W niedzielę zespoły ratownictwa medycznego zgłaszały problemy z działaniem systemu, przez który komunikują się z dyspozytorami. W Warszawie - jak relacjonowała reporterka TVN24 - pojawił się dodatkowy kłopot ze znikającymi z systemu zgłoszeniami. Sytuacja różniła się w poszczególnych regionach. Wieczorem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zapewniło, że awaria została usunięta. Dzień wcześniej wystąpiły podobne kłopoty i także informowano, że sytuacja jest opanowana.
W sobotę po południu ratownicy medyczni w całym kraju zmagali się z problemami wywołanymi awarią systemu, który pozwala dyspozytorom kierować poszczególne zespoły do pomocy. Najtrudniejsza sytuacja była w Warszawie. Problem, jak informowano, miał zostać usunięty późnym wieczorem. Wrócił dzień później.
W niedzielę - jak relacjonowała reporterka TVN24 Małgorzata Mielcarek - ze strony zespołów ratownictwa medycznego znów popłynęły niepokojące sygnały o awarii w systemie.
Różna sytuacja w poszczególnych regionach kraju
Z niektórych regionów płyną informacje, że wszystko jest w porządku, ale są także regiony, które mocniej odczuwają skutki awarii.
Według relacji reporterki najpoważniejsza sytuacja jest w Warszawie. Ratownicy medyczni sygnalizowali, że mają do czynienia z awarią tabletów, na które na co dzień otrzymują informacje o zgłoszeniach - do kogo mają się udać i w jakim zakresie pomocy udzielić. - W tej chwili te tablety po prostu nie działają, więc ratownicy chwytają w ręce długopis i kartkę, w taki sposób spisują wszystkie potrzebne dane - wyjaśniała Mielcarek.
Problem ma także drugą odsłonę. Jak dowiedziała się Mielcarek od rzecznika warszawskiego pogotowia, część zgłoszeń, które są przyjmowane przez dyspozytorów, znika z systemu. Jak przekazała, obecnie nie wiadomo, czy te zgłoszenia zostają całkowicie usunięte i nie ma do nich dostępu, czy po jakimś czasie pojawiają się ponownie. Jak przekazała, trudno obecnie ocenić, jaką skalę ma to zjawisko. Trwa usuwanie awarii.
Jak powiedziała Mielcarek, rzeczniczka Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, które odpowiada za system wspomagania dowodzenia, poinformowała ją, że w samym LPR wszystko działa poprawnie, ale problemy występują nadal w centrach pogotowia ratunkowego i niektórych jednostkach policji.
"Zapisujemy wezwania z użyciem kartki i długopisu"
Piotr Owczarski z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego "Meditrans" w Warszawie przekazał, że po poprawie sytuacji po sobotniej awarii, "problemy znowu zaczęły się w niedzielę w południe". - Znowu poradziliśmy sobie w ten sposób, że zapisujemy wezwania z użyciem kartki i długopisu oraz dzwonimy ze zleceniami bezpośrednio do zespołów - wyjaśnił.
- Utrzymujemy z tymi zespołami cały czas łączność telefoniczną, żeby potwierdzić otrzymanie każdego zlecenia, aby gdzieś nie zniknęło - dodał. Jak ocenił, jest to kłopotliwa sytuacja, ale nie ma żadnego opóźnienia w realizacji zleceń.
Owczarski powiedział, że po doświadczeniach trzech fal epidemii COVID-19, pogotowie potrafi się odnaleźć bez większego problemu w sytuacji takiej awarii. Jak zapewnił, nie wpływa ona ani na bezpieczeństwo pacjentów, ani na jakość obsługi.
Przeszli na kontakt telefoniczny
Rzeczniczka Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach Iwona Wronka przekazała, że nie działa system informatyczny pozwalający na szybką komunikację dyspozytorów z zespołami poprzez tablety lub aplikacje w telefonie. Kontakt następuje jednak telefonicznie, przez co nie ma przestojów w docieraniu do pacjentów i system ratownictwa działa.
Podobnie problemy opisał Michał Ruczyński z Zachodniopomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. Według niego jest to awaria ogólnopolska systemu teleinformatycznego centrum powiadamiania ratunkowego i różni się od sobotniej. Przekazał, że dyspozytorzy działają w trybie offline, nie wiedzą systemu komputerowego, ale są w kontakcie telefonicznym ze służbami. Oznacza to, że muszą bezpośrednio dzwonić do pogotowia lub straży pożarnej. Ruczyński przekazał, że awaria zaistniała około południa. Zapewnił też, że życie i zdrowie mieszkańców regionu nie jest zagrożone.
Marek Skociński, kierownik Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Poznaniu mówił w rozmowie z TVN24, że awaria systemu w centrum powiadomienia ratunkowego pojawiła się znowu w niedzielę około południa. Przekazał, że system działa w trybie offline, nie wyświetlają się dane zgłaszającego i jego lokalizacja.
