Dr Ilona Rosiek-Konieczna przez lata wypisywała recepty na fikcyjnych pacjentów i wyłudziła od NFZ kilkaset tysięcy złotych. Robiła to, żeby załatwić leki tym, których nie było na to stać - pisze "Gazeta Wybiorcza". Teraz grozi jej osiem lat więzienia.
Podejrzana żyje w 38-metrowym mieszkaniu swojego drugiego męża - policjanta i byłego alkoholika w Nowej Hucie. Nie ma samochodu, nigdy nie jeździła na wycieczki zagraniczne i ledwo wiąże koniec z końcem - relacjonują dziennikarze.
Jej pacjenci mówią o niej "Święta". A są to głównie bezdomni, żyjący w nędzy, alkoholicy, przewlekle chorzy. Od upadku w Polsce komunizmu przychodzili do niej, bo nikt inny nie chciał im pomagać - pisze "Gazeta Wyborcza".
Pacjentów, którzy przychodzili do niej nie dało się leczyć witaminami z darów, które przychodziły w paczkach na początku lat 90. Potrzebne były antybiotyki, na które nie było pieniędzy. Dlatego Rosiek-Konieczna wpadła na pomysł, że będzie wypisywać recepty z adnotacja IBW - dla inwalidów wojennych, którzy za leki nie płacili. Fikcyjnym pacjentami zostali jej rodzice. - Gdyby jej ojciec brał wszystkie leki, które mu przepisywała, to musiałby brać 110 tabletek dziennie - wyliczył potem NFZ. Z matką było podobnie. Leki, które na nich wypisywała, dostawali biedni pacjenci.
Ojciec, który był prawnikiem, zrobił jej awanturę, kiedy się o tym dowiedział. Przestała wiec mówić rodzicom prawdę i następne recepty wypisywała na kombatantów, których wielu leczyło się w szpitalu w Nowej Hucie, gdzie pracowała. Na receptach się nie kończyło. Większość jej pacjentów potrzebowało serii badań i kompleksowego leczenia. Prosiła więc innych lekarzy, żeby jej pomagali. Ci niechętnie, ale często to robili.
Judymka Jonosikowa - tak o dr Rosiek-Koniecznej mówiła jej córka zanim nie stwierdziła, że dr Judym z powieści Stefana Żeromskiego był głupcem, a zabierający bogatym i oddający biednym Janosik - złodziejem. Córka wyprowadziła się od niej, a następnie wyjechała do USA. Dr Rosiek-Konieczna została sama. I z kredytem, za który kupiła autobus. To był jej pomysł na zajęcie dla bezdomnych, którym otworzyła swój dom. Mieli oni jeździć po mieście i sprzedawać: latem - napoje, a zimą: kawę i herbatę. Tyle, ze bezdomni autobus sprzedali, a pieniądze przepili i zostali z niczym - tak jak ich lekarka - pisze "Gazeta Wyborcza".
W końcu "nie" nauczył ją mówić Jerzy - policjant i jej obecny mąż - relacjonują dziennikarze. Teraz Rosiek-Konieczna pomaga tylko 34 osobom, które mieszkają w prowadzonym przez nią schronisku. Wielu z nich wychodzi na prostą, znajduje pracę, zakłada rodziny.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24