- Wyliczyłam, że w przyszłym roku córka miałaby tygodniowo realnej nauki zaledwie trzynaście godzin, a do szkoły musiałaby przychodzić na trzydzieści siedem. Zdalna edukacja pokazała nam, że możemy uczyć się w domu – mówi Anna. Jest jednym z rodziców, którzy po szkolnych doświadczeniach w pandemii zdecydowali, że przechodzą z dziećmi na edukację domową.
Od kilku lat edukacja domowa zyskuje w Polsce na popularności. W tym roku szkolnym w domach uczyło się już ponad 11 tysięcy uczniów. Dla porównania tuż przed wejściem w życie reformy edukacji, likwidującej gimnazja w 2017 roku, było takich dzieci około siedmiu tysięcy. A w 2015 roku nieco ponad trzy tysiące.
Aby rozpocząć edukację domową, trzeba formalnie zapisać dziecko do normalnej szkoły i uzyskać zgodę dyrektora tej placówki. Z analiz księdza dr. Andrzeja Lubowickiego, który przebadał ponad 300 rodzin funkcjonujących w ramach tej formy nauki, wynika, że decydują się na nią najczęściej rodziny duże (57 proc.), w których rodzice mają wyższe wykształcenie (75 proc.), mieszkające w dużych miastach (54 proc.).
W domu uczą się dzieci, które – zwykle bez przeszkód – mogłyby chodzić do normalnej szkoły. Ale ich opiekunowie często nie wierzą w klasyczny model edukacji (zniechęca ich opresyjność instytucji wobec ucznia, masowość kształcenia) i wybierają naukę domową w trosce o indywidualny rozwój dzieci. Na tę formę edukacji decydują się też często rodziny, w których szczególną uwagę przywiązuje się do kultywowania wartości i tradycji rodzinnych, czy też głęboko wierzące.
Rodzice weszli do szkół, nie wszystkim się spodobało
- Edukacja domowa w Polsce wciąż jest rzeczą dla bardzo wąskiej grupy i daleko nam do krajów anglosaskich - zauważa prof. Przemysław Sadura, socjolog i specjalista od spraw edukacji z Uniwersytetu Warszawskiego. - Niemniej dotąd widzieliśmy dwie wyraźne grupy ludzi, którzy z niej korzystają. Tych o poglądach konserwatywnych, którzy mocno opowiadają się przeciw ingerencji państwa w życie obywateli i którzy przeszczepiają w tej kwestii wzorce na przykład amerykańskie. I tych, bardziej lewicowych, liberalnych światopoglądowo, którzy należą raczej do wielkomiejskiej wyższej klasy średniej, poszukującej alternatywnych modeli dla edukacji dla swoich dzieci, na przykład szkół demokratycznych, które też są formalnie oparte na edukacji domowej - dodaje.
Prof. Sadura uważa, że jesienią może się jednak ujawnić trzecia grupa, związana właśnie z doświadczeniami edukacji zdalnej. - Ta w praktyce w wielu domach oznaczała edukację domową, bo na rodziców przerzucono dużą część ciężaru nauki - zauważa socjolog. I dodaje: - Równocześnie zdalna edukacja odsłoniła szkolnictwo publiczne. Rodzice zostali wpuszczeni do szkoły, mogli zobaczyć jak ona funkcjonuje. I nie wszystkim się spodobało.
Może się zatem okazać, że po wakacjach dzieci w edukacji domowej będzie jeszcze więcej. Właśnie dzięki szkole online spowodowanej pandemią. Jak te sprawy się łączą? Zapytaliśmy tych, którzy planują przejść na homeschooling.
Chcę mieć swoje tempo
Nina nie chce się stresować tym, że pani wyrwie ją do tablicy i rano zastanawiać się, w co się ubrać i co powiedzą o niej inni uczniowie. Właśnie kończy szóstą klasę w jednej z publicznych podstawówek na Ursynowie w Warszawie, po wakacjach jednak już do niej nie wróci.
