- Strażacy przeprowadzili akcję najlepiej, jak potrafili. Decyzje podejmowane przez nich były jedynymi, które tam na miejscu można było podjąć - tak strażak kpt. Piotr Mądry ocenił niedzielną akcję ratowniczą na Jeziorze Powidzkim (Wielkopolskie). Mimo akcji ratunkowej utonęło dwoje ludzi w holowanym przez strażaków na brzeg jachcie.
Niepowodzenie akcji ratunkowej Tomasz Krajnik z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu tłumaczy tym, że była ona prowadzona "na głębokim i rozległym jeziorze, w trudnych warunkach pogodowych, przy silnym wietrze i fali dochodzącej do pół metra wysokości". Zapewnił też, że uczestniczący w akcji ratowniczej strażacy mieli świadomość, że uwięzionym w wywróconym jachcie osobom kończy się powietrze, a łódź może zatonąć.
- Wcześniej próbowali dostać się do nich, nurkując, próbowali też podnieść łódź. Gdy to nie przyniosło rezultatu zdecydowali o odholowaniu łodzi na płyciznę. Ratownicy byli doświadczonymi ludźmi, wygrali mistrzostwa w ratownictwie wodnym, sprawdzili się w rzeczywistych zdarzeniach: w lipcu 2009 roku w bardzo podobnej sytuacji udało im się po odholowaniu łodzi uratować osobę z przewróconej jednostki - przekonywał Krajnik.
"Strażacy przeprowadzili akcję najlepiej, jak potrafili"
Straż pożarna podała, że z telefonicznych zgłoszeń dotyczących zdarzeń na Jeziorze Powidzkim wynikało, że po wywróceniu dwóch jachtów w wodzie, w nieznanej części jeziora w wodzie przebywa osiem osób. Ratownicy wyruszając na ratunek musieli przeszukać teren całego akwenu, by znaleźć wywrócone jednostki, nie mieli wówczas świadomości, że zgłoszenia dotyczą jednego zdarzenia, a dwie osoby są uwięzione w wywróconej łodzi.
- Dowódca, który przybył pierwszy na miejsce, liczył się z tym, że musi dopłynąć do dwóch wywróconych łodzi. W mojej ocenie strażacy przeprowadzili akcję najlepiej, jak potrafili. Decyzje podejmowane przez nich były jedynymi trafnymi decyzjami, które tam na miejscu można było podjąć - zapewniał na konferencji ratownik z poznańskiej grupy ratownictwa wodnego kpt. Piotr Mądry.
Dwie osoby nie żyją
Piątka młodych ludzi wypłynęła na jezioro wypożyczonym jachtem, który wywrócił się na bok, najprawdopodobniej w wyniku silnego podmuchu wiatru. Wejście do kabiny znajdowało się około metra pod wodą. Zostały tam dwie osoby - kobieta i mężczyzna. Troje pozostałych wydostało się na zewnątrz. Uratował ich przepływający jacht.
Według wezwanych na pomoc strażaków postawienie jachtu okazało się niemożliwe. Po odholowaniu łodzi do brzegu jeziora uwięzione w kabinie osoby wydobyto po wycięciu otworu w burcie. Podjęta natychmiast akcja ratownicza nie przyniosła efektu. Ofiarami są 24-letnia mieszkanka Turku i 32-letni mieszkaniec Piły.
W mojej ocenie strażacy przeprowadzili akcję najlepiej, jak potrafili. Decyzje podejmowane przez nich były jedynymi trafnymi decyzjami, które tam na miejscu można było podjąć kpt. Piotr Mądry
Świadkowie: nieskoordynowana akcja
Z opinii i relacje świadków wynika jednak, że akcja prowadzona była w nieskoordynowany sposób, a decyzja o holowaniu łodzi przyczyniła się do śmierci uwięzionych w niej ludzi. Strażacy mieli też zignorować propozycję ratowników Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, którzy chcieli pomóc w akcji.
Prokuratura w Słupcy prowadzi śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania wypadku. Według zastępcy prokuratora rejonowego w Słupcy Zofii Ciesiołkiewicz-Kubiak, przyczyną śmierci dwójki osób było wychłodzenie i utopienie się. - To na razie nieoficjalne wyniki sekcji zwłok, ponieważ prokuratura nie posiada jeszcze oficjalnej, pisemnej informacji˙w tej sprawie - powiedziała. Prokuratura bada też, czy do wypadku nie przyczynił się stan techniczny łodzi. Sprawdzona zostanie prawidłowość przebiegu akcji ratowniczej strażaków. Konieczne jest także zbadanie, czy sternik posiadał uprawnienia.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24