Osiem lat po katastrofie smoleńskiej Antoni Macierewicz i jego eksperci publikują tak zwany raport techniczny o przyczynach rozbicia się prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem. Mówią o materiałach wybuchowych i eksplozjach. To brzmi znacznie bardziej efektownie niż to, co do tej pory na temat przyczyn katastrofy Tu-154M zgromadziła polska prokuratura. Reporter "Czarno na białym" Piotr Świerczek podsumowuje wnioski z opinii, jaką biegli przygotowali dla prokuratury.
Prokuratura Zbigniewa Ziobry nie ujawnia opinii biegłych przygotowanej jeszcze dla zlikwidowanej w 2016 roku prokuratury wojskowej; opinia ta została uzupełniona następnie w 2017 roku. W związku z tym Piotr Świerczek, nie ujawniając materiałów ze śledztwa, a korzystając z własnej grafiki oraz znanych już zdjęć, pokazuje minuta po minucie i centymetr po centymetrze, jak - według biegłych prokuratury - doszło do katastrofy.
Opinia była efektem badań grupy ponad 20 biegłych, wojskowych lub byłych pilotów samolotu Tu-154, specjalistów od budowy płatowca, techniki lotniczej i aerodynamiki. Opinia ta wyklucza zamach. Wnioski z niej wskazują, że nie mają oni wątpliwości, iż nisko lecący samolot stracił część skrzydła po zderzeniu z brzozą; nie było wybuchu, nie było bomby.
Biegli na ponad 700 stronach opisali, jak samolot uległ zniszczeniu.
Skrzydło
Samolot, według zapisu czarnych skrzynek, jest 856 metrów od początku pasa lotniska w Smoleńsku i 63 metry na lewo od pasa. Nieco ponad sześć metrów nad ziemią uderza w brzozę.
Pierwsze z drzewem stykają się tak zwane sloty skrzydła. To element, którym skrzydło naciera na masy powietrza. Następnie drzewo zgniatało, łamało i przerywało kolejne elementy konstrukcyjne skrzydła oraz blachy poszycia. Niektóre ich elementy wygina do środka, inne, niejako pchane, cięte przez pień drzewa, wywijają się na zewnątrz. W ten sposób brzoza stopniowo przecinała skrzydło. Przewody paliwowe i hydrauliczne są wygięte do tyłu zgodnie z kierunkiem cięcia brzozy.
Jak twierdzą biegli, konstrukcja była rozrywana przez drzewo lub pękała wzdłuż szwów, wskutek naprężeń występowało nawet tak zwane odstrzeliwanie główek nitów.
Na fragmentach skrzydła w pobliżu zbiornika paliwa widać też wiązki przewodów zasilających elektryczną pompę paliwową. Izolacja przewodów jest cała, a żaden element nie nosi śladów oddziaływania ognia, takich jak osmolenia, nadpalenia, nadtopienia. Widoczne wygięcie odpowiada kierunkowi niszczenia i obrysowi brzozy.
Siła dźwięku
Główne wnioski co do przebiegu lotu pochodzą z jednoznacznych danych, zapisanych przez urządzenia samolotu. Na przykład zapis głosu i odczytywana przez załogę gwałtownie spadająca wysokość - zarejestrowana w czarnych skrzynkach - została porównana z zapisami polskiego rejestratora parametrów lotu. Rejestrator ten zapisuje dane w formie cyfrowej i odczytano go w Polsce. Ani policja, ani instytut ekspertyz sądowych w Krakowie, ani inni biegli nie podważyli autentyczności nagrań i zapisów.
Ostatnia prosta
Na ostatnią prostą samolot wchodzi niecałe 10 kilometrów od progu pasa lotniska i praktycznie od razu wlatuje w gęste chmury. Piloci sprawdzają ustawienia maszyny przed lądowaniem, przez co za późno rozpoczynają procedurę podejścia. Rosyjskie radary, z powodu niewyciętych drzew, prawdopodobnie w ogóle nie widziały tupolewa, kiedy ten był na niskim pułapie.
Pilot ustawił prędkość samolotu na 280 km/h, więc kiedy zaczyna gwałtownie zniżać lot, maszyna - by wyrównać prędkość - automatycznie obniża moc silników z ponad 50 procent mocy do zaledwie 32 procent. To sprzeczne z instrukcją użytkowania samolotu. Niskie obroty silników, brak mocy staną się kluczowe przy próbie odejścia.
Według wniosków z opinii biegłych, wybuch został wykluczony. Biegli prokuratury zwracają uwagę na uszkodzenia mechaniczne, na elementy drzewa wbite w poszarpane elementy metalowe. W opinii biegłych dla prokuratury przedstawiono łącznie ponad 20 dowodów na brak zamachu i brak eksplozji. Są dowody licznych zderzeń z drzewami na bardzo małej wysokości. Biegli sprawdzili też to, w jaki sposób samolot znalazł się tak nisko, mimo licznych ostrzeżeń, wielu komunikatów i znanych załodze zagrożeń.
Pod opinią podpisało się ponad 20 biegłych. Ich szefem był Antoni Milkiewicz, który ponad 30 lat temu badał katastrofę Iła-62 w Warszawie i nie bał się w PRL obwinić za wypadek rosyjskich techników. Teraz Milkiewicz i jego ludzie mówią, że Smoleńsk to zwykła katastrofa, a za swoją opinię biorą pełną odpowiedzialność. Wiedzą, że za ewentualne błędy mogłoby im grozić więzienie - stwierdza w swoim materiale Piotr Świerczek.
Autor: mm//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24