- Te ostatnie tygodnie pokazały mi, że można naukę planować samemu i unikać wielu szkolnych stresów – opowiada Nina. – Na początku nauki online bałam się, że nie będę się w stanie sama do niej zmotywować, ale okazało się, że jest wręcz przeciwnie. Dałam z siebie wszystko, mogłam uczyć się swoimi metodami i we własnym tempie. To zadziałało!
Słowa Niny potwierdza jej mama Anna Żelazowska-Kosiorek. – Szkoła często frustrowała Ninę swoim tempem. Córka chciała osiągać sukcesy, ale czasem potrzebowała więcej czasu, a nie zawsze na nią czekano. To podkopywało pewność siebie – opowiada Anna. – Ale od razu powiem: to nie jest tak, że nie lubimy akurat naszej szkoły. To była całkiem sympatyczna podstawówka, a Nina miała wspaniałą wychowawczynię, nauczycielkę biologii, która zawsze ją wspierała. Tylko ten system się dla niej nie sprawdzał.
Nina w piątej klasie powiedziała mamie, że już nie chce chodzić do szkoły. Frustracja narastała. To wtedy zaczęli myśleć o edukacji domowej po raz pierwszy. – Poświęciłyśmy ten czas na przeglądanie różnych opcji, rozmawianie z osobami, które uczą się w domu, ale ostatecznie Nina poszła do szóstej klasy normalnie – opowiada Anna.
Po pierwsze, internet
Temat wrócił ze zdwojoną siłą w czasie zdalnej nauki, którą wymusiła pandemia. – Na początku martwiłam się, że nie będzie potrafiła samodzielnie się zmobilizować – przyznaje. – Tymczasem okazało się, że Nina świetnie planuje. I to przynosi efekty.
Dowód? Nina miała dwójkę z historii na półrocze. Gdy została w domu, stopnie nagle poszybowały w górę. – Sama decydowałam, kiedy mogę się czegoś nauczyć, rysowałam mapy myśli i jak czułam, że jestem gotowa, umawiałam się z panią na zaliczenia – opowiada dziewczyna. Oceny z historii miała świetne.
Wielką zmorą przestała być matematyka. – To nigdy nie był jej ulubiony przedmiot, więc gdy zaczęła się pandemia, ona zaczęła go odkładać coraz bardziej – opowiada Anna. – Wiem, że na jakiś czas odpuściła robienie zadań domowych, zaległości się nawarstwiały. Ale ostatecznie sama skontaktowała się z nauczycielką, która pomogła jej przez to przebrnąć. Zobaczyłam u niej wielką sprawczość, samodzielne myślenie, zaradność.
Mama i córka odkryły też setki miejsc w internecie, które pomagają w nauce. – Ostatnio, jak widziałam, że zmierza do mnie z zadaniem z matematyki, to od razu jej powiedziałam, najpierw spróbuj z Tomaszem Gwiazdą, a jeśli on nie da rady ci pomóc, to zapraszam do mnie – śmieje się mama Niny. Pomoc matematyka z sieci nastolatce wystarczyła.
Nina nie martwi się, że po wakacjach nie spotka się z kolegami i koleżankami ze szkoły. – Nie potrzebuję szkoły, by się spotkać z przyjaciółmi – zauważa.
Mama liczy uciekające godziny
O brak kontaktu z rówieśnikami nie musi się też martwić rówieśniczka Niny – Mela. Ona nawet 15 godzin w tygodniu spędza z koleżankami na treningach z gimnastyki artystycznej. Sport to jej największa pasja i z rodzicami doszli do wniosku, że edukacja domowa może pomóc w jej rozwijaniu.
