|

Chłopców dusił ręcznikami, nie wiedział, że niektórzy przeżyli. Akcja o kryptonimie "Zemsta"

Zabezpieczone ślady na miejscu zbrodni w Kutnie
Zabezpieczone ślady na miejscu zbrodni w Kutnie
Źródło: ze zbiorów Michał Larka

Na rodziców chłopców w całej Polsce padł blady strach. Seryjny zabójca jeździł po kraju, podstępem wchodził do mieszkań i dusił. Jego - zawsze młode - ofiary znajdywano z zawiązanym wokół szyi mokrym ręcznikiem.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Mężczyzna wszedł na klatkę schodową i stanął przed drzwiami swojego mieszkania na osiedlu Piastowskim na poznańskich Ratajach. Otworzył drzwi, powiesił w przedpokoju płaszcz i ruszył do kuchni. Była godzina 14.45. Za kwadrans powinna wrócić jego żona. Głodna, tak jak on. Zaczął obierać ziemniaki. Kobieta weszła do mieszkania chwilę po piętnastej. W pierwszych słowach zapytała o syna. Mężczyzna odparł, że go nie widział i chyba jeszcze nie wrócił ze szkoły.

Zajrzała do pokoju syna. Leżał w łóżku przykryty kołdrą. Nie odezwał się ani słowem, nie drgnął nawet. Gdy odchyliła kołdrę, oniemiała. Wokół szyi Krzysia owinięty był ręcznik.

"Mamy do czynienia z seryjnym zabójcą"

Ruszyło policyjne dochodzenie. Grupą operacyjno-śledczą kierował Jerzy Jakubowski, późniejszy szef poznańskiego CBŚ. - Było to najbardziej emocjonalne śledztwo, w którym brałem udział - przyznaje w rozmowie z tvn24.pl. Syn Jakubowskiego był wtedy w podobnym wieku co 12-letni Krzyś.

Szybko ustalono, że zamordowany chłopiec wyszedł z domu około godziny 7.45, kwadrans przed zajęciami w szkole. W domu nikogo już nie było - jego rodzice wyszli do pracy o siódmej.

Jakaś kobieta widziała go, jak przed domem rozmawiał z nieznanym mężczyzną. Potwierdził to jej mąż. Podali rysopis nieznajomego: wiek - 35-40 lat, wzrost - 170-175 centymetrów, krępej budowy ciała, ciemne włosy, twarz owalna, wystająca dolna szczęka, ubrany był w ciemną dłuższą ortalionową kurtkę, ciemne spodnie i czapkę z daszkiem, w ręce trzymał teczkę dyplomatkę.

"Od razu wydałem polecenia, aby grupa policjantów pojechała na dworzec główny PKP w Poznaniu i tam zleciła zadania w komisariacie kolejowym. Taki wygląd mężczyzny sugerował pracownika PKP albo przyjezdnego, który mógł zarówno przed, jak i po zabójstwie pojawić się na dworcu PKP"  - pisał Jakubowski w swojej książce "Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa".

W lutym 1991 roku zamordowany został Krzyś
W lutym 1991 roku zamordowany został Krzyś
Źródło: W. Ciszak, M. Larek - "Mężczyzna w białych butach", Czwarta Strona 2016

"Wszystko też wskazuje na motyw rabunkowy, zginęły bowiem m.in. spora kwota pieniędzy, złota i srebrna biżuteria, dolary USA i bony depozytowe PKO" - podawał "Express Poznański".

Był 26 lutego 1991 roku.

Jakubowski: - Już następnego dnia wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z seryjnym zabójcą.

"Zemsta"

Mężczyzny poszukiwali policjanci z całej Polski. Akcja miała kryptonim "Zemsta".

