Polskie działaczki z Białorusi Irena Biernacka, Maria Tiszkowska i Anna Paniszewa nie zostały zmuszone do wyjazdu z Białorusi – przekonywał szef Komitetu Śledczego Dzmitryj Hara podczas konferencji prasowej w poniedziałek.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych podało 2 czerwca, że "na skutek działań polskich służb dyplomatyczno-konsularnych" 25 maja Irena Biernacka, Maria Tiszkowska, Anna Paniszewa przyjechały do Polski. Zostały otoczone odpowiednią opieką, również medyczną, według lekarzy ich zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo – przekazał wiceszef MSZ Marcin Przydacz. Więcej o okolicznościach swojego pobytu w Polsce trzy działaczki mniejszości polskiej na Białorusi mówiły na konferencji prasowej, w której uczestniczył również Marcin Przydacz.
"Przywieźli nas na granicę, mnie nawet bez paszportu"
- Chcę przekazać wielkie podziękowanie naszemu państwu polskiemu, że uratowano mnie z więzienia, uratowano częściowo utracone już tam moje zdrowie (...) – mówiła Anna Paniszewa, która przed aresztowaniem była nauczycielką w Brześciu. Tłumaczyła, że podczas pobytu w areszcie na Białorusi miała uraz kręgosłupa i złamany nadgarstek w prawej ręce. - W ciągu dwóch miesięcy nie dostałam pomocy medycznej od ludzi, od których to zależało – powiedziała.
- Sprawa naszego wyzwolenia jest naprawdę bardzo trudna, w naszej sprawie wyzwolenia toczy się sprawa karna na Białorusi. Jeszcze nie możemy opowiadać zbyt dużo o tym, co nas spotkało – tłumaczyła działaczka. Dodała jednak, że pobyt w areszcie "to okrutne dni niewinnych osób". Dodała, że oskarżono ją o gloryfikację nazizmu, co było dla niej "okrutnym oskarżeniem", bo również jej rodzina ucierpiała w tamtym okresie. Paniszewa przyznała, że oskarżali ją prokuratorzy w Brześciu, którzy też należą do mniejszości polskiej. Mówiła, że w więzieniu spotkały ją "psychologiczne tortury".
Druga z działaczek, Irena Biernacka, przed aresztowaniem szefowa oddziału Związku Polaków na Białorusi w Lidzie, mówiła, że "nie jest politykiem". - Jestem zwykłym człowiekiem, matką, która ma dzieci – zapewniła. Dodała, że "ma polskie korzenie". Opowiadała także o tym, jak wyglądał proces opuszczania więzienia w Mińsku. - Przyjeżdżał do nas do więzienia konsul. Pytał o to, czy jesteśmy gotowe już pojechać do Polski (…). Nie chciałyśmy wyjeżdżać, ale jak wyszło, tak wyszło. Jesteśmy już tutaj. Nie widzieliśmy żadnych dokumentów, nie podpisywałyśmy nic na granicy, czy chcemy wyjechać, czy nie – mówiła.
Opowiadała także, co działo się tuż przed opuszczeniem aresztu. Przekazała, że kazano im stanąć tyłem do ściany i przeprowadzono rewizję. Zrobiono to dwukrotnie na różnych piętrach więzienia. Biernacka przekazała, że kazano im wsiąść do busa, a działaczki nie wiedziały, dokąd jadą. - Przywieźli nas na granicę, mnie nawet bez paszportu. Tak się tutaj znalazłyśmy – dodała.
Władze Białorusi: wyjazd nie był przymusowy
Podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez białoruskie MSZ w poniedziałek zaprezentowano nagrania, na których aktywistki ZPB Irena Biernacka, Maria Tiszkowska i Anna Paniszewa z Brześcia rozmawiają z polskim konsulem. Według wersji przedstawionej przez władze Białorusi w operacji wywiezienia działaczek, które ze strony Mińska było "gestem dobrej woli i przejawem humanitaryzmu", kluczową rolę odegrało nie polskie MSZ, a polska Agencja Wywiadu.
Na prośbę tej instytucji o spotkanie z aktywistkami zawnioskował polski konsul, Komitet Śledczy wyraził na nie zgodę.
Prezentacja nagrań
Zaprezentowano materiały wideo, na których konsul pyta kobiety po kolei, czy gotowe są na to, by "wyjść stąd (mając na myśli więzienie), ale pod warunkiem wyjazdu na jakiś czas gdzieś, gdzie jest bardziej przyjazne środowisko”.
Szef Komitetu Śledczego Dzmitryj Hara, komentując nagrania, które najprawdopodobniej zostały zarejestrowane oraz opublikowane bez wiedzy i zgody polskiego dyplomaty, przekonywał, że wyjazd z Białorusi "nie był przymusowy, a aktywistkom nie stawiano żadnych warunków i że mają tego dowodzić nagrania rozmów z konsulem".
- Funkcjonujemy w takich okolicznościach, w jakich funkcjonujemy. Jestem gotowa. Po prostu teraz chcę stąd wyjść – miała powiedzieć jedna z kobiet. - Niech pani się zastanowi – miał odpowiedzieć konsul.
Szef Komitetu Śledczego oświadczył, że w sprawie uwolnienia polskich działaczy do władz Białorusi na prośbę prezydenta Andrzeja Dudy zwracał się były prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew. Hara powiedział również, że losy pozostałej dwójki aresztowanych działaczy Andrzeja Poczobuta i Andżeliki Borys "najwyraźniej nikogo w Polsce nie interesują".
By dowieść, że wobec aktywistek nie stosowano "żadnego przymusu, ani tym bardziej przemocy", Hara zaprezentował nagrania z samochodów, którymi kobiety były wiezione na polską granicę, a także z samego przejścia granicznego.
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24