Anna Puzyna, mama Meli również nie narzeka na podstawówkę, w której dotąd uczyła się córka. To niepubliczna szkoła w Warszawie. – Edukacja zdalna wyglądała tam naprawdę dobrze i nie tylko ja tak uważam. Jako przewodnicząca rady rodziców wsłuchiwałam się w opinie przedstawicieli klas na każdym poziomie nauczania. Od czasu zamknięcia szkoły było ich bardzo dużo – zastrzega.
Jednak z Melą już od dawna rozważały przejście na edukację domową w siódmej klasie. – W naszej szkole są rozszerzone programy, wyszło mi, że w przyszłym roku Mela spędzałaby w szkole 37 godzin tygodniowo. Poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę, żeby moje dziecko było w podstawówce na etacie – wspomina.
I zaczęła liczyć. Gdy odjęła zajęcia rozszerzone i wuef, wyszło jej, że w szkole jest 27 godzin lekcyjnych. – Ile z lekcji to efektywna nauka? 30 minut? – zastanawia się Anna Puzyna. – Gdy bliżej się temu przyjrzałyśmy, to wyszło, że takiej realnej pracy merytorycznej będzie nieco ponad 13 godzin zegarowych. No i czy ja naprawdę chcę, żeby ona tyle czasu traciła w szkole i ciągle zastanawiała się, czy musi zrezygnować z jakiegoś treningu, by nauczyć się na klasówkę? Nie chciałam tego robić mojej 12-latce – dodaje.
Wszystkie te miejsca, w które pojedziemy razem
Mama innych gimnastyczek opowiedziała jej o szkole w podwarszawskich Łomiankach, która wspiera edukację domową. – Oferują konsultacje, spotkania z rówieśnikami, można tam zaliczać egzaminy. Spotkaliśmy się z dyrektorem online, okazało się, że to może być najlepsze rozwiązanie dla nas - mówi Anna Puzyna.
Już nie martwi się, że Mela nie będzie potrafiła rano się zebrać do samodzielnej pracy. Bo tygodnie zdalnej nauki pokazały, że jej córka - podobnie jak Nina - świetnie sobie z tym radzi. – Wstawała rano, jadła śniadanie i brała się do pracy – wspomina. Jak sama mówi, pracuje w wolnym zawodzie. – Wiem, że dzięki temu będziemy mogły spędzić też więcej czasu razem. Już nie mogę się doczekać tych wspólnych wypraw do Gniezna czy Biskupina, na które normalnie nie było czasu. A przecież to też nauka – dodaje.
Pieniądze, których nie wyda na czesne, chce przeznaczyć na wsparcie Meli. Już znalazła nauczycielkę, która będzie pomagać jej w przedmiotach przyrodniczych.
Mela chce w domu skończyć podstawówkę, a do liceum wrócić w normalnej szkole. Z przyjaciółką, z którą znają się od przedszkola, obiecały sobie, że razem pójdą do niego. – Edukacja domowa to dla nas sposób, jak przetrwać to ostatnie dwa lata podstawówki bez chodzenia na kompromis: dobre stopnie zamiast sportu. To da nam dużo czasu, żeby się rozwijać, zamiast gonić – dodaje.
Ania myśli o igrzyskach i zadaniach z fizyki
Mela nie będzie jedyną sportsmenką, która zostanie w domu. Ania Gemza, która z wielkimi sukcesami trenuje gimnastykę sportową i już myśli o igrzyskach w 2024 roku w Paryżu, też przechodzi na edukację domową.
- Prowadzę zawodową rodzinę zastępczą – opowiada jej mama, Agnieszka. – Często uczę dzieci w domu, również te z niepełnosprawnościami, więc mam w tym pewne doświadczenie. Jednak pełnoprawna edukacja domowa to dla mnie dopiero przyszłość. Zaczniemy z Anią od września.