Pierwszy raz usłyszano o nim 20 kwietnia 1990 roku. Mężczyzna w Bytomiu zaczepił 10-letniego Marcina, mówiąc, że jest kolegą jego taty z pracy. Przekonał chłopca, by zaprowadził go do mieszkania po kopertę, której miał nie zabrać ojciec. Podstęp się udał. W środku mężczyzna miał krzyczeć, że przez ojca chłopca stracił pracę i należy mu się 20 tysięcy złotych "rekompensaty". Rzucił się na dziecko, zaczął dusić ręcznikiem. 10-latek udawał, że nie żyje. Sprawca zabrał z domu pieniądze, zegarki, ubrania, kosmetyki i słodycze. Gdy wyszedł, Marcin zaalarmował rodziców.

"Życie Bytomskie" opisywało pierwsze przestępstwo
"Życie Bytomskie" opisywało pierwsze przestępstwo
Źródło: ze zbiorów Michał Larka

Kilkanaście dni później, 7 maja, do podobnego zdarzenia doszło w Radomiu. 9-letni Wojtek duszenia ręcznikiem nie przeżył. Sprawca wyniósł z mieszkania pieniądze, złoty pierścionek i ubrania. W tej sprawie jednak miejscowi policjanci zatrzymali nieletniego, który miał zaczepiać dzień wcześniej chłopców. Postawiono mu zarzut zabójstwa, do którego się przyznał.

24 maja sprawca znów zaatakował. 11-letni Grzegorz z Wrocławia zaprowadził go do mieszkania, znów - pod pozorem wzięcia koperty, i znów twierdził, że przez jego ojca stracił pracę. W ramach "zemsty" zgwałcił chłopca, po czym zaczął dusić ręcznikiem. 11-latek przeżył. Po kilku dniach do jego rodziny dotarł anonim o treści: "Zemsta!!! Czekałem 14 lat".

Tydzień później zamordowany został 9-letni Sebastian ze Szczecina. Chłopca znaleziono leżącego na dywanie z ręcznikiem obwiązanym wokół szyi. Obok leżała kartka: "Zemsta wreszcie Z". Sprawca ukradł prezerwatywy i klucze do mieszkania.

6 czerwca 1990 roku mężczyzna odpowiadający rysopisowi poszukiwanego dusiciela zaczepiał chłopców w Kutnie. W swoją "pułapkę" udało mu się zwabić Krzysia. Udusił chłopca ręcznikiem, okradł mieszkanie, a na lustrze w łazience napisał szminką "ZEMSTA".

Zabezpieczone ślady na miejscu zbrodni w Kutnie
Zabezpieczone ślady na miejscu zbrodni w Kutnie
Źródło: ze zbiorów Michał Larka

12 dni później w Oławie na Dolnym Śląsku zginął 9-letni Łukasz. Ciało chłopca z mokrym ręcznikiem na szyi znalazła jego siostra.

"Zbrodnia ta poruszyła wszystkich. Morderca był widziany, pozostawił ślady papilarne, biologiczne, skradł też nie tylko pieniądze, ale i biżuterię, odzież. Zostawił po sobie wizytówkę. Kartkę z napisem 'Nareszcie dokonałem oczekiwanej zemsty - B'. Psychopata?" - pisało wydawane we Wrocławiu "Słowo Polskie".

Kartka pozostawiona na miejscu zbrodni
Kartka pozostawiona na miejscu zbrodni
Źródło: ze zbiorów Michał Larka

Podczas sekcji zwłok w ustach chłopca znaleziono nasienie. "Wszystko przemawia za tym, że 'dusiciel z Oławy' jest wielokrotnym mordercą polującym na chłopców w wieku 10 do 13 lat. Wskazują na to nie tylko identyczne scenariusze zbrodni, ale inne elementy, o których wiemy, lecz dla dobra śledztwa nie możemy jeszcze ujawnić. 'B' w ostatnich dwóch miesiącach zaatakował na pewno pięć razy (...). I to zawsze w godzinach rannych do 11.00. Najpierw lustruje teren, a następnie wybiera ofiarę bawiącą się na podwórku. Prawdopodobnie zdobywa zaufanie dziecka, powołując się na znajomość z rodzicami. Malec prowadzi go do mieszkania…" - czytamy w "Słowie Polskim".

