Rozpoczęła się miejska kontrola w przychodni, w której badano trzymiesięczną Nadię kilka dni przed śmiercią. Miasto sprawdzi, dlaczego podczas badań nie stwierdzono, że dziecko jest bite.
- Ustaliliśmy, że rodzina Nadii miała kontakt 13-krotnie z różnymi placówkami ochrony zdrowia, m.in szpitalem, w którym dziecko przebywało z podejrzeniem kolki czy miejską przychodnią, do której matka z córką przyszła kilka dni przed śmiercią dziecka - informuje Krzysztof Piątkowski, wiceprezydent Łodzi.
Dlaczego nie interweniują?
Władze miasta są zaniepokojone faktem, że służba zdrowia rzadko zgłasza przypadki stosowania przemocy w domu.
- Od momentu wprowadzenia w Łodzi inicjatywy "niebieska karta", Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej zgłosił podejrzenie przemocy w domu ponad 300 razy. W tym czasie służba zdrowia wychwyciła agresję domową tylko dwukrotnie - wylicza Krzysztof Piątkowski.
Magistrat zapowiada wprowadzanie procedur w miejskich placówkach służby zdrowia, aby uczulić ich pracowników, by byli zobowiązani do informowania odpowiednich służb o podejrzeniu stosowania przemocy wobec dzieci.
- Będziemy też rozmawiać z dyrektorem łódzkiego NFZ, żeby podobne procedury obowiązywały również w placówkach prywatnych - mówi wiceprezydent Piątkowski.
Nikt niczego nie zauważył
Żaden z lekarzy badających Nadię nie stwierdził, że dziecko było bite. Ostatnie badanie w życiu Nadii odbyło się na cztery i trzy dni przed śmiercią. Pielęgniarka stwierdziła wtedy, że 19-letnia Martyna P. dobrze zajmuje się dzieckiem. Sprawą zajmuje się prokuratura.
- Kontrolę rozpoczęliśmy niezależnie od działań prokuratorskich - przekonuje Piątkowski. - Chcemy dowiedzieć się, dlaczego nikt nie zareagował prawidłowo.
Nadia była pod koniec sierpnia hospitalizowana w szpitalu przy ul. Spornej w Łodzi.
- Dziecko zostało przyjęte z podejrzeniem kolki. Nasze obserwacje wykazały, że matka Nadii dobrze sie nią opiekowała. Nic nie wzbudziło naszych podejrzeń - mówi dr Zbigniew Jankowski, Zastępca Dyrektora Naczelnego ds. Lecznictwa placówki.
Rodzina Nadii była pod opieką łódzkiego MOPS. - Pracownicy społeczni nie stwierdzili żadnych przesłanek świadczących o zaniedbaniach czy stosowaniu przemocy w rodzinie - mówi Igor Mertyn z łódzkiej pomocy społecznej.
Nie było śladów?
Sekcja zwłok skatowanej na śmierć Nadii wykazała, że dziecko było bite od dłuższego czasu. Stwierdzono złamania żeber, które goiły się i mogły powstać na kilkanaście dni przed śmiercią, sińce, które mogły powstać kilka dni wcześniej oraz rozległe obrażenia głowy, które powstały kilka godzin przed śmiercią.
- Chcemy odtworzyć czas i mechanizm powstania obrażeń oraz ustalić, czy mogły być one wcześniej zauważone, a jeśli tak, to kto mógł je widzieć - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Nadia została śmiertelnie pobita w nocy z niedzieli na poniedziałek. Arkadiusz A. potwierdził podczas przesłuchania, że zdarzało się, iż stosował przemoc, by uciszyć niemowlę. Przyznał, że w weekend uderzył dziecko otwartą dłonią, a następnego dnia - pięścią w głowę. 19-letnia matka nie przyznała się do winy, twierdząc, że dobrze opiekowała się dzieckiem.
Oboje zostali aresztowani w minioną środę. Grozi im dożywocie.
Autor: bż/iga / Źródło: TVN24 Łódź/PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź