Liberałowie, Zieloni i lewica w europarlamencie zaapelowali do Komisji Europejskiej o podjęcie kolejnych działań w sprawie kryzysu konstytucyjnego w Polsce. Ich zdaniem Komisja powinna uruchomić artykuł 7. traktatu Unii, który pozwala na sankcje. - Znowu robicie państwo orwellowski spektakl, mam nadzieję, że ostatni - stwierdził europoseł PiS Ryszard Legutko.
We wtorek w Parlamencie Europejskim w Strasburgu odbyła się debata o praworządności w Polsce. Była to już kolejna w tym roku dyskusja europarlamentarzystów na ten temat.
Na początku debaty informację dotyczącą stanu dialogu Komisji Europejskiej z polskim rządem przedstawił wiceszef KE Frans Timmermans.
"Jesteśmy chorym ogniwem tej wspólnoty"
Głos zabrał m.in. wypowiadający się w imieniu Europejskiej Partii Ludowej Janusz Lewandowski.
- Ta władza wzięła się z demokratycznego mandatu, ale mandat mniej niż 20 proc. uprawnionych do głosowania nie usprawiedliwia kroczącego zamachu stanu na instytucje państwa prawa, społeczeństwa obywatelskiego, zdrowej gospodarki, nie usprawiedliwia rujnowania pozycji Polski w świecie - powiedział w Strasburgu Lewandowski, który wypowiadał się w imieniu Europejskiej Partii Ludowej. Jak podkreślał, na forum PE o Polsce rozmawiano już pięć razy. - Jesteśmy chorym ogniwem tej wspólnoty. Cenę płaci cała Polska. To wspaniałe dzieło milionów Polaków, jakim jest Polska ćwierćwiecza, nie zasługuje na płacenie tak wielkiej ceny za nadużycia władzy - mówił europoseł PO.
"Orwellowski spektakl"
Europoseł PiS Ryszard Legutko przekonywał, że decyzja o zorganizowaniu debaty jest niesprawiedliwa, skrajnie stronnicza i niczym niepoparta.
- Znowu robicie państwo orwellowski spektakl, mam nadzieję, że ostatni, choć znając tę izbę, nie wiadomo. Jak poprzednio cała ta decyzja o debacie na temat Polski jest bezsensowna, niesprawiedliwa, skrajnie stronnicza i niczym niepoparta - podkreślał szef delegacji PiS do PE, który wypowiadał się w imieniu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Jak przekonywał, w Polsce nie ma żadnego problemu z ustawą o zgromadzeniach, a każdy, kto chce manifestować, może to robić. - Dlaczego zawracacie ludziom głowę? Jak można tak skrajnie rozmijać się z faktami? Wstydźcie się! Nie wolno takich rzeczy robić - zwracał się do deputowanych z innych frakcji Legutko. Jego zdaniem wiceszef KE Frans Timmermans "ciągnąc z niezrozumiałym uporem sprawę Trybunału Konstytucyjnego", domaga się w istocie tego, by TK był zdominowany przez "nominatów jednej strony politycznej". Zarzucał KE, że ta nie zareagowała, gdy poprzedni Sejm wskazał niezgodnie z konstytucją dwóch sędziów, mimo że kadencje tych, których mieli zastąpić, jeszcze nie wygasły. - Nie zareagował pan, bo to była pańska strona - zwrócił się do wiceszefa KE europoseł PiS.