Kilka dni po zabójstwie Łukasza do redakcji gazety zgłosiła się kobieta, która twierdziła, że 8 czerwca widziała człowieka podobnego do tego z rysopisu. Miał kręcić się po szkole podstawowej w Żmigrodzie i osiedlu mieszkaniowym przy ulicy Wojska Polskiego. "Intruz wzbudził moją ciekawość, więc spytałam go, co w szkole porabia. Zbył to niedorzeczną gadaniną o... szynce, którą ma do sprzedania" - opisywała kobieta.

"Mściciela" nie udało się zatrzymać. On się zatrzymał. Przestał zabijać.

"Słowo Polskie" o postępach w śledztwie
"Słowo Polskie" o postępach w śledztwie
Źródło: ze zbiorów Michał Larka

Wrócił 3 stycznia 1991 roku. W Zbąszyniu w Wielkopolsce wszedł do mieszkania wraz z chłopcem, aby rzekomo sprawdzić odcinek renty jednego z rodziców. Poprosił dziecko, żeby przyniosło mu długopis z czerwonym wkładem. W międzyczasie okradł mieszkanie. Chłopcu nic się nie stało. Opisał złodzieja, zwrócił między innymi uwagę na zabandażowany palec wskazujący lewej ręki, siniec pod lewym okiem i skaleczenie na prawej skroni.

W lutym udusił Krzysia w Poznaniu.

Oszukać przeznaczenie

Na podstawie zeznań małżeństwa, które wtedy mogło widzieć mordercę małych chłopców, udało się stworzyć jego portret pamięciowy. - Sporo było wiadomo na temat jego ubioru, natomiast niewiele o twarzy - przyznaje Jakubowski. Portret poszukiwanego rysował Andrzej Strabel, który - jak podkreśla Jakubowski - "miał do tego rękę".

To właśnie jego wysłano do telewizyjnego programu kryminalnego, żeby przed kamerami rysował i opowiadał, jakim skutecznym narzędziem wykrywczym może być portret.

- Tworzenie portretów pamięciowych to rodzaj specyficznego przesłuchania - mówi mi Strabel. Specyficznego, bo za fałszywe zeznania opisującemu nie grożą konsekwencje karne.

Strabel: - To był mój ostatni portret pamięciowy. Z dalszego rysowania zrezygnowałem ze względu na natłok prac, obejmowałem funkcję kierownika pracowni daktyloskopijnej.

Od początku zakładano, że morderca na Krzysiu nie skończy. Znów zaatakuje. To była kwestia czasu. Wyścig policji z przestępcą.

- Podeszliśmy do tego tak, że trzeba "zastawić sidła" na seryjnego zabójcę. W tej sprawie brakowało koordynacji, każdy robił swoje. Zorganizowaliśmy spotkanie wszystkich prowadzących dotychczasowe śledztwa. Ściągnęliśmy ich do Poznania i zebraliśmy wszystkie akta do kupy - opowiada mi Jerzy Jakubowski.

Śledztwo nabierało tempa
Śledztwo nabierało tempa
Źródło: ze zbiorów Michał Larka

Policjanci zwrócili uwagę, że miasta, w których dochodziło do przestępstw łączyło to, że były ważnymi węzłami kolejowymi. I jeszcze, że we wszystkich tych sprawach sprawca działał na osiedlach mieszkaniowych. Zastanawiali się, czy wróci do Poznania.

- To było słabą przesłanką - wspomina Jakubowski. Ale ostrożności nigdy za wiele.