Szkoła sportowa przestała spełniać oczekiwania Ani i jej rodziców. W siódmej klasie dziewczynka była właściwie jedyną wyczynową sportsmenką w grupie. – A szkoła niewiele pomagała, nawet planu nie dostosowywano do jej treningów – wzdycha mama dziewczynki. – Gdy Ania została w domu udowodniła, że jest osobą sumienną nie tylko w sporcie i w kwestii edukacji naprawdę można jej zaufać. Wiedziałam wcześniej, że potrafi wstać rano i iść pobiegać, ale nie wiedziałam, czy będzie potrafiła zdopingować się do rozwiązywania zadań z fizyki. A potrafiła.
W Krakowie Ania i Agnieszka znalazły centrum, które wspiera edukację domową. Dostaną kursy online, Ania co tydzień będzie mogła rozwiązywać testy, które pomogą jej sprawdzić, czy dostatecznie dobrze opanowała materiał. – I to nam się podoba. Bo zdalna edukacja wyglądała zwykle tak, że nauczyciel pisał co trzeba przeczytać i do której godziny wysłać zadania. Do tego to Ania szkoły nie potrzebuje – mówi Agnieszka. – Jej priorytet to sport: treningi, zgrupowania, zawody. W przyszłym roku praktycznie co tydzień będzie na zawodach w innym kraju. I tak, będzie musiała napisać też egzamin ósmoklasisty, ale wierzę, że dzięki edukacji domowej da radę zrobić to nawet lepiej – dodaje.
Jak męczą się nauczyciele i dzieci
O egzaminy nie musi na razie martwić się Manuela Prekiel z Żor. Jej syn Wilhelm od września będzie trzecioklasistą, tyle że w domu.
- Edukacja zdalna tylko nas zdopingowała – mówi Manuela. – Już wcześniej rozmawialiśmy o tym, żeby przejść na nią od czwartej klasy, pandemia sprawiła, że zrobimy to rok wcześniej. Nauczycielka naszego dziecka jest niesamowita zarówno w edukacji w szkole, jaki i tej online. Spotykała się online z uczniami trzy razy w tygodniu, zajęcia były sensownie prowadzone i krótkie. Sporo jednak czasu pochłaniało ogarnięcie grupy, poproszenie o wyciszenie mikrofonów i samo zbudowanie zainteresowania lekcją. Od znajomych słyszę, że w starszych klasach to był pogrom. Ale równocześnie upewniłam się, że lekcje to jest coś, z czym możemy sobie w domu poradzić.
Zauważyła, że zdalna edukacja sprawia, iż dzieci znacznie więcej czasu spędzają przy komputerach. Nauka i czas wolny mieszają się przed ekranami. A Manuela nie jest wcale pewna, że od września dzieci normalnie pójdą do szkoły. – Jeśli nauka zdalna będzie kontynuowana, to tych godzin komputerowych będzie coraz więcej, a ten przesyt rozwojowi dzieciom nie służy – zauważa. – Widziałam, jak się męczą nauczyciele, jak męczą się dzieci. Nie chcę tego.
Kto by tęsknił za dzwonkami?
Manuela Prekiel ma doświadczenia z edukacją, od ponad 12 lat prowadzi żłobek i przedszkole. – Jestem zakręcona na punkcie odchodzenia od edukacji systemowej, ze zgrozą obserwowałam kolejne reformy, w tym szczególnie likwidację gimnazjów. Wiem, co mówię, bo dwójka moich dzieci jest już dorosła – zastrzega.
W Żorach rodziców, którzy chcą wyjść z dziećmi ze szkoły jest więcej i postanowili połączyć siły. – Wpadliśmy ze znajomymi na szaleńczy pomysł, że zorganizujemy im szkołę bez szkoły. Znaleźliśmy dom z ogrodem i osobę, która pomoże nam w nauczaniu – mówi Manuela. – Wszystkie dzieci będą formalnie w edukacji domowej, ale będą mogły się codziennie spotykać. Nie jest nas dużo, bo dzieci będzie siódemka, a docelowo może być dwunastka. No i wszystkie są małe, najstarsi będą trzecioklasiści. Gdyby to z jakiegoś powodu nie wypaliło, to jednak czuję, że jesteśmy w stanie pracować z synem normalnie, w domu. Prawdziwa edukacja to rozmowy, wyjazdy, czytanie książek, oglądanie albumów i map. A to i tak dzieje się poza szkołą – dodaje Manuela.