"Tego chcieli Polacy w wyborach? Nie sądzę"
Przedstawiciele liberałów, Zielonych i lewicy w europarlamencie apelowali do Komisji Europejskiej o podjęcie kolejnych działań w sprawie kryzysu konstytucyjnego w Polsce. - Wspieramy polskich obywateli, którzy wczoraj wyszli na ulice, by protestować przeciwko erozji ich praw - powiedziała europosłanka liberałów Holenderka Sophie in ’t Veld. - Obywatele mają prawo do niezawisłych sądów, polskie kobiety mają prawo do obrony przed przemocą w rodzinie, decydowania o swoim ciele, obywatele mają prawo do organizowania się, wolności słowa. Rząd polski pozbawia obywateli ich praw. Czy tego chcieli Polacy w wyborach rok temu? Nie sądzę - mówiła in 't Veld. Pytała wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa, co zamierza zrobić w sprawie kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego w Polsce. - Już w lipcu opisał pan sytuację w Polsce jako systemowe zagrożenie dla praworządności. Jeśli tu niepotrzebne są działania, to kiedy będą potrzebne? - mówiła. - Jeśli nawet wiadomo, że Rada (państwa unijne) nigdy nie będzie głosowała na rzecz zastosowania artykułu 7. traktatu UE, to Komisja powinna działać odpowiedzialnie i do tego doprowadzić - powiedziała europosłanka z Holandii.
"Czy przyjmiecie konkretne, zdecydowane kroki?"
Takie samo pytanie postawiła wiceszefowi KE przedstawicielka Zielonych Terry Reintke. - Czy podejmiecie jakieś konkretne, zdecydowane kroki, by wysłać jasny sygnał pod adresem polskich władz? Trzeba powiedzieć, że to, co dzieje się w Polsce, nie tylko budzi obawy, ale wymaga też działań na poziomie UE - powiedziała.
Europosłanka socjalistyczna Birgit Sippel podkreślała, że słusznie się stało, iż KE uruchomiła mechanizm praworządności wobec Polski. Jej zdaniem sprawa ta powinna trafić teraz do Rady UE, gdzie przedstawiciele państw członkowskich mogliby uznać, że istnieje systemowe zagrożenie dla praworządności w Polsce. Do tego trzeba większości 4/5 głosów, a nawet jeśli ostatecznie nie doszłoby do nałożenia sankcji (do czego trzeba jednomyślności), byłby to odpowiedni sygnał - przekonywała.
"Widzimy, jak wiele osób protestuje na ulicach"
Malin Bjoerk ze Zjednoczonej Lewicy Europejskiej wyraziła zaniepokojenie informacjami, jakoby rząd polski chciał się wycofać z Konwencji Stambulskiej w sprawie walki z przemocą wobec kobiet.
- Widzimy też, jak wiele osób protestuje na ulicach, i słyszymy, że będzie ograniczone prawo do demonstracji. To są zakusy na podstawowe prawa. Mam nadzieję, że Komisja będzie ich bronić, a także żądać przestrzegania Konwencji Stambulskiej - powiedziała Bjoerk.
"Pomocna dłoń zaczyna przypominać pięść"
Procedurę Komisji Europejskiej skrytykowali m.in. Brytyjczyk Syed Kamall, który przekonywał, że jeśli poucza się rząd, który wygrał demokratyczne wybory, to poucza się też obywateli, którzy na nich zagłosowali. Instytucjom unijnym zarzucił, że "pomocna dłoń zaczyna przypominać pięść, która chce kontrolować".
Duńczyk Anders Primdahl Vistisen stwierdził natomiast, że większość europarlamentarzystów prowadzi nagonkę na polski rząd. Zarzucił Timmermansowi, że jest "narzędziem politycznym skierowanym przeciwko demokratycznie wybranemu rządowi".
Krytycznie o unijnych instytucjach wypowiedzieli się także Michał Marusik, Robert Iwaszkiewicz i Janusz Korwin-Mikke.
- Co można powiedzieć w ciągu minuty, jak wy nic o Polsce nie wiecie? - mówił Korwin-Mikke. - Na przykład kobiety mają w Polsce znacznie więcej do powiedzenia w polityce niż w jakimkolwiek innym kraju Europy - stwierdził. - W Polsce mogę mówić i nazwać Afropolaka właściwym w Polsce słowem, a jak użyję tego słowa tutaj, to jestem karany trzema tysiącami euro. To w Polsce jest wolność słowa, a tu jej nie ma - dodał.
Autor: kg/sk / Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: EBS