Portret pamięciowy podejrzanego
Portret pamięciowy podejrzanego
Źródło: ze zbiorów Andrzeja Strabela

Strabel: - Policjanci z tym portretem w ręku zrobili karkołomną robotę. Dotarli do wszystkich poznańskich szkół z pogadankami prewencyjnymi. Dyrektorzy wyczulali nauczycieli, a ci na lekcjach wychowania obywatelskiego przeprowadzali rozmowy z dziećmi, by uważały na mężczyzn zaczepiających ich na ulicy i o każdym takim przypadku powiadamiali dorosłych.

Okazało się, że mężczyzna był w Poznaniu cztery dni przed zabójstwem, zaczepiał innego chłopca, a ten - jak każdy inny dotychczas oszukany - wprowadził go do mieszkania. Małego Kubę natychmiast przesłuchano. O tym, że ocalał, zadecydował przypadek.

Strabel: - W mieszkaniu wisiał mundur oficera. W świetle przedpokoju przypominać mógł policyjny. Sprawca się go wystraszył. Niczym porażony wyszedł z mieszkania.

- Chłopak mógł mieć jakieś sześć-osiem lat. Robiłem korektę portretu pamięciowego w ich domu - mówi Strabel.

Kuba był cennym świadkiem.

Strabel: - Upierał się co do niektórych cech poszukiwanego, aby poprawić je na portrecie.

Wkrótce skorygowany portret pokazywano w gazetach i w telewizji w całym kraju.

Portret poszukiwanego i pozostawiony przez niego napis
Portret poszukiwanego i pozostawiony przez niego napis
Źródło: ze zbiorów Andrzeja Strabela

"Mają go!"

Typowano, kim może być sprawca. Może skazańcem, który właśnie skończył odsiadywanie wyroku? Komendy w całym kraju miały typować pedofilów i gwałcicieli, którzy wychodzili na wolność przed 20 kwietnia 1990 roku, czyli pierwszym morderstwem dziecka, i mogli odpowiadać rysopisowi sprawcy.

- Pamiętajmy, że 1991 rok to czasy już dość odległe. Internet raczkował, nie było komórek, nie było w ogóle badań DNA . Mieliśmy tylko ustaloną grupę krwi mordercy, bo on zostawiał ślady, gwałcąc tych chłopców - przypomina Jakubowski.

Z Rawicza nadszedł sygnał, że 30 marca 1990 roku na "warunkowe" wyszedł Adam S. z Bytomia skazany za zabójstwo i zgwałcenie chłopca. Mężczyzna dostał tylko siedem lat więzienia, bo miał mieć ograniczoną poczytalność. Ale ten miał alibi - udowodnił, że w dniu zabójstwa Krzysia nie mogło być go w Poznaniu, w dodatku jego charakter pisma nie przypominał tego, które sprawca zostawiał w miejscach zbrodni.

Z racji elementów ubioru charakterystycznych dla pracowników kolei - ciemny ubiór, dyplomatka - sprawdzano też obsługę pocztowych wagonów kolejowych, ale i to nie przyniosło efektów.

28 lutego 1991 roku komendant wojewódzki policji w Poznaniu ustanowił nagrodę - pięć milionów złotych dla osób, które pomogą ustalić sprawcę.

Zgłosił się między innymi policjant ze Swarzędza, który wcześniej pracował w Chodzieży. Sugerował, że za morderstwami może stać Henryk K., skazany w 1987 roku na sześć lat i trzy miesiące więzienia za kradzieże. Dokonywał ich bowiem właśnie, nakłaniając małych chłopców do wpuszczenia go do mieszkania. Mężczyzna 13 stycznia 1990 roku wyszedł na przepustkę i nie wrócił do zakładu karnego.

Zdjęcie Henryka K. pokazano kilkuletniemu Kubie z Poznania.

Ten potwierdził: to ten sam mężczyzna, którego wpuścił do domu. Policjanci zlecili porównanie jego próbki pisma z więzienia z tymi, które sprawca zostawiał po zbrodniach. Jednak biegli z Poznania nie byli w stanie wskazać, czy mogła je napisać ta sama osoba. Przebadali więc je specjaliści z Warszawy. Ci nie mieli wątpliwości - to ten sam charakter pisma, co w przypadku listu napisanego do rodziców 11-letniego Grzegorza z Wrocławia.