Wilhelm nie martwi się zaś, że straci kontakt z kolegami, bo tak jak starsza od niego Nina uważa, że spotykać się można po szkole. Na pięciominutowych przerwach czasu dla siebie i tak jest za mało. – A za dzwonkami i sprawdzianami tęsknił na pewno nie będzie – mówi jego mama.
Dla Niny, Meli, Ani i Wilhelma ostatni dzwonek w tym roku szkolnym zadzwoni w piątek 26 czerwca. Możliwe, że będzie to ostatni dzwonek na lata.
To nie jest dla każdego
Na rosnącą popularność edukacji domowej wpływa wiele czynników. - Nie chodzi tylko o to, że zwiększa się grupa rodziców, którzy chcą szkoły poza systemem, ale też o fakt, że ich marzenia mogą być realizowane, bo mają prawne i organizacyjne możliwości - mówi prof. Sylwia Jaskulska, pedagożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Gdybyśmy porozmawiali z rodzicami, którzy to marzenie realizowali kilka czy kilkanaście lat temu, na pewno dowiedzielibyśmy się, że było to trudniejsze.
Jej zdaniem edukacja domowa dobrze wpisuje się w trend życia bliżej natury i budowania silnych więzi wspólnotowych, szczególnie rodzinnych. Przypomina, że powodzeniem cieszą się alternatywne szkoły i przedszkola, a wiele z nich opiera się właśnie na nacisku na budowanie relacji z ludźmi, z samym sobą i z przyrodą, na przykład przedszkola leśne, w których dzieci spędzają większość dnia na powietrzu, niezależnie od pogody.
- Edukacja domowa to piękna wizja, znam rodziny, które mądrze i z pożytkiem dla dzieci wcielają ją w życie. Należy jednak pamiętać, że nie jest to pomysł dla każdego - podkreśla prof. Jaskulska. - Truizmem może się wydawać stwierdzenie, że potrzeba czasu, zaangażowania i umiejętności, aby zrealizować w domu szkolny materiał i nie tylko, bo przecież szkoła to nie tylko nauka. Ale taka jest prawda - dodaje.
Badaczka zauważa, że edukacja zdalna, która stała się naszym doświadczeniem tej wiosny, to fenomen sam w sobie i pułapką może być zarówno myślenie, że odsłoniły się w niej wszystkie słabości szkoły, jak i to, że tak dobrze sobie poradziliśmy, że właściwie szkoła jest nam już niepotrzebna.
- To jest jakiś obraz szkoły i rodziny, ale w tych konkretnych warunkach, w czasie emocjonalnych i społecznych wyzwań, które na ten obraz wpływają - mówi prof. Jaskulska.
I dodaje: - Jeśli w czasie edukacji na odległość poczuliśmy, jako rodzice, że właściwie "całą tę szkołę można zrobić w domu", niekoniecznie jest to argument za edukacją domową. No chyba, że od dawna o niej myślimy i utwierdziliśmy się w tym. Może to być po prostu efekt bardzo pozytywnych doznań, jeśli naszej rodzinie udało się odnaleźć w nowej rzeczywistości, albo złości i frustracji na szkołę, jeśli czuliśmy, że wsparcie z jej strony nie było dostateczne. Edukacja domowa jest stylem życia rodziny, a jej rozpoczęcie to bardzo odpowiedzialna decyzja. Emocje związane z czasem pandemii mogą nie być dobrym doradcą.
Dane na temat ostatecznej liczby dzieci w edukacji domowej w przyszłym roku szkolnym będą znane 30 września.
Źródło: tvn24.pl