Mądrzy i kulturalni ludzie wiedzą, że jest jakaś granica, której się nie przekracza chcąc nawet utrzeć nosa przeciwnikowi politycznemu - mówił Bronisław Komorowski w "Kropce nad i" w TVN24, komentując brak oficjalnego powitania Donalda Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej podczas obchodów z okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. - To, co się tam wydarzyło, jest nie kwestią polityki, ale po prostu wychowania. To było po prostu chamstwo, takie prymitywne, nieokrzesane - ocenił były prezydent.
W setną rocznicę odzyskania niepodległości Donald Tusk pojawił się w towarzystwie polityków Platformy Obywatelskiej przy pomniku Józefa Piłsudskiego przy Belwederze.
Uczestniczył potem w obchodach stulecia odzyskania niepodległości, jednak nie został zauważony przez przemawiającego na placu Piłsudskiego prezydenta Andrzeja Dudę, który na początku przemówienia zwrócił się między innymi do marszałków, ministrów, posłów, senatorów, duchownych, oficerów i dyplomatów.
Tusk znalazł się w sektorze przeznaczonym dla władz, stał jednak w jednym z dalszych rzędów.
"Absolutny nietakt, niegrzeczność"
Czy według Komorowskiego Tusk 11 listopada powinien być w Warszawie czy w Paryżu? - Jedno jest pewne: gdyby był w Paryżu, to byłby bardzo witany i celebrowany jako Szef Rady Europejskiej, a w Warszawie spotkał go ze strony władz państwa polskiego absolutny nietakt i niegrzeczność - odpowiedział były prezydent. - To kwestia wyboru: czy być w centrum wydarzeń światowych, czy być w Warszawie w tych ważnych dla nas, dla narodu polskiego, chwilach. Donald Tusk wybrał to drugie (…), ja rozumiem jego poryw serca, że chciał być tam, zaznaczyć trochę obecność Europy - mówił. - Jarosław Kaczyński, bo wydaje mi się, że to on podejmował decyzje, nie mógł zrobić lepszego politycznego prezentu. Też nie mógł zrobić większej niegrzeczności, na oczach całej Polski i całego świata. Dla mnie w większym stopniu to, co się tam wydarzyło, jest nie kwestią polityki, ale po prostu wychowania. To było po prostu chamstwo, takie prymitywne, nieokrzesane. To nie przystoi głowie państwa polskiego - ocenił Komorowski.
Jak mówił, "mądrzy i kulturalni ludzie wiedzą, że jest jakaś granica, której się nie przekracza, chcąc nawet utrzeć nosa przeciwnikowi politycznemu".
"Prezydent był jednym ze źródeł chaosu decyzyjnego"
Biało-Czerwony Marsz "Dla Ciebie, Polsko" z udziałem prezydenta i premiera przeszedł w niedzielę ulicami Warszawy. Pochód ruszył o godzinie 15. Narodowcy blisko pół godziny później. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji tłumaczyło to rozdzielenie względami bezpieczeństwa.
- Pewnie byli tam bardzo różni ludzie. Widziałem przeciętnych ludzi, ale widziałem także podczas tego marszu środowiska radykalnie nacjonalistyczne - mówił Komorowski, który ocenił, że szef MSWiA Joachim Brudziński powinien podziękować za zapewnienie bezpieczeństwa policjantom, którzy - jak mówił były prezydent - w "gigantycznym chaosie decyzyjnym zdołali opanować żywioł".
- Pan prezydent był jednym ze źródeł chaosu decyzyjnego. Najpierw zapowiadał, że 11 listopada będzie jednocześnie referendum polityczne. Potem z tego zrezygnował, potem próbował się dogadać z narodowcami, potem powiedział, że na ich marsz nie idzie, zapraszając byłych prezydentów. Potem okazało się, że jednak idzie i tak dalej - wyliczał. Według Komorowskiego, "można robić różne błędy". - Ale błędem zasadniczym z punktu widzenia pozycji prezydenta i głowy państwa polskiego jest to, że doprowadził do sytuacji, w której, chcąc przechwycić marsz narodowców, poszedł w jakiejś mierze na czele marszu, który wszyscy identyfikują jednak ze skrajnymi środowiskami nacjonalistycznym - ocenił.