Jeszcze tego samego dnia zdjęcie Henryka K. pokazano w telewizji. Mężczyznę widziano w Trójmieście, Bydgoszczy i Łodzi. Z ostatniego z miast 26 lutego około godziny 17, czyli po zabójstwie Krzysia z Poznania, miał wysłać paczkę do syna.

7 marca udało się go zatrzymać w Bydgoszczy. "Mają go!" - obwieszczał w tytule "Express Poznański".

"Express Poznański" o zatrzymaniu Henryka K.
"Express Poznański" o zatrzymaniu Henryka K.
Źródło: ze zbiorów Michała Larka

W popołudniówce czytamy o okolicznościach zatrzymania: "Około 15-ej sierżant z bydgoskiego Komisariatu Kolejowego zauważył na tamtejszym Dworcu Głównym mężczyznę niosącego pod pachą brązowy kożuch. Na widok policjanta tamten przyspieszył i w pewnej chwili zaczął uciekać ulicą Dworcową. Po drodze porzucił kożuch. Sierżant dogonił uciekiniera na wysokości Klubu Sportowego 'Astoria'. W czasie doprowadzania delikwenta do komisariatu, ten znów dał drapaka. Tym razem w pogoń rzuciło się dwóch funkcjonariuszy. Mężczyznę obezwładniono".

Mężczyzna miał ze sobą paszport ze swoim zdjęciem i fałszywym nazwiskiem. Z Bydgoszczy natychmiast przewieziono go do Poznania.

K. "nie jest aniołkiem"

Jakubowski w książce "Policjant": "Zaczęły pojawiać się wątpliwości. W dniu zabójstwa Krzysia, a więc 26 lutego 1991 roku, Henryk K. około godziny 17.00 nadał w urzędzie pocztowym w Łodzi paczkę, którą zaadresował do swojego syna. Teoretycznie w ciągu kilku godzin można przemieścić się z Poznania do Łodzi. Coś jednak podpowiadało mi, że ta wersja się chwieje.

Strabel: - Henryk K. niesamowicie pasował do tych zbrodni, ale kiedy zobaczyłem go prowadzonego na korytarzu, od razu powiedziałem, że ten facet kompletnie nie pasuje do rysopisu.

"Na nikogo nie podniosłem ręki. Teraz jestem już spokojny" - zarzekał się K. podczas przesłuchania.

Kazano mu pisać kolejne słowa na kartkach i szminką na szybach.

Mężczyznę na bezpośrednim okazaniu pokazano kilkuletniemu Kubie, rozpoznał go wcześniej na zdjęciu. Teraz zdecydowanie stwierdził, że to nie on.

Jakubowski: - Zdjęcie, na którym go rozpoznał, było małe, zdaje się legitymacyjne. Nie pokazywało sylwetki, budowy ciała, wzrostu.

Wtedy gruchnęła wiadomość: ofiarą pedofila padł kolejny chłopiec. We Wrocławiu mężczyzna zaczepił 12-letniego Rafała, mówiąc mu, że ma dla rodziców list od cioci z RFN. W mieszkaniu brutalnie go zgwałcił, ale nie próbował zabić. To budziło wątpliwości, czy to poszukiwany seryjny zabójca.

K. też nim się nie okazał. Biegli z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego pomylili się we wcześniejszych badaniach porównujących charakter pisma.

Strabel: - A na papierze zabezpieczonym po jednym z przestępstw były ślady linii papilarnych, których nie dopasowano do K.

