn. Powiedział, że funkcjonariusze przejeżdżają dziennie ponad 12 tysięcy kilometrów. - To jest mniej więcej tyle, ile rocznie każdy z nas jeździ, jeżdżąc swoim autem - powiedział.
Podkreślił, że "trzeba patrzeć na skalę", bo - jak stwierdził - w latach 2010, 2011 i 2012 "było więcej zdarzeń poważniejszych niż w roku 2016, 2017".
Stwierdził też, że od wypadku premier Beaty Szydło o "kolizjach, wypadkach, stłuczkach" w kontekście bezpieczeństwa mówi się w mediach, a wcześniej - jak zasugerował - tego nie było.
Autor: pk//rzw / Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24