Jak wskazał, "to był błąd wizerunkowy, błąd bardzo kosztowny, nie tylko na świecie, ale i wobec opinii publicznej w Polsce".
Politycy PiS o sukcesie marszu. "To dość śmieszne"
Od prezydenta, po premiera i szefa MSWiA - polskie władze dziękowały za udział w uroczystościach z okazji 100-lecia Odzyskania Niepodległości.
- Czynić miarą sukcesu to, że nikt nie wie, kto był w końcu organizatorem: czy pan prezydent, czy rząd, czy też środowiska nacjonalistyczne, to dość śmieszne. Widać, że sami nie wiedzą, co zrobić, więc udają sukces - komentował Komorowski.
Według niego, "rząd i pan prezydent podjęli próbę przechwycenia marszu". - Była to próba nieudana. Pan prezydent z grupą polityków PiS-owskich przemaszerował w zwartym kordonie, odizolowanym. Szli przodem, a reszta towarzystwa zdecydowanie się wstrzymała i szła osobno - dodał.
"Politycy PiS-u przez ostatnie parę lat hodowali ekstremalne środowiska nacjonalistyczne"
W sprawie wspólnego marszu 11 listopada strona rządowa i Stowarzyszenie Marsz Niepodległości porozumiały się późnym wieczorem w piątek.
- To jest niepokojące, państwo polskie powinno się szanować, także przez zachowania władz w stosunku do środowisk skrajnych. Te środowiska skrajne zdjęły te banery zgodnie z oczekiwaniami władz, ale pozostały w sercach, w umysłach z tymi samymi poglądami, bardzo brzydkimi, bardzo Polsce szkodzącymi - mówił były prezydent.
Komorowski pytany był również o spalenie flagi Unii Europejskiej podczas niedzielnego marszu. Szef stołecznej policji wyznaczył nagrodę dla osoby, która pomoże wskazać odpowiedzialnych za spalenie flagi Unii Europejskiej podczas niedzielnego marszu władz i narodowców.
- To są ekscesy bardzo smutne i szkodzące Polsce. Politycy PiS-u przez ostatnie parę lat hodowali tego rodzaju ekstremalne środowiska nacjonalistyczne, pobłażali i dziś próbują pokazać, że są ostrzejsi i nad tym zapanowali. Oni się mylą, to zjawisko narastające od lat - wskazał. Według Komorowskiego prezydent Andrzej Duda nie powinien negocjować z organizatorami Marszu Niepodległości. - Albo kokietuje nacjonalistów, albo z nimi pertraktuje, a na końcu udaje, że im przewodzi i patronuje, a oni, mówiąc to delikatnie, mają to gdzieś - mówił Komorowski.- Myślę, że oni się w przyszłości rzucą do gardeł, także i obecnej formacji PiS-u - ocenił.
"Trochę umiaru, Jarosławie Kaczyński"
Przed siedzibą Dowództwa Garnizonu Warszawa przy placu Piłsudskiego odsłonięto w sobotę pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Uroczystość odbywała się w przeddzień Narodowego Święta Niepodległości.
- Rozumiem potrzebę wypełnienia pewnej pustki po dramatycznej śmierci prezydenta. Ale trzeba [zachować - red.] pewne proporcje w podejściu do kwestii upamiętniania tragicznie zmarłych wybitnych Polaków - uznał Bronisław Komorowski.
Były prezydent zaznaczył, że "chyba jest jeden jedyny pomnik najbardziej dramatycznie zmarłego polskiego prezydenta - Gabriela Narutowicza".
- Jeden jedyny [pomnik - red.], popiersie na placu Narutowicza, nie znam żadnego innego. Więc chciałoby się powiedzieć: trochę umiaru, Jarosławie Kaczyński, z tym upamiętnianiem brata, bo gdzieś zatraci się proporcje - mówił Komorowski. - Prezydent, który został zamordowany przez rodaka, zastrzelony, pierwszy prezydent wolnej polski ma pół pomnika, bo popiersie, i nikt tego nie podnosił - zaznaczył.
Autor: akw/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24