"Express Poznański" donosił: "Są głosy, że to fatalna pomyłka. Złośliwi zaraz dodają, iż policja dała plamę (…) Człowiek ten ma alibi. Ekspertyzy kryminalistyczne, a także inne zebrane w toku śledztwa materiały utwierdzają w przekonaniu, że to nie on jest sprawcą ohydnego czynu. I dobrze, że stwierdzono to teraz, a nie np. dwa miesiące później. Co nie znaczy, że jest aniołkiem, 'rozlicza się' go z różnych przestępstw, będzie zresztą odbywać karę pozbawienia wolności".

Henryk K. pozostał w areszcie - poszukiwany był do odbycia kary za inne przestępstwa.

"Express Poznański" o zatrzymaniu Henryka K.
"Express Poznański" o zatrzymaniu Henryka K.
Źródło: ze zbiorów Michał Larka

Tymczasem mężczyzna, który zgwałcił we Wrocławiu Rafała, miał wcześniej zaczepiać innych chłopców. Na policję zgłosił się też chłopak, który twierdził, że mężczyznę z rysopisu widział w pociągu. Jechał z dolnośląskiego Węglińca do Katowic. Policjanci spędzili kilka dni w tej niewielkiej miejscowości i jej okolicach. Bez efektów.

W Wielkanoc, 31 marca 1991 roku, mężczyznę przypominającego poszukiwanego zatrzymano w Jeleniej Górze. I to był fałszywy trop - szybko udowodnił, że w marcu nie ruszał się z Białegostoku.

18 kwietnia doszło do kolejnego ataku. Ofiarą był chłopiec w Sosnowcu. Przeżył i opisał, co zapamiętał.

Jakubowski: - Facet wychodził z mieszkania z przeświadczeniem, że on nie żyje. Chłopak był kapitalnym świadkiem. Leżał na łóżku podduszony i długo obserwował sprawcę poruszającego się po mieszkaniu - od kolan w dół. Zwrócił uwagę, że sprawca miał śnieżnobiałe adidasy i dyplomatkę koloru brązowego.

Telefon

22 kwietnia 1991 roku poznańscy policjanci odebrali telefon od dyrektorki szkoły podstawowej na osiedlu Rusa w Poznaniu.

Strabel: - Na Górnym Tarasie Rataj zaczepianych było pięciu chłopców - jego styl się wiele nie zmienił. Wszystko zadziało się błyskawicznie: dzieci powiadomiły wychowawcę, wychowawca - dyrektorkę, a dyrektorka - oficera dyżurnego.

Jakubowski: - To, co wydawało się mało prawdopodobne, czyli że sprawca wróci do Poznania i znów zaatakuje, sprawdziło się. A nasze działania prewencyjne w formie pogadanek w szkole okazały się znakomitym i skutecznym pomysłem.

Po chwili drugi telefon - od mieszkanki, która widziała mężczyznę z rysopisu. W tym samym miejscu.

Jakubowski: - Zrobiliśmy krótką odprawę i tym, kto co miał - nieoznakowanymi radiowozami, samochodami prywatnymi - ruszał na ratajskie osiedla, by wypatrzyć go gdzieś krążącego po osiedlu. Trzeba było działać ostrożnie, by go nie spłoszyć. Wystarczyłoby, żeby wsiadł do autobusu, tramwaju i odjechał - i trop by się urwał…

Strabel: - Wszystko odbyło się błyskawicznie. Czułem tylko swąd opon odjeżdżających samochodów.

Na Rataje pojechało kilkudziesięciu policjantów operacyjnych. Obstawiono wszystkie przystanki autobusowe i tramwajowe w okolicy.

Jakubowski: - Jedna z ekip wypatrzyła klienta idącego sobie spacerowym tempem po osiedlowej alejce w tych charakterystycznych śnieżnobiałych adidasach i z brązową dyplomatką w ręku.

Zajechali mu drogę, wyskoczyli do niego i rzucili na maskę poloneza. Po czym zapakowali go do środka i bez słowa przewieźli na komendę.

Jakubowski: - Zastrzegłem sobie, że to ja będę go przesłuchiwał. Prosiłem, by z nim nie rozmawiano w drodze na komendę.

