Rysuje się perspektywa, że do polskiego wojska po kilkuletniej przerwie wreszcie trafią jakieś nowe drony. Jak dowiedział się portal tvn24.pl, w Bydgoszczy wyprodukowano partię prototypową i skierowano ją do prób. Są to jednak bardzo małe urządzenia i o ograniczonych możliwościach. Co więcej, wojsko jeszcze formalnie ich nie zamówiło. Jeśli chodzi o te większe, to przez rok od głośnej deklaracji Antoniego Macierewicza o "tysiącach dronów", zmieniło się niewiele.
W bydgoskich Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 2 mają być produkowane masowo między innymi tanie drony kamikadze Dragonfly. Jak zapewnia w rozmowie z tvn24.pl przedstawiciel firmy Daniel Ciechalski, jest ona gotowa do rozpoczęcia produkcji seryjnej. - Na razie powstała seria prototypowa. Została skierowana do prób - powiedział. Wstępne próby "powinny" potrwać do końca roku. Kiedy drony mogłyby trafić do żołnierzy, jeszcze nie wiadomo. Zwłaszcza że - jak przyznaje firma - "stosowna procedura przetargowa" dopiero "jest w przygotowaniu", czyli daleko do jej finału. Na razie WZL nr 2 prowadzi prace własnym sumptem.
Kamikadze na ratunek
Tak jak pisaliśmy już pół roku temu, właściwie tylko te małe drony kamikadze mogą pomóc uratować deklarację Macierewicza z listopada 2016 roku. Minister obrony stwierdził wówczas, że MON chce zakupić znaczne ilości dronów produkowanych przez polskie firmy. - Mówimy o tysiącach egzemplarzy - deklarował minister. Zastrzegł jednak, że samo przygotowanie i rozpoczęcie "masowej" produkcji "to jest kwestia jeszcze co najmniej roku". Rok właśnie mija i do masowych dostaw dronów do wojska jeszcze daleko. Jedyną nadzieją są właśnie Dragonfly, choć biorąc pod uwagę, że dopiero zaczynają się ich testy i nie ma uruchomionej formalnej procedury ich zakupu, to sukcesem będzie dostarczenie pierwszych maszyn na drugą rocznicę deklaracji Macierewicza.
Dragonfly to niewielkie urządzenia, podobne rozmiarami do takich, które dzieci mogą dostać na komunię. Opracowane przez polskich inżynierów, mają służyć przede wszystkim do ataków samobójczych przy pomocy niewielkiej głowicy. Żołnierz ma je naprowadzić na cel, w który maszyna ma wlecieć. Podobne konstrukcje zostały stworzone i wdrożone do produkcji już w kilku państwach. Małe drony samobójcy mają trafić na wyposażenie zarówno regularnego wojska, jak i Wojsk Obrony Terytorialnej.
Większych maszyn brak
Większość światowych wojsk koncentruje się jednak na dronach służących do rozpoznania, ponieważ znacznie podnoszą one skuteczność oddziałów w walce. Dragonfly mogą w ograniczonym stopniu posłużyć sterującemu żołnierzowi do oglądania okolicy z powietrza, jednak daleko im do możliwości wyspecjalizowanych urządzeń. O rychłych dostawach takich dronów nie ma jednak mowy. Inspektorat Uzbrojenia, czyli instytucja MON odpowiadająca za zakupy sprzętu dla wojska, prowadzi szereg postępowań mających na celu nabycie dronów. Jednak, pomimo upływu kilku lat od rozpoczęcia, wszystkim daleko do finału. - Większość znajduje się we wstępnej fazie - przyznał w maju w odpowiedzi na zapytanie tvn24.pl rzecznik inspektoratu pułkownik Sławomir Lewandowski. - Najczęściej jest to faza analityczno-koncepcyjna - dodał.
Od tego czasu IU nie opublikował żadnej oficjalnej informacji na temat postępów. Jedynie we wrześniu ogłoszono zamówienie dronów rozpoznawczych, ale lądowych. Chodzi o małe roboty o nazwie Tarantula, które już raz zamówiono. W 2015 roku rozstrzygnięto przetarg na nie, ale później go anulowano. Zadaliśmy IU pytania, czy któreś z postępowań mających na celu zakup latających dronów wyszło poza Fazę Analityczno-Koncepcyjną. Czekamy na odpowiedź.
Perspektywy niewesołe
W ciągu ostatniego roku jedynym większym wydarzeniem na tym polu było anulowanie przetargu na zakup dronów rozpoznawczych klasy mikro, czyli najmniejszych. W kwietniu IU zrezygnowało z zakupu, ponieważ wybrany dostawca chciał za dużo pieniędzy. Poza tym w maju powołano do życia konsorcjum państwowych firm, które mają stworzyć średniej wielkości drona rozpoznawczego Orlik. Wcześniej w 2016 roku anulowano lub zmodyfikowano praktycznie wszystkie postępowania mające na celu zakup latających bezzałogowców dla polskiego wojska. W większości zrezygnowano z przetargów na rzecz bezpośrednich negocjacji z państwowymi firmami zbrojeniowymi, zgodnie z polityką nowego kierownictwa MON. Mało optymistyczną ocenę sytuacji przestawił w swoim październikowym raporcie na temat modernizacji wojska generał rezerwy Adam Duda, były szef IU, a obecnie ekspert Fundacji Stratpoints. - Program wyposażenia wojska w bezzałogowe systemy powietrzne nie ruszył jeszcze z miejsca. Czas niezbędny na przeprowadzenie postępowań, zawarcie umów i produkcję tych systemów, szczególnie największych, nie daje nadziei na ich wdrożenie do służby w perspektywie przed rokiem 2022 - stwierdził.
Jedyne drony, które mogą trafić w perspektywie kolejnego roku w ręce polskich żołnierzy, to Dragonfly. Ich pojawienie się nie zmieni jednak znacząco sytuacji w wojsku. Nadal będzie brakować systemów służących do rozpoznania. Obecnie zdecydowana większość takiego sprzętu w polskim wojsku to drony Flyeye prywatnej polskiej Grupy WB. W latach 2010-2015 kupiono ich około setki. Większość trafiła jednak do wojsk specjalnych i jednostki rozpoznawcze wojsk lądowych mają tylko kilka zestawów (kilkanaście dronów).
Nie ulega wątpliwości, że polskie wojsko cierpi na poważny niedobór dronów. Nie ma perspektyw, aby zmieniło się to znacząco w najbliższych latach.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: CO MON | mjr Robert Siemaszko