Od dawna zbierałem się, żeby napisać o Żoliborzu. Tym, którym nazwa ta niewiele mówi, wyjaśniam, że jest to dzielnica Warszawy. Współczesną sławę zawdzięcza Jarosławowi Kaczyńskiemu, który na Żoliborzu mieszka. Przed jego domem przy ulicy Mickiewicza odbywały się jesienią 2020 roku demonstracje przeciwko ograniczeniu prawa do przerywania ciąży. Specjalnie używam terminu przerywanie ciąży, a nie aborcja, żeby podkreślić, że jestem człowiekiem starej daty.
Jestem człowiekiem starej daty, podobnie jak prezes Kaczyński, tylko jeszcze starszej. Pamiętam też, kto wprowadził do języka polskiego określenie "inteligent z Żoliborza", którym niezasłużenie obdarza się Kaczyńskiego. Zrobił to Kazimierz Brandys w końcówce lat pięćdziesiątych. Brandys czytał wtedy w radiu literackie felietony, niby listy do wymyślonej czytelniczki Pani Z. "Proponuję Pani Żoliborz - pisał Brandys - nie jako dzielnicę, jako światopogląd i obyczajowość. Jest to część Warszawy od dawna zamieszkała przez pracującą inteligencję o tradycjach świeckich, spółdzielczych i demokratycznych. Namawiam Panią na ten model".
Nie wydaje mi się aby Prezes Kaczyński dał się namówić na ten model. Nie wiem, który z wymienionych wyżej przymiotników drażni bardziej ucho dzisiejszych zwolenników Prezesa. Dla "inteligentów z Żoliborza" wszystkie trzy są ważne. Pamiętam z dzieciństwa wyjaśnienie, w myśl którego spółdzielcy z III kolonii WSM, adres Krasińskiego 16, nie życzyli sobie, żeby front kościoła wychodził na ich dom, mimo że wielu z nich bywało zapewne na niedzielnej mszy. Dlatego kościół pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, w którym zostałem ochrzczony, odwrócony jest tyłem do ulicy. Nie dam głowy, że opowieść o odwróceniu kościoła jest prawdziwa, ale dobrze oddaje ducha współistnienia różnych tradycji, który dla mnie jest nieodłączną częścią legendy o inteligentach z Żoliborza.
Z premedytacją używam słowa "legenda", bo to jest coś, co dziś nie istnieje naprawdę, jest tylko konstrukcją wymyśloną przez deweloperów. To oni wpadli na pomysł, żeby bloki wciśnięte między dwa cmentarze nazwać Żoliborz artystyczny, zamiast Żoliborz cmentarny. Tylko kto na takim Żoliborzu chciałby mieszkać? Dzisiejszy Żoliborz to hybryda pomysłów specjalistów od reklamy z marzeniem, żeby zaczepić się o coś, co pachnie tradycją. Z tym, że te tradycje, jak w całej Polsce, tu na Żoliborzu są od Sasa i od Lasa. Z jednej strony mamy Żoliborz oficerski, wedle dzisiejszych standardów bogaty. Z drugiej spółdzielczy, zabudowany przez postępowców z PPS-u, żeby zaspokoić potrzeby robotników bez gotówki. Na VII kolonii, gdzie mieszkałem jako dziecko po wojnie, w pokoju z kuchnią, nie było łazienek, był klozet bez umywalki i jedyny kran z wodą w kuchni nad zlewem. Na szczęście na tyłach kina Tęcza obok kotłowni istniała łaźnia, a obok pralnia. Tam gdzie pyszni się Żoliborz artystyczny, stały baraki dla bezrobotnych, wyrzuconych z mieszkań za niepłacenie czynszu. Po wojnie, ponieważ baraki spłonęły, ich mieszkańcy nie mieli dokąd wracać, wiec zaludnili to, co zostało z żoliborskich willi, czyli piwnice i sutereny. Pozbawieni dachu nad głową uciekinierzy z drewnianych bud na Marymoncie zrobili to samo na dolnym Żoliborzu, który teraz nazwano snobistycznie Żoliborzem dziennikarskim.
Brandys pisał: "Cechą żoliborzanina jest uspołecznienie. Żoliborz miał zawsze koncepcje urządzania kraju, był dzielnicą z programem społecznym (…), wytworzył swój autentyczny typ życia bardzo europejski a zarazem nie mający nic wspólnego z imitacją, obyczajowość (…) inteligenta o skromnych środkach i żywych potrzebach kulturalnych". To się niestety zmieniło. Dziś żeby zamieszkać na Żoliborzu skromne środki nie wystarczą. Ci ze skromnymi środkami mieszkają na Tarchominie, na Białołęce albo na Bemowie.
Żoliborz mojego dzieciństwa i młodości niczego nie udawał. Dzisiejszy Żoliborz udaje. Udaje dzielnicę artystycznej bohemy i buntującej się młodzieży, a w gruncie rzeczy nowi przybysze szukają filisterskiego spełnienia, dlatego podniecenie wywołuje willa, w której mieszkał Olgierd Budrewicz, nawet stosowna tablica na płocie wisi, a skromnymi koloniami WSM nikt się nie interesuje.
Wadą polskiego życia jest udawanie. Udawanie kogoś, kim się nie jest. Ta wada dotknęła także Żoliborz. To, co najcenniejsze, czyli tradycja spółdzielcza , wspólnotowa, jeśli istnieje, to tylko w słowach. Żoliborz z "Listów do pani Z" to był WSM, szkoła na Felińskiego, przedszkole na Płońskiej, dziś Próchnika, doktor Landy, świetlica - wypożyczalnia książek na V kolonii. Dziś Żoliborz marzeń to wille na Brodzińskiego i Niegolewskiego, wille na dolnym Żoliborzu, który zmienił nazwę na dziennikarski. Ten Żoliborz służy jako dekoracja do głupich polskich filmów albo reklam. Że niby cała Polska jest taka. Symbolami Żoliborza stali się Wajda, Dygat i Kalina Jędrusik, a nie para socjologów z III kolonii: Stanisław i Maria Ossowscy, nie Jan Strzelecki i rodzina Newerlych. Brandys swoje "Listy do Pani Z." pisał z wyraźną intencja polityczną. Próbował obłaskawić socjalizm. Przekonać Polaków, że w tym systemie można żyć. Może być ubogo pod względem materialnym, ale duchowe wyposażenie posiadać, że ho, ho. O ludziach z Żoliborza Brandys pisał, że "w porównaniu ze średnią Zachodu ich wyposażenie cywilizacyjne przedstawia się nader skromnie, nie mają telewizorów, ani lodówek, ani skuterów ani aircondition. Nie mają prawie nic prócz dobrej woli".
Współcześni żoliborzanie mają wszystko, czego nie mieli tamci, ale udają, że chcieliby być jak tamci. Tamtym według Brandysa wystarczyła "praca , książki (…), trochę sztuki, trochę sportu". Na dzisiejszym Żoliborzu nie ma jednej porządnej księgarni, jest za to coraz więcej knajp z włoskim makaronem i pizzą. Jest marzenie, żeby stać się Zachodem, małpować Zachód, ale nie w tym, co małpować warto.
Wybitny, ale zapomniany żoliborzanin, socjolog Marcin Czerwiński, z którym kiedyś pracowałem w tej samej redakcji, tłumaczył mi, że kraje zacofane łatwiej przejmują kulturową tandetę, trudniej nawyki obywatelskie. Łatwiej urlop na Wyspach Kanaryjskich, trudniej czytanie książek. Widać to na współczesnym Żoliborzu, który zaniedbał niemal wszystko, co zaczęło się na WSM-ie i teraz ciasne żoliborskie domki usiłuje przerobić na pałace z Beverly Hills.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24