Strabel: - Jak zobaczyłem Tadeusza K. na korytarzu, to od razu stwierdziłem: no, ten mi pasuje do portretu. I jeszcze miał te białe buty i zawiązany bandażem palec.

 "Widać było, jak topnieje"

Przesłuchanie zaczęło się około godziny 12.30-13.00.

Tadeusz K. miał 40 lat, z czego w więzieniu spędził 12. Skazany był za czyny lubieżne z dziewczynkami i kradzieże. Pochodził z Lądka-Zdroju, ale przez całe życie tułał się po Polsce, mieszkając zwykle po kilka miesięcy w jednym miejscu. Ostatnio w Zielonej Górze. Z zawodu był cieślą, w więzieniu zdobył uprawnienia spawacza. Był kawalerem.

Zdjęcie zatrzymanego
Zdjęcie zatrzymanego
Źródło: W. Ciszak, M. Larek - "Mężczyzna w białych butach", Czwarta Strona 2016

Jak opisuje Jakubowski, "był bardzo grzeczny, odpowiadał na wszystkie pytania". - Próbował się bronić, udawał, że nie wie, dlaczego jest zatrzymany. Twierdził, że na Ratajach szukał znajomego z więzienia.

Na komendę wezwano pięciu chłopców, których mężczyzna rano zaczepiał. Mieli oni potwierdzić, że to ten sam mężczyzna.

Jakubowski: - To było bardzo trudne. Trzeba było zrobić to okazanie bezpośrednio, nie przez lustro. Chodziło o to, by do potencjalnego sprawcy dotarło, że został rozpoznany. Okazanie przez lustro nie daje takiej możliwości. Chłopcy byli po prostu świetni. Rozpoznali go bezproblemowo, widać było, jak topnieje, jak spuszcza głowę, czerwieni się.

Po kilku godzinach Tadeusz K. zmiękł. "Zabiłem paru chłopaczków" - powiedział. I przyznał się do zabójstw w Oławie, Kutnie, Szczecinie, Radomiu i Poznaniu, usiłowania zabójstwa w Bytomiu i gwałtu w Sosnowcu.

Jakubowski: - Wielu kolegów, ja również, mieliśmy dzieci w tym wieku. Chodziło nam o to, by zatrzymać sprawcę, zanim dokona kolejnej zbrodni. Mieliśmy cholerną satysfakcję zawodową, że udało się go zatrzymać w niecałe dwa miesiące od zbrodni w Poznaniu i nikogo więcej nie zabił. To była chyba największa moja satysfakcja zawodowa w karierze policjanta.

Bez odpowiedzi

Kolejnego dnia K. szczegółowo opisał każdą sprawę. Był przekonany, że w Bytomiu i Wrocławiu zabił chłopców. Nie miał świadomości, że przeżyli. Przyznał, że z mieszkań zabierał odzież, bo po wyjściu z "pudła" nie miał w czym chodzić.

Przyznał się do gwałtów, ale nie zamierzał o nich opowiadać. - Nie chcę o tym mówić, wstydzę się - mówił.

Nie wyjaśnił też, dlaczego zostawiał kartki albo napisy na lustrze.

Jakubowski: - Poza protokołem powiedział, że miał do ojca pretensje, jak go traktował, gdy był dzieckiem. I w momencie zabójstw wchodził w rolę swojego ojca.

To, co zeznał, powtórzył po południu w prokuraturze.

Gazety pisały o zatrzymaniu
Gazety pisały o zatrzymaniu
Źródło: ze zbiorów Andrzeja Strabela

W jego dyplomatce znaleziono kwit depozytowy z przechowalni bagażu na dworcu w Poznaniu. K. zostawił tam turystyczną torbę. W środku policjanci znaleźli między innymi piżamę zamordowanego Krzysia.