Jak tłumaczył Skociński, zwykle operator wypełnia zgłoszenie w komputerze i wysyła je elektronicznie do innych służb, a teraz wypełnia w komputerze, ale nie może wysłać, musi zadzwonić do na przykład dyspozytora straży pożarnej i przekazać zgłoszenie telefonicznie. Wskazywał, że z perspektywy osoby zgłaszającej sytuację awaryjną nie jest to odczuwalne "w żaden sposób". Dodał, że ewentualnie czas obsługi zdarzenia między dyspozytorami może się wydłużyć o kilka sekund ze względu na rozmowę telefoniczną.
Rzecznik marszałka województwa dolnośląskiego Michał Nowakowski przekazał zaś, że awaria dotyczy także tego regionu. Dodał, że została wdrożona odpowiednia procedura w dyspozytorni Pogotowia Ratunkowego. Przekazał, że nie odnotowano, by z powodu awarii pojawiały się jakieś problemy w realizacji zgłoszeń interwencyjnych, a pogotowie funkcjonowało normalnie.
MSWiA: awaria usnięta
W niedzielę wieczorem Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji przekazało, że awarię udało się usunąć
Według resortu nie wpłynęła ona bezpieczeństwie obywateli. "Dotyczy ona komunikacji między operatorem a służbami, które w tym momencie porozumiewają się telefonicznie, a nie przez system informatyczny" - podało ministerstwo jeszcze przed usunięciem awarii.
Dodało, że numer alarmowy 112 działał cały czas.
"Dyspozytorzy byli trochę jak ślepcy, nie widzieli swoich zespołów"
W sobotę podobna awaria trwała kilka godzin. Tego dnia Jakub Wakuluk, kierownik dyspozytorni medycznej w Poznaniu wyjaśnił w rozmowie z TVN24, że jest to "system, na którym pracuje w całej Polsce ratownictwo medyczne". - Przed godziną 14 przestał być stabilny, o godzinie 14 nastąpiła awaria ogólnopolska - dodał.
Tłumaczył, że "był problem z modułem mapowym, który się wyłączał, zawieszał". - Największym problemem było przejście systemów na offline. Dyspozytorzy musieli pisać wszystko w dokumentacji papierowej, a następnie było to przekazywane zespołom ratownictwa medycznego za pośrednictwem telefonów lub drogą radiową - opisywał Wakuluk.
Przyznał, że "dyspozytorzy byli trochę jak ślepcy, nie widzieli swoich zespołów, gdzie one się znajdują". - Wszystkie połączenia były odbierane na bieżąco, ale czas był wydłużony, nie wszystkie stanowiska pracowały w sposób prawidłowy - zaznaczył kierownik dyspozytorni.
"Jest to uciążliwe, ale nie ma żadnych opóźnień"
Wakuluk uznał problemy z systemem za "uciążliwe i kłopotliwe". - Ale jakoś znacznie nie wydłuża to czasu realizacji naszych zgłoszeń, uruchomienia całego systemu wyjazdu zespołu. Tak naprawdę to jeden telefon do zespołu: "Ruszajcie, a my w międzyczasie nadamy wam całą wizytę". Nie ma żadnych opóźnień, społeczeństwo nie jest w stanie odczuć tego, że u nas coś nie działa - zapewniał.
Około godziny 20 w sobotę poinformował, że "system zaczyna już działać poprawnie". - Awaria nie jest jeszcze oficjalnie zakończona, ale jest zdecydowanie lepiej niż było po południu - mówił.
Po godzinie 23 reporterka TVN24 Małgorzata Mielcarek poinformowała, iż otrzymała "potwierdzenie od rzeczniczki Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, które odpowiada za system wspomagania dowodzenia", że nastąpiło "częściowe przywrócenie systemu". - A to oznacza, że dyspozytornie medyczne już są dostępne, obsługują zgłoszenia i dysponują zespoły ratownictwa medycznego, i w większości działają poprawnie. Trwają jeszcze prace nad całkowitym przywróceniem poprawnego działania – wyjaśniła reporterka, powołując się na oświadczenie LPR.
Najgorsza sytuacja w Warszawie
Według informacji zebranych przez Małgorzatę Mielcarek uciążliwość sobotniej awarii miała różną skalę w różnych ośrodkach. Najgorzej sytuacja miała wyglądać w Warszawie, gdzie w ciągu dnia pogotowie odbiera ponad 600 zgłoszeń. Reporterka, powołując się na rzecznika warszawskiego pogotowia, przekazała, że wszystkie zgłoszenia były przyjmowane, ale wedle zbieranych na bieżąco informacji, część z tych zgłoszeń "zniknęła".
Nie wiadomo ostatecznie, jakiej skali zgłoszeń to dotyczyło i czy mogło się zdarzyć, że część z osób, które wysłały zgłoszenie, nie otrzymała pomocy. Rzecznik zapewnił, że jest to weryfikowane. - Dyspozytorzy otrzymywali informacje o zgłoszeniach, ale część w systemie zaginęła. Teraz pytanie, czy okazuje się, że część tych osób nie otrzymała pomocy, czy w jakiś inny sposób te zgłoszenia były rejestrowane - przekazała Mielcarek.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24