Cofa nas pan prezydent w kierunku PRL, Białorusi i Rosji - tak w 2012 politycy PiS oceniali projekt zmiany prawa o zgromadzeniach, przygotowany wówczas przez Bronisława Komorowskiego. Dziś wprowadzenia inaczej sformułowanej, ale podobnej nowelizacji, bronią jednak jako "porządkowania" i zapewnienia możliwości korzystania przez wszystkich z praw obywatelskich. Materiał "Czarno na białym"
Obywatele RP to do niedawna mało znane stowarzyszenie, które już kilka razy towarzyszyło miesięcznicom smoleńskim. Dotąd jedynie towarzyszyło, od tego miesiąca aktywnie zaczęło jednak protestować przeciwko ekshumacjom ofiar katastrofy smoleńskiej. 10 grudnia rano uniemożliwiło politykom PiS złożenie kwiatów przed Pałacem Prezydenckim, a wieczorem zakłóciło wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego.
Ekspresowa nowelizacja
- Dzisiaj mamy po raz pierwszy taką bezpośrednią próbę zakłócenia naszych uroczystości. Ci, którzy tej próby dokonują, mówią: działamy legalnie. Tak, w sensie formalnym działają legalnie, zalegalizowali swoją demonstrację - przyznawał wówczas prezes PiS.
Ale krótka nowelizacja prawa o zgromadzeniach, przyjęta 13 grudnia, trzy dni po zakłóconej miesięcznicy, rejestrację takiej demonstracji uniemożliwi. Jeżeli miesięcznice na jej mocy uzyskają status zgromadzeń cyklicznych, to ani Obywatele RP, ani nikt inny nie będzie mógł zarejestrować na Krakowskim Przedmieściu swojej kontrdemonstracji. Innych zgromadzeń nie będzie można organizować w promieniu 100 metrów, a o wszystkim decydował będzie wojewoda, czyli przedstawiciel rządu.
- My chcemy po prostu to uporządkować w ten sposób, by wszyscy mogli korzystać z praw obywatelskich - tłumaczył Jarosław Kaczyński na antenie radiowej Trójki. - Jeżeli ktoś ma demonstrować, to powinien demonstrować w ten sposób, by to przebiegało spokojnie. Więc jeżeli rozdzielamy demonstracje o 100 metrów, to naprawdę nie jest duża odległość, to to nie jest w imię ograniczenia wolności, tylko zapewnienia tego, by to były wolności realne - dodawał.
Cofanie ku Białorusi
Bardzo podobny, ale inaczej sformułowany projekt, przygotował w 2012 roku prezydent Bronisław Komorowski po zamieszkach w dniu 11 listopada. Ustawa ta dawała możliwość odmowy rejestracji demonstracji przez samorząd, jeżeli w tym samym miejscu i czasie jakieś zgromadzenie było już zarejestrowane i kolejne zagrażałoby bezpieczeństwu.
Ówczesna opozycja grzmiała. - Cofa nas Pan prezydent w kierunku PRL, Białorusi i Rosji - oceniała w Sejmie posłanka PiS Krystyna Pawłowicz. - Dziwię się, że prezydent RP, który stoi na straży swobód obywatelskich, taki wniosek składa - krytykował poseł PiS Mariusz Antoni Kamiński. - Nawet PiS za swoich rządów nie miał takich pomysłów, nawet on nie podniósł ręki na demokrację - dodawał w 2012 roku Robert Biedroń.
"Kuriozum na skalę światową"
Takie zwiększenie możliwości demonstrowania, jak twierdzą politycy PiS, przez ograniczenie liczby demonstracji, ostro krytykuje dziś nie tylko opozycja, ale też organizacje społeczne. - Kuriozum na skalę światową, coś, co właściwie nasz rząd mógłby opatentować - komentuje Ewa Kulik-Bielińska z Fundacji im. Stefana Batorego. - Jest to po prostu usankcjonowanie pierwszeństwa zgromadzeń organizowanych przez PiS każdego 10. dnia miesiąca przed Pałacem Prezydenckim - ocenia.
Podobne wątpliwości ma Rzecznik Praw Obywatelskich. - Zgromadzenia cykliczne jest to instytucja nieznana w świecie. Nie znam kraju, gdzie coś takiego by występowało, że na zaś rezerwuje się termin i miejsce na demonstracje dla określonej grupy, dla określonych organizatorów - podkreśla Adam Bodnar.
Więcej materiałów na stronie "Czarno na białym" TVN24.
Autor: mm/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24