K. przyznał się też do kilkudziesięciu kradzieży w całej Polsce.

Jakubowski w "Policjancie": "Kiedy dowiedział się, że wówczas obowiązywało moratorium na wykonywanie kary śmierci i że może dostać najwyżej 25 lat pozbawienia wolności, był wyraźnie zadowolony". - Wyjdę po 15 latach i rozprawię się z ojcem - mówił, ale nie chciał powiedzieć, za co.

Potem zaplanowano serię wizji lokalnych z udziałem K. 16 czerwca w Poznaniu, 19 czerwca w Szczecinie, 27 czerwca we Wrocławiu, 28 czerwca w Oławie i Bytomiu, 4 lipca w Kutnie i Radomiu.

Planowano je tak, by na osiedlach nie pojawił się tłum agresywnych ludzi, którzy chcieliby go zlinczować.

Jakubowski: - W Poznaniu wizję lokalną zaplanowaliśmy na godzinę szóstą rano w niedzielę.

W Szczecinie przyznał się do kradzieży, o które go nie podejrzewano.

Po wizji we Wrocławiu osadzono go w tamtejszym areszcie, stamtąd miał pojechać na Śląsk. Tam, za kratami - według K. - został pobity przez funkcjonariuszy.

K. podczas wizji lokalnej w Kutnie
K. podczas wizji lokalnej w Kutnie
Źródło: policja

Proces K. nigdy nie ruszył. 24 lipca funkcjonariusze aresztu śledczego znaleźli Tadeusza K. powieszonego w celi. Wisiał na bandażu, którym obwiązywał sobie kolano. "Pojedyncza cela nr 30 (pawilon 3, oddział 2) była, podobnie jak inne - zamknięta na zamek i dwie zasuwy. Klucze znajdowały się w dyżurce oddziałowego. Że był to krok samobójczy, potwierdzają obdukcja lekarska, a także porządek, jaki panował w celi. Owej nocy (z wtorku na środę) strażnik - zgodnie z regulaminem - wielokrotnie zaglądał przez judasze (zapalając światło) do wszystkich pomieszczeń aresztantów, również kontrolował locum Tadeusza K. Nie zauważył żadnych nieprawidłowości. Tak było jeszcze parę minut po godz. piątej. Wisielca odkryto ok. 40 minut później".

Gdyby nie popełnił samobójstwa, prawdopodobnie otrzymałby najwyższy wówczas możliwy wymiar kary. Na wolność wyszedłby w 2016 roku.

***

Jerzy Jakubowski krótko po śmierci Tadeusza K. został naczelnikiem Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. W 1995 roku stworzył w Poznaniu Wydział do Walki z Przestępczością Zorganizowaną. W 2000 roku został szefem poznańskiego Centralnego Biura Śledczego. Obecnie przebywa na emeryturze.

Andrzej Strabel więcej portretów nie narysował. Poświęcił się obowiązkom kierownika pracowni daktyloskopijnej i automatycznej identyfikacji komputerowej śladów linii papilarnych (AFIS) Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Poznaniu. Później szkolił młodych policjantów w Sekcji Doskonalenia Zawodowego Wydziału Kadr i Szkolenia KWP w Poznaniu. Obecnie jest wykładowcą akademickim. W wolnych chwilach poświęca się swojej pasji - rzeźbiarstwu.

W 2016 roku ukazała się powieść "Mężczyzna w białych butach" autorstwa Waldemara Ciszaka i Michała Larka inspirowana historią Tadeusza K.

Na podstawie historii Tadeusza K. powstała książka "Mężczyzna w białych butach"
Na podstawie historii Tadeusza K. powstała książka "Mężczyzna w białych butach"
Źródło: Filip Czekała

Korzystałem z książki Jerzego Jakubowskiego "Policjant. Okrutne zbrodnie, głośne śledztwa". Za pomoc w dotarciu do zdjęć i wycinków prasowych dziękuję Andrzejowi Strabelowi i Michałowi Larkowi, współautorowi książki "Mężczyzna w białych butach".

Czytaj także: